-
Myślisz, że ja będę miał jakieś umiejętności? – pyta Lucas, kiedy przeglądam
obok niego pamiętnik Rei.
Zerkam
zdziwiona na brata. Tayrin zasnęła jakąś godzinę temu, a on wciąż upiera się
przy swoim i nie chce spać. Siedzimy u mnie w pokoju odkąd wrócił od niej.
Chyba się polubili. W każdym razie, teraz siedzi na dywanie i przegląda
książkę, którą mu dałam. Może niepotrzebnie dałam mu coś, co opisuje
umiejętności nadprzyrodzone? On ich jeszcze nie ma. Nigdy się nie
zastanawiałam, kiedy u mnie się pojawiły. To był szok w moim życiu,
niekoniecznie chciałam zapamiętywać wszystko. Raczej starałam się zapomnieć. Ale
jego ciekawskie oczy wpatrzone we mnie, budzą niepewność i chęć przypomnienia
sobie. Nawet, jeśli to przykre wspomnienia. Niestety niewiele pamiętam z
przeszłości i ta myśl bywa dla mnie zbawienna, pełna spokoju.
-
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – przyznaję ze szczerością. – A chciałbyś?
- Ty
nie chciałaś?
No
tak. Nie mam pojęcia, czy wtedy już istniał, czy był w łonie matki, czy grał mi
na nerwach swoim nocnym krzykiem. Zwyczajnie nie pamiętam, kiedy to się
pojawiło. Zawsze się tego wypierałam, chciałam usunąć tę część mnie. Tę, która
czyniła mnie dziwną, odosobnioną od świata. Chociaż Elizabeth zawsze uważała to
za dar losu. Tak, jak każde swoje dziecko.
- Ja
byłam inna niż ty – zapewniam go ze stoickim spokojem. – W twoim wieku jeszcze
z pewnością nie miałam umiejętności, nawet o nich nie wiedziałam. Ale kiedy się
obudziły, byłam zła na siebie, na mamę i tatę. Za to, że taka się urodziłam.
Nie chciałam tego, bo uważałam to za coś złego. Pragnęłam być normalna, jak
wszystkie dzieci w moim wieku. One były normalne, a mi było przykro, że nie
mogę taka być.
-
Dlaczego tak się bałaś tych mocy? Coś się stało?
Wzdycham.
-
Miałam trzynaście lat i mniej więcej wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi.
No… można tak powiedzieć, że wiedziałam. Mama mi dużo tłumaczyła. Ale pewnego
dnia wyszłam na podwórko ze znajomymi. Mój kolega zaproponował, że pobawimy się
w berka. Ja miałam łapać… Na początku wszystko było super. Potem dołączył do
nas jakiś chłopak, śmiał się ze mnie, że na pewno go nie złapię, że jestem
zdecydowanie za wolna i niezdarna.
Lucas
mi przerywa:
-
Wkurzyłaś się na niego, prawda?
Uśmiecham
się.
-
Bardzo. A kiedy się wkurzyłam, stało się coś dziwnego ze mną. Poczułam się
silna i wolna. Zaczęłam go gonić, a skoro był szybki, ja też musiałam przyspieszyć.
Słyszałam bicie swojego serca do momentu, kiedy chciałam przeskoczyć przez taką
belkę, która leżała na trawie. Szybko się okazało, że skoczyłam zdecydowanie
dalej, niż miałam prawo jako człowiek. Wpadłam na tego chłopaka, przewróciliśmy
się, a on wpadł do stawu. – Mam przed oczami obraz niemalże tonącego chłopca,
który patrzył mi w oczy z takim przerażeniem i złością. – Bał się mnie, bo był
zdecydowanie za daleko, żebym mogła go złapać. Gdyby nie to, że był tam ktoś
dorosły, kto to zauważył i go uratował, pewnie by się utopił. Ja byłam zbyt
sparaliżowana, żeby cokolwiek zrobić, a reszta się bała mnie i tego, że mogą
się utopić. – Przełykam ślinę. – Kiedy mama się dowiedziała, zamknęła mnie w
domu na bardzo długi czas. Tamte dzieci miały mnie za potwora. Tego dnia
znienawidziłam te moce i uśpiłam tak głęboko, jak mogłam. Nie używałam ich
przez wiele lat, do czasu, kiedy wróciłam do domu, a mamę zabiła gwardia.
Lucas
wygląda na zmartwionego. Patrzy na mnie dużymi, niebieskimi oczyma, które
uwielbiała nasza matka.
-
Myślisz, że jesteś potworem? – pyta po dłuższej chwili.
Tak, jestem.
-
Nie – kłamię. – Myślę, że to już przeszłość i czas o tym zapomnieć. Ale
odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem, czy będziesz miał jakieś umiejętności,
Lucas. Jeśli tego chcesz i będziesz się z nich cieszył, to życzę ci tego, ale
jeśli poczujesz się przez nie gorzej, to nie powinieneś się martwic, jeżeli się
nie obudzą.
Chciałabym,
żeby ich nie miał. Byłby bezpieczny, szczęśliwy. Tak, jak ja tego chciałam od
tamtego momentu. Później nikt z moich przyjaciół nie spojrzał na mnie tak, jak
wcześniej. Nikt sobie nie wyobraża, jak bardzo to bolało. Mieli mnie za kogoś,
kim nie byłam. Za potwora. I wypierałam się tego, dopóki nie zaczęłam w to
wierzyć. Więc musiałam uciec, bo tam nie byłam chciana. Elizabeth nie zasłużyła
na wychowywanie potwora, który zniszczy jej reputację.
Ale
Lucas jest inny. Niewinny.
Chciałabym,
aby taki pozostał.
-
Sophia?
-
Hmm? – Unoszę brew.
- A
jeśli ja bym nie miał tych mocy, to byłabyś zła, gdyby Shane uczył mnie
walczyć?
To
pytanie wybija moje myśli poza granice. Patrzę na brata zdziwiona i przerażona
zarazem. Staram się nie okazywać emocji, tego się nauczyłam, ale w tym momencie
poczułam się tak, jakby ktoś podmienił mi brata. Rozwiewa moje przekonania o
niewinności.
-
Chcesz wzbudzać strach?
To
pierwsze, co przychodzi mi do głowy.
-
Chcę umieć się bronić. Wiem, teraz jestem trochę za mały, ale chyba mogę powoli
uczyć się podstaw, nie? Ty potrafisz walczyć. Kiedyś obronię ciebie, tak, jak
ty mnie bronisz.
Po
raz pierwszy widzę w nim… siebie. Przeraża mnie to. Też kiedyś byłam
zdeterminowanym dzieciakiem, który chciał podbić świat i pokazać wszystkim, że
potrafi być samodzielny. Gdy straciliśmy Matkę, a Lucasa nawiedzały koszmary,
bałam się, że już nigdy z tego nie wyjdzie, że zawsze będzie go to nawiedzać.
Bałam się, że się podda okrucieństwu śmierci i tego świata. Tymczasem ten
siedmioletni chłopiec pragnie walczyć. Ani razu nie przemknęło mi to przez myśl
w czasie ostatnich dwóch miesięcy.
Chciałabym,
żeby mama tu była. Tak, w tym momencie tego właśnie chcę. Powiedziałaby mi, co
mam robić. Co zrobić, żeby wychować go na odpowiedzialnego mężczyznę, skoro mi
samej wiele brakuje do miana „odpowiedzialnej”. Co zrobić, żeby nie zatracił
się w tym, czego pragnie. By nie pogrążył go mrok, chęć władzy. Wiedziałaby, co
robić.
A ja
nigdy nie będę nią.
Tak
niewiele się od niej nauczyłam.
- To
jest to, czego chcesz? Na pewno?
-
Wiem, że się o mnie boisz, ale jesteśmy bezpieczni. Nie musisz się już bać. –
Wstaje z podłogi, podchodzi do mnie i obejmuje mnie pochylając się nad fotelem,
na którym siedzę. – Wybaczam ci, że odeszłaś. Chciałaś dobrze, Sophia.
Nigdy
nie sądziłam, że jest taki mądry i dorosły, jak na swój wiek. Cóż, ta
rzeczywistość zmusza do bycia dorosłym, nawet w wieku siedmiu lat. Przytulam
mocniej Lucasa. Nie płaczę, ale czuję ulgę. Potrzebowałam tego, chociaż nie
miałam o tym pojęcia.
-
Posłuchaj, młody. Shane prosił mnie, żebym pomogła w pewnej… misji. Musimy udać
się do miasta i dowiedzieć kilku rzeczy. Nie będzie mnie kilka dni. Dasz sobie
radę?
Kamień
spada mi z serca, widząc pojawiający się uśmiech.
- No
jasne. Ty też dasz sobie radę, wierzę w ciebie.
-
Oh, chyba nikt nie wierzy, tak jak ty. – Wzdycham zmęczona. – Porozmawiam z
Shane’em i powiem ci jutro, czy się zgadzam, dobrze?
Kiwa
energicznie głową.
-
Ale teraz idziesz już spać. Jest późno.
Nagle
słyszymy pukanie do drzwi, otwierają się powoli, za progiem pojawia się
sylwetka wcześniej wspomnianego faceta. Nie przekracza progu, z zamyślonym
wyrazem twarzy obserwuje moją reakcję – całkowicie naturalną. Młody niezmiernie
cieszy się na widok Palanta, ja
niekoniecznie.
-
Shane – wyduszam z siebie. – Wejdź.
Czarnowłosy
wykonuje moje polecenie bez słowa.
-
Cześć młody – mówi do Lucasa po zamknięciu za sobą drzwi.
-
Właśnie rozmawiałem z siostrą o mojej nauce walki.
- I
co ona na to?
Shane
marszczy brwi.
Lucas
spogląda na mnie niezbyt zadowolony.
-
Powiedziała, że z tobą porozmawia na ten temat.
Irytuję
się.
-
Wciąż tu jestem – zaznaczam twardo. – Lucas, trafisz do swojego pokoju?
-
Nie ma potrzeby – wtrąca Black z wyrysowaną dominacją. – Ruth czeka na niego na
korytarzu.
Kucam
przy siedmiolatku, który przytula mnie mocno na dobranoc. Uwielbiam ten gest.
Jest taki prawdziwy, pełen energii, zaufania i miłości.
-
Widzimy się rano. – Całuję go w czoło. – Dobranoc.
-
Dobranoc. Do jutra, Shane.
-
Śpij dobrze – rzuca Black.
Lucas
wychodzi, a za drzwiami czeka na niego blond anioł. Posyłam jej uśmiech w
ramach podziękowania.
Sięgam
po pamiętnik Rei, podchodzę do biurka i chowam go w jednej z szuflad. Shane
uważnie rozgląda się po mojej sypialni. Ubrany jak zawsze na czarno, niemalże
wtapia się w mrok. Już dawno zaszło słońce.
- Po
co przyszedłeś, Black?
Demoniczny
uśmiech.
- Po
to co zawsze, Varray. Powkurzać cię trochę.
- A
tak serio? – Krzyżuję ręce na piersi, gdy uśmiech znika z jego ust.
-
Zdecydowałaś się?
- Na
wyjazd, czy na lekcje walki?
-
Jedno i drugie.
Przełykam
ślinę.
-
Wyjadę, a co do drugiego, to jeszcze się zastanowię. Jesteś dla niego kiepskim
przykładem.
Shane
się śmieje, jakbym opowiedziała mu dobry żart. Jak ten facet mnie irytuje,
przysięgam, zamorduję go podczas tego wyjazdu.
-
Mówisz tak, jakby siostra, która go zostawiła samego na parę lat, miałaby być
odpowiednim przykładem. Uciekłaś, a to nie jest coś, co należy powtarzać. Chyba
nie chcesz, żeby zrobił tak tobie, za jakiś czas?
Przegina.
-
Wyjdź.
Przekręca
głowę.
-
Nie tocz ze mną walki, księżniczko, bo przegrasz. Myślisz, że jesteś taka odpowiedzialna
i pewna siebie, ale za tą maską jest dziewczyna, która boi się spojrzeć
prawdzie w oczy i przyznać, że nienawidzi tego, kim jest, boi się sama siebie i
nie potrafi radzić sobie z tym, że zamknięto ją w jakimś durnym zamku dla jej
własnego bezpieczeństwa. Zawsze będziesz tylko dziewczyną, która uciekła, bo
nie potrafiła sobie poradzić z tym, jaki dar od losu dostała. Więc nie mów mi,
że to ja jestem kiepskim przykładem dla tego chłopca.
Auć
Mój
czuły punkt.
-
Słuchaj, nie wiem, kto nadepnął ci dzisiaj na odcisk, ale nie zamierzam się
teraz z tobą kłócić. Lucas mnie kocha, wybaczył mi. Już mnie to nie boli – kłamię,
ale on tego nie zauważa. Co dzieje się w jego głowie? Chciałabym wiedzieć. Najmroczniejsze
zakamarki tego umysłu mogłyby mnie przerazić, ale ten wzrok, który we mnie
ostro wbija nakreśla u mnie tysiąc pytań. Wie, że kłamię? Wie, że dotarł do
sedna? – To nie ja staram się do ciebie zbliżyć i to nie ja staram się o twoje
zaufanie. Podobno ty byłeś tym, którego miałam nie osądzać, któremu miałam dać
szansę.
Podchodzi
do mnie powoli.
- Wiem,
że nigdy tego nie zrobisz – odpowiada.
-
Nigdy to bardzo długo. Myślisz, że wytrzymasz tyle z twarzą egoistycznego,
protekcjonalnego drania? – pytam kąśliwie. Wiem, że do niego wszystko – każde moje
słowo – dociera. Każde ma swoje znaczenie, nawet jeśli on się do tego nie
przyznaje.
Shane
patrzy na mnie zachowując dystans pomiędzy nami, ten zwany „bezpiecznym”. Jednakże
widzę w jego oczach ból. Momentalnie zastanawiam się, czy to ja go zraniłam,
czy powinnam się czuć winna. I także momentalnie to od siebie odrzucam. Tak,
jak on emocje. Ja odrzucam żal, winę i ból. Tak jest łatwiej. A w jego oczach,
tam kryje się tyle tajemnic, tyle odwagi ile słabości. Podwójna dawka mroku. Utonął
w nim już dawno.
Tyle
mamy wspólnego.
Nasze
słabości.
Nasza
ciemność.
Ale i
pewność siebie.
Black
nie odpowiada, więc korzystam z tego.
-
Nigdy więcej. – Łamię granicę i dotykam palcami jego klatki piersiowej. Pali go
to. pali go mój dotyk, może nie fizycznie, ale na pewno psychicznie. – Nigdy więcej
nie staniesz mi na drodze, nie będziesz mi dyktował kim jestem i co może się
stać Lucasowi przeze mnie. I wierz mi, że nic nie przegram, bo z tobą nie mam o
co walczyć. Już wiesz za kogo cię uważam.
-
Nie wiem, kto cię tak bardzo zranił, że jesteś taka zamknięta i ostra – mówi ochrypłym
głosem, nie patrzę na niego. Podłoga w tym wypadku wydaje się bardzo
interesująca. – Ale to nie byłem ja.
-
Nie tylko ja jestem zamknięta, Shane. To jest ta rzecz, w której jesteśmy do
siebie podobni, dlatego doskonale wiesz, że nie odpuszczę, jeśli spróbujesz
stanąć mi na drodze – zapewniam go, po czym się odsuwam. – A teraz wyjdź.
-
Sophia…
-
Wyjdź, powiedziałam.
Następnego
dnia wychodzę z zamku wcześniej niż inni. Za chwilę rozpoczną się przygotowania
do wyjazdu, ponieważ chcą jak najszybciej wyjechać, by jak najszybciej wrócić. Nie
wiem dlaczego czuję, że to będzie cholernie zły pomysł. Na pewno nie pójdzie wszystko
tak, jak to sobie zaplanowali. Nie w tamtym miejscu. Spędziłam tam zbyt wiele
czasu, by wiedzieć, że każde plany zbyt szybko tracą na wartości.
Rozpoczynam bieg poprzez las. W mojej głowie
gości tysiąc myśli. Obawy, przekonania, obietnice. Przeskakuję kamienie i
gałęzie drzew. Staram się kierować zasadami, które powiedział Izaak. Skacz wysoko,
uginaj kolana, uważaj jak lecisz, wyznacz w głowie miejsce lądowania. Niby banalne.
Gorsze do wykonania, kiedy buzują emocje i chcę po prostu uciec. Ogarnia mnie
zieleń liści i las, który zawsze był dla mnie zagadką. Mieszkając w mieście,
nie czułam potrzeby zagłębiania się w spokojniejsze tereny. Nie czułabym się tu
bezpiecznie. Przynajmniej wtedy tak sądziłam. Teraz jest to najbezpieczniejsze
miejsce na ziemi.
Biegnąc,
nie zauważam urwiska i ledwo zatrzymuję się przed końcem drogi. Głęboko oddycham.
Gdybym spadła, byłoby po mnie. W momencie zastanawiam się, jak przyjąłby to
Lucas. Wypędzam z głowy tę myśl. To okropne. Nie mogłabym skazać brata na życie
bez żadnej rodziny. Każdy na jakąś zasługuje. Rozglądam się na boki i widzę
most niedaleko ścieżki, którą oczywiście nie biegłam. Ale ten most, nie wydaje
się zbyt bezpieczny.
Szum
wody mnie uspokaja. Wodospad wydaje się jedną ogromną chmurą wodną. Jest piękny.
Jednak nic nie może trwać wiecznie. W ciszy dobiega do mnie głos Setha i
Dominica. Rozmawiają o pakowaniu się, zastanawiają, gdzie jestem. Muszę wracać,
jeśli chcę ominąć kolejną kłótnię z nadętym Palantem.
Postanawiam
poskakać. Czuję się wtedy wolna. I dosłownie minutę później ląduję na gałęzi
niemalże nad chłopakami. Konie stojące nieopodal szybko się płoszą. Seth
natychmiast wypatruje zagrożenia, lecz go nie dostrzega. Kręcę głową z
niedowierzaniem.
-
Spokojnie, to tylko ja – mówię z wysokości, a oni szybko wyłapują mój głos i
patrzą w górę.
-
Bawisz się w małpę? – pyta Seth. – Złaź na dół. Zaraz wyruszamy.
Dziwię
się. Kiedy on się zgodził?
-
Jednak jedziesz?
Zeskakuję
ostrożnie.
Black
uśmiecha się promiennie.
-
Jestem potrzebny.
- Ja
wolałabym nie być…
Opieram
dłonie na biodrach, przyglądam się koniom i zapasom, jakie pakują kucharki do
torb. Za kilka minut widzę, jak Veronica w towarzystwie Shane’a opuszcza zamek,
kierują się w naszą stronę. Przebiega po mnie dziwny dreszcz. Nie sądziłam, że
tak zareaguję na wczorajsze słowa starszego Blacka. Nikt wcześniej nie miał
odwagi mi tego powiedzieć. Powiedzieć mi prawdy. Zaciskam dłonie.
Seth
nachyla się ku mnie.
-
Wszystko w porządku?
-
Nie martw się.
Skina
grzecznie głową i już o nic nie pyta.
Veronica
ma promienny nastrój. Pociesza mnie to.
-
Sophia! Jak miło cię widzieć. – Przytula mnie na powitanie. Shane spuszcza
wzrok. – Cieszę się, że jedziesz.
- Ja
też. A teraz wybaczcie, ale znajdę brata.
Odchodzę
z nadzieją, że Shane nie będzie chciał rozmawiać i na szczęście tak się dzieje.
Ale czuję jego spojrzenie. Ostatnio nie zauważam, że moje skoki robią się spontaniczne.
W jednym momencie idę, biegnę, stoję w miejscu, a w następnym znikam w
powietrzu i już ląduję w innym miejscu. Wyskakuję spokojnie na najwyższe piętro
i zerkam z barierki na dół. Obserwują mnie. Biorę głęboki oddech i zeskakuję z
barierki. Znikam z ich pola widzenia i idę do pokoju siedmiolatka.
Lucas
siedzi na podłodze z Tayrin, bawią się zabawkami.
-
Cześć – witam się, a mina Lucasa diametralnie się zmienia.
-
Już jedziesz?
Kiwam
głową.
-
Przyszłam się pożegnać. Mam parę minut.
Młody
wstaje i przychodzi mnie przytulić. Kucam, zanim wszystko się dzieje.
-
Uważaj na siebie, dobrze? Nie chcę, żeby ci się coś stało.
Te
słowa łamią mi serce.
-
Wszystko będzie dobrze.
-
Obiecujesz?
-
Tak. Opiekuj się Tayrin. – Uśmiecham się do dziewczynki, a ona odwzajemnia
gest. Niewinny gest. – I bądźcie grzeczni.
-
Bądź ostrożna, Sophia – mówi dziewczynka.
-
Będę. A teraz muszę już iść. – Zerkam na Ruth, która siedzi w kącie i czyta książkę.
– Dziękuję jeszcze raz.
-
Nie przesadzaj – śmieje się. – Dziękowałaś mi tyle razy, a to mój obowiązek i
przyjemność zarazem. Udanej podróży.
-
Dzięki.
Wychodzę
z pokoju młodszego brata i wracam dokładnie tak, jak weszłam.
Zeskakuję
z balkonu.
Ląduję
obok Setha i Very.
-
Gotowa? – pyta Black.
- A
mam jakiś wybór?
-
Raczej nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz