Świat
się zatrzymał.
Odwracam
wzrok.
Mój
Boże. Gdybyś istniał i miał coś do gadania, pozwoliłbyś na to?
Zaciskam
pięści i czuję dokładnie swoje suche palce, brud na nich. Krew jest w zestawie
z niespodzianką. Kolejny wybuch. Słyszę strzały i błądzę skupionym spojrzeniem
wokół siebie. Jest ciemno, wieje i co jakiś czas przed oczami wybucha mi
kolejna sterta ziemi.
Poradzę
sobie. A raczej poradzimy, nie mogę zostawić Lucasa.
Z
bólem przenoszę całą swoją uwagę na młodszego brata żegnającego się z naszą
matką. Klęczy nad nią, zalewa brudne policzki gorzkimi łzami i łka, podczas gdy
ona szepcze niewyraźnie jakieś słowa pocieszenia. Wciąż mam przed oczami tą
kulę, która trafiła w jej bok, a której ja nie potrafiłam zatrzymać. Poczucie winy
i ból wyżera mnie od środka. Czuję jak kostki bieleją mi od zaciskania pięści. Robię
wszystko, co tylko mogę, żeby się nie rozkleić. Jeśli ja się rozpadnę, Lucasowi
nie pozostanie żadna szansa, nie wiem, czy zdołam się podnieść. Już dawno
czułam się złamana, nie mogę teraz ulec emocjom.
To twoja matka,
Sophia.
Na
wojnie nikogo nie obchodzi kto jest czyją matką. Muszę ratować brata.
Tylko
jeszcze nie wiem jak to zrobić.
-
Sophia – mówi do mnie Lucas, zaglądając przez ramię. Jego szklące oczy
wpatrzone we mnie z nadzieją łamią mi serce i z całych sił staram się tego nie
okazywać. Sprawdzam, czy jesteśmy bezpieczni nasłuchuję, po czym pochylam się,
opierając dłonie o kolana. – Mama chce z tobą porozmawiać.
Natychmiast
patrzę na umierającą rodzicielkę. Nie mogę oddychać, gdy widzę jak uciska swoją
ranę i próbuje do mnie mówić. Chylę głowę. Trzymaj
się, dziewczyno. To boli. Łapię ją za dłoń i z całych sił powstrzymuję łzy.
Zrobiłabym wszystko, żeby stanąć przed nią, ale było za późno. Ja byłam zbyt
wolna. Zawiodłam. Lucas obserwuje mnie ale nic nie mówi, chyba on też ma dość
tego wszystkiego.
Kolejny
dzień; kolejne straty.
-
Córeczko – dyszy matka.
-
Nie męcz się. Wszystko będzie dobrze. – Gładzę ją po długich jasnych włosach.
Ból zabiera mi oddech. Muszę być silna. Dla niego, muszę. – Tylko oddychaj, proszę. Wszystko będzie dobrze,
mamo…
Resztkami
sił kręci głową.
-
Płynie w tobie krew Varray’ów… Poradzisz sobie, kochanie, zaopiekujesz się
swoim młodszym bratem i zrobisz to lepiej, niż ja czy Gareth. Przepraszam za wszystko,
co zrobiłam źle…
-
Przestań, mamo.
Pręży
się, by dotknąć mojej twarzy. Jej dłonie są chłodne, słabe. Przytrzymuję delikatnie
jej dotyk, chociaż widzę jak bledną jej oczy i rozrywa mnie to na strzępy. Oddałabym
wszystko, by utrzymać ją przy życiu. Oddałabym wszystko, by miała rację
odnośnie Lucasa.
-
Wierzę w ciebie, Sophia. Kocham was tak ba…bardzo.
Blada
dłoń opada bezwładnie na ziemię. Niemalże słyszę to uderzenie i dudni echem w
mojej głowie. Zagłusza bezustanne strzały i wybuchy. Zamykam oczy, a po chwili
uderza we mnie ciało chłopca i wtula się we mnie, więc obejmuję go z całych sił
i ze łzami na policzkach, całuję delikatnie w czubek głowy. Słyszę jego szloch
i wiem doskonale, że również cierpi.
Pozbieraj się. Wstań
i przeżyj.
Nie
czas na żałobę. Gdzieś w oddali cichną wystrzały, zbierają się krzyki. Wytężam słuch
i skupiam się na tym, żeby wyłapać jak najwięcej. Ktoś krzyczy o zmianie
kierunku przemarszu, ktoś inny wywołuje żołnierzy do strzelaniny – do rzezi
prowadzonej przez miasteczko. A właściwie jego ruiny. Potem, gładząc dłońmi
zimne ciałko braciszka, dobiega do mnie nasze nazwisko.
Varray.
Ktoś nas szuka.
Podnoszę
się na równe nogi, strasząc przy tym Lucasa, co widzę po jego minie. Rozglądam się
na wszystkie strony, ale widzę tylko sterty kurzu, jasno świecący księżyc i
zniszczenie, które rozsiała gwardia królewska. Uparli się, żeby zniszczyć
ludziom życia. I za co? Za marne wywołanie strachu, sprawienie sobie większej
władzy? Nie mogę myśleć. Wiem, że muszę nas uratować. Muszę coś zrobić, ale
cholera, nie wiem co. Coraz bardziej zniecierpliwiona wyszukuję wzrokiem
miejsca możliwego do ukrycia.
Jest.
Stary
młyn. Jeszcze nie do końca zniszczony… To niedaleko, może uda nam się dobiec.
-
Posłuchaj mnie Lucas. – Nachylam się do niego i łapię za obie dłonie. Wiem, że
mnie wysłucha. Zostaliśmy sami na tym nędznym świecie i nawet jeśli nie chce
mnie widzieć, nie ma pieprzonego wyjścia. – Jesteśmy poszukiwani, musimy
uciekać. Rób co mówię i nie oglądaj się za siebie, dobrze? – Kiwa głową. – Nie pozwolę
im cię skrzywdzić, obiecuję.
Krzyki
zbierają na sile. Mam coraz mniej czasu, zanim ktokolwiek nas zauważy. Lucas
trzyma się kurczowo mojej dłoni. Boi się. Dopiero co stracił matkę i został
powierzony nieodpowiedzialnej siostrze, nie dziwię się. Ja byłabym przerażona. Zawiodłam
go raz. Nie zrobię tego ponownie… Biegniemy. Przedzieramy się przez chmary dymu
i wszystkie pagórki utworzone przez mini bomby, mające jedynie wzburzać chaos i
zamieszanie.
Już
niedaleko do młyna.
-
To ona! I ten chłopak…!
Głos
słychać jak przez mgłę, z daleka. Ogarnia mnie fala paniki i zdezorientowania.
Lucas nie ma pojęcia co się dzieje, a ja zastanawiam się tylko, czy mam
wystarczająco sił. Ostatnio byłam wyczerpana, a żal i zagubienie nie wspomagają
mocy. Wcześniejsze próby poszły na marne. Teraz musi się udać.
W
panice szukam jakiegoś bezpiecznego miejsca, w które można skoczyć i przy
okazji nie wywołać zawrotów głowy. Zatrzymujemy się z Lucasem, i choć wiem, że
uporczywie goni mnie czas, kucam przy nim i staram się wywołać odrobinę
zaufania.
-
Wiesz, co ja potrafię?
Kiwa
głową.
-
Potrafisz pojawiać się i znikać.
Uśmiecham
się blado na to określenie. Nie ważne jak on to nazwie, w jego ustach brzmi
beztrosko. W moich – jak przekleństwo. W każdym razie to przekleństwo albo
uratuje nam życie, a przynajmniej jemu, albo oboje zginiemy. Preferuję pierwszą
opcję.
Wszystko
mnie boli, jestem zmęczona i skończona psychicznie. To może się nie udać.
-
Musisz mi zaufać, inaczej nas znajdą i zabiją. – Nie stać mnie na
delikatniejsze określenie słowa „śmierć”. To wojna i nawet dziecko jak on musi
to zrozumieć. Być albo nie być, żyjemy z potworami, trzeba mieć swoje sposoby
na przeżycie. – Ufasz mi?
-
Dlaczego oni nas szukają?
Chciałabym
wiedzieć. Zabili naszą matkę, a później usłyszawszy swoje nazwisko nie miałam
nawet sił się zastanawiać. Teraz nie mam na to czasu. W głowie tkwi mi tylko
jedna myśl „uratować Lucasa, nie zawieść jego i rodziców”.
Jestem
im to winna.
-
Nie wiem. Złap się mnie mocno i pod żadnym pozorem nie puszczaj, okey?
-
Spróbuję – odpowiada i obejmuje rękami moją szyję.
Dociskam
go do swojego ciała i skupiam wszystkie zmysły na tym, by udać się w inne
miejsce. Wcześniej to była tylko rozrywka, coś niemożliwego danego mi od
niebios. Dzięki tej umiejętności mogłam wymykać się z domu i nikt o tym nie
wiedział, bo nikt nie mógł tego usłyszeć ani poczuć. Dzięki niej uciekłam z
domu i uwolniłam się od rodziny, której teraz mi brakuje. Dasz radę, Sophia, udawało się wcześniej. Wcześniej nie miałam
bagażu na klatce piersiowej. Nic się nie dzieje, a ja nie mogę tak bezczynnie
stać z bratem i czekać, aż nas zabiją. Zaczynam biec, jestem cholernie zła.
Byle
dotrzeć do młyna.
I
nagle setnymi sekundy wiem, że mknę przez powietrze. Przez moje ciało przechodzą
przyjemne wibracje. Jestem silniejsza, czuję się silniejsza i pewniejsza,
chociaż wiem, że udało się przez daremny przypadek. Stoję twardo na drewnianej
podłodze, za sobą mam ścianę, przed sobą schody a po bokach dwa okrągłe okna. Poddasze
w młynie. Jeszcze nie zniszczone. Zerkam na wtulonego we mnie młodszego brata i
nie mam pojęcia jak mogłam nie czuć tak mocnego uścisku podczas przeskakiwania.
Teraz, gdy dociera do mnie rzeczywistość i strach powoli zastępuje euforię,
zdaję sobie sprawę jak wystraszony jest Lucas i jakim oparciem muszę dla niego
być.
Ma
tylko mnie.
-
Lucas, zejdź. Już dobrze. – Unosi głowę i puszcza mnie powoli. Biorę go pod
ręce i opuszczam delikatnie na podłogę. Deski skrzypią pod naszym ciężarem. To nie
wróży dobrze. – Stój spokojnie i nic nie rób, proszę.
Nie
słysząc sprzeciwu, podchodzę do najbliższego okna i obserwuję masakrę z góry.
Dopiero teraz dostrzegam wszystko, co gwardia zrobiła z Montiar. Ludzie w
panice biegną przed siebie, szukają schronienia, a gwardia jak czarne,
mordercze mrówki wyłapuje i zabija. Po kolei, jak leci. Najbardziej żal mi
dzieci, które musiały na to patrzeć, które nie przeżyły, albo tak jak Lucas –
będą musiały z tym żyć. W moim dzieciństwie też nie było kolorowo, ale matka
nie umarła na moich oczach w wieku siedmiu lat. Przebiega przeze mnie chłodny
dreszcz. Nie chcę pamiętać tego dnia, a jemu będzie się to pojawiało w
najgorszych koszmarach. I nic nie będę mogła na to poradzić. Jedna kobieta
biegnie i upada. Na jej plecach widać czerwoną plamę.
Jest
tak wysoko, dlaczego tak wyraźnie to widzę?
Wszystko
jedno. To nie ma znaczenia. I tak nie mogę na to patrzeć.
Jednak
zanim zdążę odwrócić się i spojrzeć na brata, słyszę tylko jego krzyk, moje
imię. Panikę i strach w dziecięcym, rozbitym z bólu głosie. Czarny, lniany
worek na głowie. Czyiś głos, nieznajomy, śpiew. Czuję jak tracę kontrolę nad
swoim ciałem. Nie mogę… nie da się nad nim panować.
Lucas.
Tracę
przytomność.
Wrócę! <3
OdpowiedzUsuńCześć, kochana ❤. (Mam nadzieję, że tym razem komentarz się doda ;-;.)
OdpowiedzUsuńWow, to kolejna historia twojego autorstwa która jest niesamowita! Tak samo jak główna bohaterka - Sophie.
Już po prologu jestem w stanie stwierdzić, że zostanę tutaj na dłużej. To naprawdę wciągająca opowieść, a jest tutaj dopiero prolog xD.
Czekam niecierpliwie i życzę weny i w ogóle 😘.
Tulę,
Shoshano 🙌
Ps. Mogłabyś wejść na GG, dawno cię nie było ^^