Ranek nadchodzi szybko, niespodziewanie. Ledwie
zamknęłam oczy, a już muszę je otworzyć i zaczynać nowy dzień w nowym dla mnie
świecie. W świecie, do którego nie chciałam należeć, ale chyba czas pogodzić
się z rzeczywistością. Tak jest lepiej dla Lucasa. Bezpieczniej przede
wszystkim, a nic nie liczy się bardziej, niż jego bezpieczeństwo po śmierci
Elizabeth.
Podnoszę się z wygodnego materaca i idę prosto do
oddzielonej łukiem ściennym łazienki. Biorę szybką kąpiel, rozczesuję burzę
falistych włosów, zakładam na siebie czarny podkoszulek i spodnie tego samego
koloru. Czeka mnie ciężki dzień. Wzdycham przed lustrem. Postanawiam nie użalać
się nad sobą i pójść zobaczyć co u Lucasa, ale gdy otwieram drzwi do jego
pokoju i nie zastaję tam ani jego, ani Ruth, zaczynam się martwić. Schodzę na
dół i wybiegam na balkon, gdzie wczorajszej nocy spotkałam Shane’a, z nadzieją,
że może tam będzie, ale nadzieja szybko zamienia się w zażenowanie całą
sytuacją. Wiem, że jest bezpieczny i na pewno nic złego mu się nie dzieje, ale
muszę go zobaczyć, tak na wszelki wypadek. Uruchomił się we mnie pewien
instynkt… rodzicielski. Schodzę więc piętro niżej i mijając ludzi, których
właściwie nie znam, zauważam na końcu korytarza Ruth rozmawiającą ze swoją
siostrą.
Czy ona nie powinna pilnować mojego brata?