Kiedy tylko Lucas wskakuje do łóżka i przykrywa się
ciepłą, białą jak śnieg kołdrą, siadam na krańcu łóżka i przyglądam mu się ze
spokojem. Chłopiec wygląda tak niewinnie, ale jednocześnie wygląda na
wyczerpanego. Zastanawiam się, jakim cudem taki młody chłopczyk tak dobrze
znosi śmierć matki, a potem przypominam sobie, że przecież Ruth majstrowała w
jego podświadomości. To przykre, ponieważ to czyste kłamstwo, a ja nie chciałam
okłamywać jedyne członka rodziny, który mi pozostał, ale nie chciałam też wybudzać
go ze słodkiej nierealnej wizji, którą przytoczyła mu Ruth. Tak było lepiej.
Kiedy dorośnie, będzie mógł opłakiwać matkę i znęcać się nade mną, za
oszukiwanie go, ale wtedy to zniosę – nie teraz.
Jednak Ruth przecież nie mogła wymazywać
przeszłości. Ruth może panować nad emocjami, nad tym, co dzieje się w naszej
głowie, ale wspomnień przecież nie usuwa ani nie zmienia.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? – pyta
siedmiolatek, więc uśmiecham się łagodnie, nie chcąc wzbudzić w nim niepokoju.
Ostatnio i tak wiele musiał znieść. Już nie musi i nie będzie cierpiał z mojego
powodu.
- Jesteś moim młodszym braciszkiem i cię kocham,
więc chyba mam prawo chwilę na ciebie popatrzeć zanim zaśniesz.
Lucas podnosi się z uśmiechem, obejmuje moją szyję i
mocno się we mnie wtula. Lubię, gdy tak robi. Lubię, jak małe ciałko mojego
brata usiłuje mnie udusić, tylko, że on robi to nieświadomie, w przeciwieństwie
do innych ludzi. Tulę go mocno. Brakowało mi go podczas bycia poza domem. Był
światełkiem w tunelu mamy, teraz jest moim.
- Ja ciebie też kocham, Sophia.
- Co dzisiaj robiłeś?
- Bawiłem się z Domem i Ruth, byłem na obiedzie i
potem wróciłem tutaj z Ruth i bawiłem się dalej. Fajna z niej dziewczyna,
nauczyła mnie nowej zabawy i rozmawiała ze mną o mamie.
- O mamie? – Dziwię się. – A co ci powiedziała?
Wzrusza ramionami.
- Powiedziała, że nie muszę być smutny, bo mama jest
teraz w lepszym miejscu i ciągle nade mną czuwa, wiesz? Nad tobą też. A jeśli
mama jest szczęśliwa i mam ciebie, to nie muszę być smutny, prawda? Ty mnie już
nie zostawisz?
Uśmiechnęłam się smutno.
- Nie, kochanie. Nie zostawię cię, już nigdy więcej
– przyrzekam.
- To fajnie – rzuca lekko. Ziewa. – A wieczorem
przyszedł do mnie taki wysoki chłopak, chyba Shane miał na imię. Z nim też
chwilę rozmawiałem. Mówił, że ty teraz ćwiczysz i przyjdziesz do mnie w nocy,
jak będę szedł spać. Myślałem, że kłamie, ale miał rację.
Shane odwiedził mojego brata. Podejrzane. Nie wiem
dlaczego, ale jakoś nie chciało mi się ufać temu facetowi… był tajemniczy i
niebezpieczny. Jednak postanowiłam nic nie mówić, bo przecież Lucasowi nic się
nie stało i mam nadzieję, jest na tyle ludzki, aby być miłym dla siedmiolatka.
Dla mnie nie musiał.
- I w co się z nim bawiłeś? – pytam zaciekawiona.
- Z nim się nie bawiłem. Rozmawialiśmy i obiecał, że
zabierze mnie na strzelnicę i nauczy strzelać z łuku.
Ten facet pcha się
w gips.
- A po co ty miałbyś umieć strzelać? Jesteś jeszcze
dzieckiem.
- Shane powiedział, że im szybciej tym lepiej.
- I ty go słuchasz? – Unoszę brwi.
Lucas wzrusza ramionami, więc rezygnuję. Nie chcę
słyszeć odpowiedzi.
- A miałeś zamiar spytać mnie, czy możesz iść?
- No. Ale jutro dopiero.
- Dobra. – Całkiem przykrywam go kołdrą i patrzę jak
przeciera oczka małymi rączkami. – To zapytaj mnie jutro. A teraz śpij, to był
długi dzień.
- Sophia?
- Tak?
- Przyjdziesz do mnie rano? – pyta, jakby się bał.
- Przyjdę.
Lucas obraca się na bok, podciąga kołdrę aż po brodę
i powoli zasypia. Siedzę przy nim i obserwuję, jak cicho bierze kolejne
oddechy. Przez okno widać, jak gwiazdy spowiły niebo swoim blaskiem. Zawsze
lubiłam na nie patrzeć. Kiedy uciekłam, a również jako dziecko siadałam gdzieś
na dachu jakiegoś domu, albo na trawie i potrafiłam całą noc leżeć i patrzeć na
nie. Obserwować jak wschodzą i znikają na ciemnym hipnotyzującym tle.
Już mam gasić lampkę nocną, kiedy drzwi do pokoju
Lucasa się otwierają, a do środka nieśmiało wchodzi Ruth. Nawet w nocy wygląda
jak anioł, tyle, że bez skrzydeł. Zupełne odzwierciedlenie mnie. Cieszę się, że
właśnie pod jej opieką znajduje się Lucas.
- Wybacz, przyszłam tylko sprawdzić, czy Lucas już
śpi. Miałam przyjść wcześniej, ale Seth powiedział, że u niego jesteś, więc nie
chciałam przeszkadzać – tłumaczy dziewczyna.
- Wejdź.
Zamyka za sobą drzwi.
- Jak się u nas czujesz? – pyta, uśmiechając się
przyjaźnie i siada obok mnie na długiej kanapie pod ogromnym oknem. Długie
jasne włosy opadają jej falami na ramiona.
Wzdycham.
- Sama nie wiem. Chyba dobrze… Nawet nie wiem, gdzie
ja właściwie jestem.
- Widzę, że jesteś zagubiona. Pozwól, że ci
wyjaśnię. Tak właściwie, to jesteś w zamku. Technicznie rzecz biorąc, ktoś, kto
założył tą Organizację Ochrony Ludzi Uzdolnionych musiał przejąć od kogoś ten
zamek i wybudować w nim kwatery dla nas. Sama dokładnie nie wiem, kto to był,
ale tak nam powiedziano, gdy się tu dostaliśmy. I jesteś tu jak najbardziej
bezpieczna, ponieważ zamek z każdej strony otaczają kilometry lasu Yarin. Nie
pytaj, jakim cudem bierze się tu tyle jedzenia – Izaak zatrudnił od tego ludzi
ze zdolnościami teleportacji. Wcześniej wszystkim tym rządził ojciec Shane’a i
Setha, ale kiedy zmarł rok temu, władze objął starszy syn, czyli Shane, ale on
wcale tego nie chciał, więc większość obowiązków oddał Izaakowi i Derekowi, bo
oni są tutaj najstarsi.
Teraz rozumiem, dlaczego Shane czuje się taki
władczy i pewny siebie. Wszystko należy do niego i jego brata i pewnie to nie ma
znaczenia, że oddał władzę, jego słowo wciąż się liczy. Jednak nie rozumiem
jednego:
- W porządku, że chcieli chronić nadnaturalnych, ale
po co? I skąd wiedzieliście, że ja też jestem inna?
- Nadnaturalni nigdy nie byli bezpieczni w ludzkim
świecie. Gwardia, jak dobrze kojarzysz, nienawidzi takich jak my –
uzdolnionych. Uważają nas za lepszych, a wcale tacy nie jesteśmy. Dlatego chcą
nas tępić i zabijać. Oprócz tego władze Gwardii pragną całkowitego przejęcia i
kontroli nad ludźmi. jeśli nas złapią, będą wyzyskiwać i kontrolować, a wtedy przyczynimy
się tylko do zła… Natomiast poszukiwanie ciebie nie było naszym planem, to
znaczy wiedzieliśmy, że musimy cię znaleźć bo należysz do nas i jesteś
wyjątkowa, ale była to głównie prośba Elizabeth.
Dużo informacji na raz. Muszę wszystko przetrawić.
Albo nie, zacznę się przejmować, kiedy będzie się czym przejmować. Jeśli Ruth
myśli, że ja i Lucas jesteśmy tu bezpieczni, a Gwardia (tak jak zawsze) po
ostatnim ataku zrobi sobie kilkumiesięczną przerwę z oczekiwaniem na efekty
siania postrachu, to nie będę się tym martwić, bo już nie mam sił. Za dużo na
głowie, by dokładać sobie zmartwień na przyszłość.
- Moja mama wszystko sobie jak zawsze zaplanowała…
Słuchaj, dziękuję za wszystko i przede wszystkim za opiekę nad moim bratem.
Ruth uśmiecha się łagodnie.
- Nie ma za co. To bardzo miłe doświadczenie, bo jak
zauważyłaś, nie mamy tu zbyt wiele dzieci, a jak już to mają opiekę, albo kręcą
się po swoich pokojach. Bardzo miło się z nim rozmawia i bawi, a Izaak ani
Shane nie mają dla mnie innych zajęć.
- I dziękuję za tą rozmowę o śmierci mamy. Myślałam,
że ja będę musiała ją odbyć, a tak naprawdę to nie miałam zielonego pojęcia,
jak miałabym to zrobić. Sama nie potrafię się pogodzić z tym, że to ona umarła,
a nie ja. Nie wiem co miałabym powiedzieć małemu chłopcu, któremu ta noc będzie
się śniła w najgorszych koszmarach…
Ruth się zmartwiła.
- Obwiniasz się o jej śmierć?
Kiwam głową.
- Niepotrzebnie. Nic nie dzieje się przypadkiem,
wiesz? – Łapie mnie delikatnie za dłoń i ściska. Doceniam jej wysiłki i to, że
potrafi zrozumieć. – Może twoja mama musiała umrzeć, żebyś ty mogła się tu
znaleźć.
- Ona by się wam bardziej przydała, niż ja –
stwierdzam.
- Wręcz przeciwnie. Po czasie sama zobaczysz i
uwierzysz w to, że jesteś przydatna, cenna i ważna przede wszystkim. Niczym się
nie martw.
- Dziękuję za wsparcie. Ale nie majstruj przy moich
uczuciach, proszę. Muszę jeszcze trochę pocierpieć, potem mi przejdzie –
zapewniam ją.
Skina głową z cieniem uśmiechu.
- Dobrze, będę w nich majstrować tylko na twoją
wyraźną prośbę.
- Pójdę się przejść – mówię, wstając z kanapy. –
Przyjdziesz tu rano? – Zerkam na młodszego brata. – Do niego. Polubił cię.
- Oczywiście, że tak. Takie mam teraz obowiązki.
- Do jutra, Ruth. Zostajesz tutaj?
Kiwa głową.
- Przez chwilę, przypilnuję, żeby się nie budził w
nocy.
Wychodzę z pokoju młodszego brata i zamykam za sobą
drzwi, po czym idę schodami w dół (jego pokój znajduje się na poddaszu
zamkowym, które jest podzielone; druga i jednocześnie większa połowa należy do
mnie, nie licząc szerokiego, dzielącego je korytarza). Znajdując się na
korytarzu nie słyszę już szeptów i stukania butami o podłogę, a ciszę. Kojącą
moje rany ciszę. Jest na tyle późno, że wszyscy poszli już spać. No, prawie
wszyscy.
W nocy, kiedy robi się już cicho i ciemno, moje
zmysły automatycznie się wyostrzają. Wtedy to już nie jest zależne ode mnie, to
sobie wypracowałam. W nocy trzeba być bardziej czujnym niż zwykle, a ja
nauczyłam się tego bardzo dawno temu. Ściślej mówiąc: stojąc na korytarzu,
słyszę jak zaostrzony koniec drewnianej strzały wbija się w niewinnie rosnące
drzewo kilkanaście metrów od zamku. Słyszę oddech, miarowy i spokojny.
Zaciekawiona, czyją obecność mój słuch wyłapał, idę cicho korytarzem prosto, aż
wychodzę na marmurowy balkon. Nachylam się ku drzewom i widzę, jak Seth albo
Shane – są tacy podobni, a ja widzę tylko czarne włosy – naciąga cięciwę łuku i
sprawnie wypuszcza morderczą strzałę w las. Później biednie po nią, a bardziej
szczegółowo: pojawia się i znika, dzięki czemu wiem już na pewno, że to starszy
brat. Seth wspominał, że on jest szybki i to naprawdę widać, ledwo wyłapuję
jego ruch.
I kiedy naprawdę mam wrażenie, że mogę go bezczelnie
obserwować i zachwycać się jednocześnie gwiazdami, bo kocham tę porę dnia –
noc, słyszę jego głos, cichy głos:
- Będziesz tam tak stać, czy zejdziesz na dół?
Krzywię się, patrząc na ogromną odległość balkonu od
ziemi. Normalny człowiek pewnie by się połamał, albo zginął na miejscu, gdyby
odważył się skoczyć w dół. Mnie niegdyś zdarzało się skakać z takich, bądź
troszkę mniejszych odległości. W nocy ciężko tak naprawdę określić jak wiele
brakuje nam do dna. Ale ja przecież (mimo wszelkich chęci i zaangażowania) nie
jestem normalna, więc postanawiam skoczyć. Wspinam się na marmurową barierkę i
czuję, jak wiatr mocniej tańczy między moimi długimi, brązowymi włosami.
Wypatruję sobie miejsce, w którym chcę wylądować. Wierzę w to, że uda mi się
tam skoczyć, a potem czuję tylko ekstazyjny przypływ energii i rzucam się w
wiatr. Nie mija sekunda, a ja czuję grunt pod nogami, ląduję na ziemi jak kot.
Gdy unoszę głowę, Shane celuje we mnie strzałą.
Prostuję się z gracją i zanim wystrzeli, przeskakuję za jego plecy. Oczywiście strzelił,
ale zdołałam uciec.
Próba morderstwa?
On naprawdę pcha
się w gips.
- Kazałeś mi zejść tylko po to, żeby spróbować mnie
zabić?
Odwraca się twarzą do mnie, rzucając łukiem na
ziemię. Strzały lądują zaraz obok niego, a Shane przygląda mi się z
zaciekawieniem i intrygą w oczach.
- Gdybym chciał cię zabić, nie stałabyś tu. Nawet nie
fatygowałbym się, żeby wyciągać cię z tej zapchlonej celi. Zostałabyś tam do
końca jako trup, a Lucasowi wmówiłbym, że sama się zabiłaś.
On jest nienormalny. Dlaczego taki wariat ma prawo rządzić
w tym miejscu?
- Trzymaj się od niego z daleka – ostrzegam. – Wiem,
że byłeś dzisiaj u niego po tym, jak wyszedłeś z pracowni Izaaka. Powiedział
mi, że chcesz go nauczyć strzelać. Czy ciebie do końca pogrzało?
Zauważam ten egoistyczny, lisi uśmiech na jego
twarzy.
- Co jest złego w umiejętności obrony?
- To, że strzelanie z łuku to nie obrona, a
zabijanie.
- Twój brat to mądry dzieciak, szybko się nauczy –
zapewnia mnie, mimo zakazu. – I gdybym nie wiedział, że zdołasz uciec, nie
strzeliłbym w ciebie. Masz potencjał i umiejętności, bo wierz mi lub nie, ale
nikt tak szybko nie opanował swojej umiejętności aż do tego stopnia, by móc
uciec przed lecącą strzałą, a już na pewno nie ktoś, kto te umiejętności
usiłował zabić. Bo Izaak o tym nie wspomniał ze strachu przed tym, że na to
pójdziesz, ale unicestwienie umiejętności jest możliwe.
Unoszę brwi.
Powinien mi powiedzieć…
- Jak to zrobić? – rzucam bezmyślnie.
- Jak wspomniałem: masz potencjał i umiejętności,
nie rezygnuj z tego, bo będzie to największy błąd jaki popełnisz w swoim życiu
i będziesz tego długo żałować.
- A od kiedy to obchodzi cię co zrobię ze swoim
życiem? – pytam zdziwiona, bo wcześniej wykazywał tylko arogancję i obojętność.
Wzrusza ramionami.
- Od kiedy polubiłem twojego brata i nie chcę, żeby
został tu całkiem sam. Poza tym, jesteś dobra, a nie wszyscy mogą to o sobie
powiedzieć. – Świdruje mnie niebieskimi oczami, gdy unoszę podbródek. –
Niektórzy swoje umiejętności zaledwie budzą, przez parę lat. No i Seth cię
polubił, a skoro Diany i tak nienawidzi, to miła odskocznia dla niego.
Ignoruję wzmiankę o moim bracie, jak i Sethu i tym,
że niby jestem dobra. Ściślej mówiąc ignoruję całą wypowiedź szatyna. W mojej
głowie pląta się tylko myśl, że można zabić swoje umiejętności, a czy nie do
tego dążyłam przez cały ten czas? Zawsze chciałam z nich zrezygnować, ale Shane
ma rację w jednym – nie mogę zostawić tutaj Lucasa samego, a Izaak zapewniał,
że jeśli opanuję w pełni swoje umiejętności, będę mogła go bronić na własną
rękę.
- Słyszałem, że mam być od jutra obecny na twoich
treningach.
Cholera…
- Na pewno masz bardziej interesujące zajęcia –
zaznaczam twardo, przyglądając się zamkowi, który jak w środku nie wydawał się
taki duży, z zewnątrz jest ogromny. Nawet nie chcę wiedzieć ile ludzi w nim
mieszka, a ile wolnego miejsca jeszcze zostało, nie licząc pomieszczeń pod
ziemią. – Seth mi wystarczy.
- Tak się składa, że nie mam, a Seth nie jest cię w
stanie wytrenować pod kątem, pod którym powinnaś być trenowana – mówi protekcjonalnie.
– Co z tego, że jest niewidzialny i nie możesz zauważyć, gdzie się
przemieszcza, skoro go słyszysz i jesteś w stanie się przygotować psychicznie
na miejsce, w którym musisz wylądować?
- Wiesz o moich zmysłach. – To raczej stwierdzenie
niż pytanie.
Shane kiwa głową.
Nagle jego wzrok biegnie w stronę drzwi wyjściowych,
zdaje się, że nie tylko ja słyszę kroki.
- To Diana, skacz na drzewo. – Unoszę brwi ze
zdziwienia, bo nie rozumiem po co mam się chować. To tylko zwykła dziewczyna. –
Ona nie ma nadzwyczajnych zmysłów, nie usłyszy cię, jeśli nie spadniesz. Już,
lepiej, żeby cię ze mną nie widziała, bo i tak jest wrażliwa na twoim punkcie.
Śmiać mi się chce.
- Zazdrosna? – Uśmiecham się zwycięsko, a gdy Shane
odpowiada jadowitym, ale w sumie zadowolonym spojrzeniem, dosłownie dwie
sekundy przed tym, jak Vitarei otwiera drzwi, wskakuję na najgrubszą i
najwyższą gałąź drzewa.
Dziewczyna podbiega do chłopaka w szybkim tempie.
- Co tu robisz o tej porze? Sam jesteś? – pyta z
irytującą ciekawością.
- Powinnaś spać, jutro rano masz trening. Tak,
jestem sam – kłamie jak z nut.
Kręcę głową.
- Właśnie przyszłam po ciebie.
- Po co?
- Chciałam spędzić z tobą chwilę czasu, nie
zjedliśmy razem obiadu ani kolacji. Już dawno tak nie było, więc się martwię,
że może ta nowa zaczęła ci mieszać w głowie.
Shane milczy.
- Nie martw się o to. Nawet gdyby chciała, nie ma z
tobą szans. A teraz już do łóżka. Zobaczymy się rano, ja jeszcze poćwiczę.
Diana patrzy z nieufnością na leżący na ziemi łuk,
po czym całuje Shane’a w policzek i tanecznym krokiem odchodzi do zamku. Gdy zamyka
za sobą drzwi tak chce mi się śmiać, że kiedy już całkiem się zatrzaskają, nie
panuję nad równowagą i tracę gałąź pod nogami. I mając już przed oczami swój
upadek, czekając na twardą ziemię, w którą miałam uderzyć, Shane łapie mnie
zanim się to stanie.
Niebieskie tęczówki mienią się w księżycu, wertują
mnie na wskroś. To zdecydowanie nie
powinno się stać. Kolejny powód, abym stąd odeszła. Shane stawia mnie na
równe nogi, a ja odsuwam się do bezpiecznej odległości.
W głowie słyszę jego głos:
- Powinnaś
popracować nad opanowaniem śmiechu i koncentracją.
Bezdźwięcznie pytam: jak?
Wzrusza ramionami i w następnej sekundzie już go nie
ma. Domyślam się, że to było właśnie pożegnanie. Kręcę głową, niedowierzając,
jaka ze mnie łajza.
Wrócę
OdpowiedzUsuń