Ranek nadchodzi szybko, niespodziewanie. Ledwie
zamknęłam oczy, a już muszę je otworzyć i zaczynać nowy dzień w nowym dla mnie
świecie. W świecie, do którego nie chciałam należeć, ale chyba czas pogodzić
się z rzeczywistością. Tak jest lepiej dla Lucasa. Bezpieczniej przede
wszystkim, a nic nie liczy się bardziej, niż jego bezpieczeństwo po śmierci
Elizabeth.
Podnoszę się z wygodnego materaca i idę prosto do
oddzielonej łukiem ściennym łazienki. Biorę szybką kąpiel, rozczesuję burzę
falistych włosów, zakładam na siebie czarny podkoszulek i spodnie tego samego
koloru. Czeka mnie ciężki dzień. Wzdycham przed lustrem. Postanawiam nie użalać
się nad sobą i pójść zobaczyć co u Lucasa, ale gdy otwieram drzwi do jego
pokoju i nie zastaję tam ani jego, ani Ruth, zaczynam się martwić. Schodzę na
dół i wybiegam na balkon, gdzie wczorajszej nocy spotkałam Shane’a, z nadzieją,
że może tam będzie, ale nadzieja szybko zamienia się w zażenowanie całą
sytuacją. Wiem, że jest bezpieczny i na pewno nic złego mu się nie dzieje, ale
muszę go zobaczyć, tak na wszelki wypadek. Uruchomił się we mnie pewien
instynkt… rodzicielski. Schodzę więc piętro niżej i mijając ludzi, których
właściwie nie znam, zauważam na końcu korytarza Ruth rozmawiającą ze swoją
siostrą.
Podchodzę do nich szybkim krokiem.
- Sophia. – Pierwsza zauważa mnie Alice, zaraz po
niej jej siostra. – Jestem Alice, miło mi cię poznać.
- Mi również. – Moje imię już zna, więc nie ma
żadnego sensu się przedstawiać. Nie, żebym panikowała, ale tutaj chyba każdy
znał moje imię, wcale mnie to nie przerażało… Zwracam się do drugiej siostry: -
Ruth, wiesz może gdzie jest Lucas? Nie mogę go znaleźć.
Dziewczyna dziwi się, słysząc moje pytanie.
- Teraz Dominic się nim zajmuje. Myślałam, że wiesz.
Chyba poszli z Shane’em do podziemi. Twierdzili, że o wszystkim wiesz i że się
zgodziłaś, więc nie chciałam zawracać ci głowy. I tak już masz dużo zmartwień.
Ohh… nie wiedziałaś, prawda?
Kiwam głową potwierdzając jej słowa.
- Nie martw się – odzywa się Alice, uśmiechając się
promiennie. – Z Shane’em i Domem, Lucas jest całkowicie bezpieczny. Shane jest
czasem lekkomyślny i porywczy, ale sądzę, że potrafi myśleć racjonalnie, kiedy
chodzi o młodego chłopca.
No nie byłabym tego taka pewna.
- Postaram się go nie zabić. Jeszcze raz, gdzie oni
są?
- Kilka pięter w dół, będziesz wiedziała gdzie ich szukać
– odpowiada Ruth.
- Dzięki.
Odwracam się na pięcie i idę w kierunku schodów w
dół. Ten zamek jest ogromny, a ja gubię się w nim jak małe dziecko. Na
szczęście za czwartym razem, po dłuższej chwili szukania odnajduję kolejne
schody w dół. Na (mam nadzieję) przedostatnim piętrze nie ma już ludzi. Jest
tylko pusty, prosty korytarz, bez żadnych zakrętów i szerokich schodów w dół. A
całe pomieszczenie prowadzi do jednych drzwi. Zatrzymuję się na chwilę,
studiując ciemnobrązowe ściany i powieszone na suficie lampy. Skupiam się na
słuchu i po niecałej minucie słyszę rozmowy, śmiech dziecka – mojego brata.
Kręcę głową z irytacją, myśląc w jaki sposób Shane
mógłby zginąć, po czym zamykam za sobą drzwi i cóż… kolejne schody. To mnie
kiedyś wykończy. Tym razem nie idę już szybko, a wolno. Po pierwsze, już mi się
znudziło gonienie za tymi durniami, a po drugie i tak już widzę Lucasa z łukiem
w ręku, a obok niego stojących Dominica i Shane’a.
Lucas nawet mnie nie zauważa, gdy stara się wcelować
strzałą w czerwony punkt na kole. Nie słyszy moich cichych kroków, ale Black
już dawno wyczuł moją obecność i obserwuje mnie, odkąd weszłam na drewniane
schodki. Dominic spuszcza i unosi głowę w dół w moim kierunku, to chyba było
przywitanie, a więc odpowiadam mu tym samym. Shane nie wykazuje tego szacunku
wobec mnie w ten sposób, on po prostu świdruje mnie wzrokiem od stóp do głów,
ale nie wprowadza mnie w zakłopotanie – wręcz przeciwnie. Czuję się bardziej
pewna siebie i swojego ciała. Ponadto wygląda zabójczo w miarę dobrze w
tej czarnej koszulce, czego wcale nie pomyślałam.
Siedmiolatek w końcu wypuszcza strzałę z łuku, a ta
wbija się kilka centymetrów poniżej czerwonego punktu. Nie wykazuje zbytniego
zadowolenia, ale chyba jest z siebie dumny.
- Jak mi poszło? – zagaja Shane’a, który spogląda na
niego z aprobatą. – Chyba lepiej niż wcześniej.
Też jestem
tego zdania, widząc te wszystkie drewniane strzały wetknięte w najróżniejsze
miejsca na kole. Mimo to jednak wciąż nie jestem za tym, aby młody uczył się
zabijania, to jeszcze nie na jego lata. Powinien się bawić i uczyć myśleć, a
nie techniki strzeleckiej.
- Spytaj siostry – instruuje czarnowłosy.
W tym samym momencie Lucas odwraca się do mnie
twarzą, rzuca łuk na bok i biegnie do mnie. Kucam, by go przytulić, a gdy się
ode mnie odsuwa, wbija we mnie duże, niebieskie oczy. Tańczy w nich radość,
jakaś duma z siebie. Byle tylko nie zachowywał się jak Shane, bo chyba się
powieszę.
- Jesteś na mnie zła? – pyta siedmiolatek ze skruchą
w głosie. – Obiecałem ci wczoraj, że sam się zapytam czy mogę iść postrzelać,
ale spałaś i Shane powiedział, żebym cię nie budził i że wczoraj cię zapytał o
zgodę.
Zerkam ze złością na czarnowłosego, podczas gdy na
jego twarzy pląta się cień lisiego uśmiechu.
- Tak? I powiedział ci, że się zgodziłam?
- Nie zgodziłaś się? – dziwi się niebieskooki
chłopiec.
Klękam na jedno kolano i łapię go za ręce.
- Jeśli mi obiecasz, że nie zrobisz sobie krzywdy i
nie będziesz potem strzelał do niewinnych zwierząt, to możesz dalej się uczyć
pod okiem Dominica i Shane’a. Jadłeś śniadanie? Jest jeszcze wcześnie.
Lucas kręci głową.
- Jak skończymy ćwiczyć – tłumaczy Dom – to Ruth go
zabierze na śniadanie. Ona wie, kiedy ma przyjść.
- Dobrze.
- To mogę iść dalej strzelać?
Uśmiecham się łagodnie, po czym gestem dłoni zgadzam
się na dalszy trening.
Dominic pomaga Lucasowi odpowiednio trzymać łuk i
podaje mu strzałę, by ten mógł samodzielnie wycelować, napiąć cięciwę i
strzelić. W tym samym czasie wolnym krokiem zbliża się do mnie Shane. Wie, że
znowu wygrał i znowu mu to odpuściłam, ale on nie może decydować o tym, co
potrafi i kim stanie się mój brat za dziesięć lat. Jeśli kiedykolwiek przez
swoje umiejętności zrani kogoś, nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie wybaczę
sobie, że mu na to pozwoliłam.
Krzyżuję ręce na piersi.
- Jesteś zła – zauważa czarnowłosy, zerkając na mnie
w przerwach na obserwowanie poczynań siedmiolatka z łukiem w ręce. – Sophia.
Biorę głęboki oddech.
- Nie zezwoliłam na te nauki. Może mu się coś stać.
- Od tego jestem ja. Jeśli zapomniałaś o jednym
fakcie: jestem szybszy niż strzała z drewna, która nawet nie ma precyzyjnie
zakończonego końca.
Spuszczam wzrok.
- Nie chcę, żeby był taki jak ty – mruczę pod nosem,
po czym spoglądam na Shane’a. nie wydaje się być zaskoczony moją wypowiedzią. –
Jeśli już w wieku siedmiu lat będzie potrafił posługiwać się łukiem, co będzie
potrafił za dziesięć? Kim wtedy się stanie? Nie tego chciała moja matka.
- Nie wiesz, czego tak naprawdę chciała twoja matka.
Nikt tego nie wie.
- Chciała dla niego dobrego życia – wspominam.
Lucasowi brakło już mniej do czerwonego punktu,
skacze z radości, a gdy patrzy na mnie, posyłam mu pełne dumy spojrzenie. Wcale
nie jestem z tego dumna. Jestem wyśmienitym kłamcą.
- To jest dobre życie.
- Nie. I nigdy nie będzie. – Wzdycham, widząc
szczęście na twarzy brata i to, jak śmieje się z Domem, bo prawie trafił. To
już trzecie „prawie”, ale za to jakie wesołe. – To już nie ma znaczenia. –
Przenoszę swoją uwagę na Shane’a, a on cierpliwie słucha. – Nie odbiorę mu
tego, co już mu dałeś. Nie jestem takim potworem, by odebrać dziecku coś, co
daje mu radość i wywołuje u niego uśmiech.
Zgadza się ze mną.
- Więc w czym problem?
Mrużę oczy.
- W tym, że za nic masz moje słowa. Zabroniłam ci, a
jednak zrobiłeś co chciałeś zrobić, nie zważając na moje zdanie w tej kwestii.
Może potrafisz i lubisz rządzić w tym instytucie, czy jak wy to nazywacie… ale
nie będziesz i nie masz prawa decydować kim będzie w przyszłości Lucas i co
będzie potrafił. Nie bez mojej zgody. To nie ty jesteś za niego odpowiedzialny,
ja jestem. I jeżeli jemu coś się stanie wina spadnie na ciebie, a gdy już
przestanę złościć się na ciebie, zacznę na siebie.
Black obserwuje mnie i słucha, a gdy na niego
spoglądam zręcznie łapie mój zawiedziony wzrok. Bo tak właśnie się czuję –
zdradzona i zawiedziona, no i zła, tak do kompletu. Wiem, że rozumie i dotarło
do niego to, co powiedziałam, bo głupi nie jest, tylko dumny i protekcjonalny,
a przy tym cholernie przystojny
nieodpowiedzialny. I szybko się domyśliłam, że mimo cienia skruchy w jego
oczach, który dostrzegam, nie usłyszę słowa „przepraszam”.
- Nie zrobiłem ci tego na złość – oznajmia
półgłosem. – Jesteś dobrą siostrą, Elizabeth byłaby z ciebie dumna, ale nie waż
się podważać mojej władzy. Może nie jestem w pełni odpowiedzialny za Lucasa,
ale jestem za ciebie, od kiedy jesteś w tym zamku.
Śmiać mi się chce, znowu.
- A twoja odpowiedzialność sięga tego, by celować we
mnie z broni? – pytam sarkastycznie.
- Już ci tłumaczyłem jaki był tego powód.
- Co nie znaczy, że o tym zapomniałam. – Obracam się
twarzą do szatyna i nie zwracając uwagi na to, że jest ode mnie troszkę wyższy,
wyginam usta w ironicznym, pewnym siebie uśmiechu. Skoro on może się zachowywać
jak paw, ja też mogę pokazać odrobinkę pewności siebie. – To, że Diana słucha
każdego twojego słowa i nie pyskuje, to nie znaczy, że każdy będzie się
zachowywał tak jak ona. Z mojej strony na pewno na to nie licz… Idę na trening.
– Macham Lucasowi. – Przyjdę do ciebie wieczorem, dobrze?
- Dobrze! – krzyczy chłopiec na pożegnanie.
Mijam Shane’a w drodze, rzucając tylko obojętne
spojrzenie i swobodnym krokiem wychodzę, czując na sobie jego palącą
obserwację. Wychodzę i zamykam za sobą drzwi, po czym specjalnie wytężam słuch.
Słyszę jak Dominic podchodzi do Blacka, niemalże czuję jak stoją obok siebie,
ale jeszcze nie rozmawiają.
- Postawiła ci się – zauważa od razu Dom, w jego
głosie słychać rozbawienie. – To chyba nowość. Jak to znosisz?
Nie wiem dlaczego, ale odczułam jakby Doma bawiła ta
sytuacja.
- Jest władcza i pewna siebie, ale musi się jeszcze
trochę nauczyć.
Znalazł się ekspert
od władzy.
- Według mnie ona nie musi się uczyć, a mieć pole do
popisu. Ma charakter, którego tu nie spotkasz, jest niebezpieczna i seksowna.
- Podoba ci się, że tak o niej mówisz?
Dom się śmieje.
- Nie mi – podkreśla. – Tobie.
- Jeśli powiesz to przy Dianie to przysięgam, że
urwę ci łeb. Sophia jest nowa, a wygląd to nie wszystko… zobaczymy na co ją
stać. Zaraz przyjdzie Ruth, idź z nią i Lucasem na śniadanie, ja zjem później.
- Skup się, Sophia! – powtarza chyba po raz
dziesiąty Izaak.
Od godziny wałkujemy jedno i to samo zadanie. Mam skoczyć
od jednego punktu do drugiego. Shane jednak nie jest potrzebny na ćwiczeniach,
bo dopisuje pogoda i odbywają się one w lesie. Seth jednak przyszedł popatrzeć
i pośmiać się ze mnie, co uskutecznia odkąd cały trening się rozpoczął. Potem mu
nakopię. Dlaczego Izaak na mnie krzyczy? Za każdym razem, gdy usiłuję skoczyć
dosłownie w miejsce, w którym powinnam teoretycznie się zatrzymać – pojawiam się
przed nim, za nim, albo obok niego. Raz udało mi się trafić. Byłam z siebie
niesamowicie dumna.
Mam dość. Potrzebuję powietrza. Skakanie męczy.
- Przerwa – zarządzam ściszonym głosem.
- Odpuść jej trochę – mówi Seth, po czym podaje mi
butelkę wody, którą chwytam z wdzięcznym spojrzeniem. – I tak jest niezła, a ma
sporo czasu, żeby się nauczyć.
- Dzięki Seth, ale nie potrzebuję rzecznika.
- Wiem. – Uśmiecha się. Opieram się plecami o
najbliższe drzewo. – Ale mogłabyś trochę docenić moje starania. W końcu
przestałem się z ciebie śmiać.
Kręcę głową z irytacją, kiedy Izaak notuje kolejne
uwagi w swoim notesie. Nie wygląda na niezadowolonego ani zmęczonego, raczej
jakby nad czymś mocno kontemplował. Oddycham głęboko i miarowo, nie wiedziałam,
że godzina treningu aż tak męczy.
- Sophia, wiesz, czym różni się skakanie od
biegania?
- Potrafię to odróżnić, jeśli o to ci chodzi –
odpowiadam z lekka zmieszana zadanym pytaniem.
- Widzisz, w tym świecie te dwie rzeczy są do siebie
bardzo podobne, niemalże identyczne, dopóki skoczek nie wzbije się w powietrze.
Zajmuje to więcej czasu podczas przemieszczania się z punktu do punktu, ale
jest to podstawowa cecha różniąca te dwie umiejętności. Ktoś, kto narodził się
z umiejętnością szybkiego biegania nie może wzbić się w powietrze i technicznie
powinien sobie lepiej radzić na równej powierzchni, a także z przeszkodami na
drodze. – Skinam głową, by podpowiedzieć, że rozumiem słowa profesora. – Ty
natomiast, jako ktoś z umiejętnościami, dzięki którym możesz wzbić się w
powietrze i praktycznie latać, nie musisz uważać aż tak, że wbiegniesz w
drzewo. Rozumiesz? Nie skupiaj się na przeszkodach. Skupiaj się na miejscu
docelowym. Tak naprawdę skoczek na bardzo zaawansowanym poziomie potrafi się
dematerializować podczas skoku tak, że nikt nie może go zobaczyć i
materializować się dopiero przy lądowaniu. Biegacz w zaawansowanym poziomie
jest szybki, ale ktoś z tak wyostrzonymi zmysłami jak Twoje i Shane’a jest w
stanie go dostrzec.
- Łatwe – podsumowuje Seth.
- Nie do zrobienia – dodaje profesor, starając się znaleźć
we mnie cień zrozumienia.
- Co mam robić?
I tak oto życzliwy uśmiech powraca na twarz Izaaka,
gdy odbijam się od drzewa i prostuję.
- Nic, czego nie kazałem ci robić wcześniej. Skup
się na tym, by w jak najszybszym czasie dotrzeć z punktu A do punktu B. Albo
nie, nie skupiaj się na szybkości. Tym się zajmiemy, jak będziesz na bardziej
zaawansowanym poziomie. Wzbij się w powietrze, skacz.
Przeczesuję włosy dłonią.
- Dlaczego to, czy wyląduję obok docelowego miejsca
czy na nim ma tak wielkie znaczenie?
- Ponieważ, gdy przyjdzie ci skoczyć na drzewo i
wylądujesz nie tam, gdzie chcesz, możesz się nieźle połamać. Dotarło?
- Yup.
Wzbić się w powietrze i wylądować. Wydaje się
proste, a jednak trudne. Kiedy już lecę, nie kontroluję tego gdzie się
zatrzymam. Potrafię sobie to zwizualizować, ale niekoniecznie wykonać. Lepiej
mi wychodzi jak tak nad tym intensywnie nie myślę. Gdy robię to instynktownie,
wiem gdzie i kiedy muszę się zatrzymać.
- No dobra, spróbujmy.
Biorę głęboki oddech, wzbijam się w powietrze i
ląduję, miękko, jak kot. Gdy prostuję się w nogach, na moją twarz mimowolnie
wskakuje uśmiech zwycięstwa. W końcu…
- Brawo.
- Stać cię na więcej, kangurze – śmieje się Seth.
Cześć kochana!
OdpowiedzUsuńWiem, okropna jestem ;-;.
Miałam wrócić pod poprzednim rozdziałem a tutaj co?
Naprawdę cię za to przepraszam...
Co ty ze mną robisz, hm? To co piszesz jest tak wspaniałe, że aż nie mogę wyjść z podziwu. A to jak piszesz to już lepiej nie piszę, bo to coś cudownego. Weź oddaj troszkę talentu, co? :D
Rozdział wyszedł ci niezwykle dobrze, a opowiadanie jest mega intrygujące i ciekawe! <3
Czekam na następny rozdział <3.
Tulę,
Shoshano ;*