Drzwi otwierają się przede mną z
rozmachem, jakby właściciel domu co najmniej czekał na kogoś. Unoszę wzrok spod
czarnego kaptura zakrywającego moją twarz. Czuję się w nim bezpiecznie, nikt
mnie nie rozpoznaje. Tak jest lepiej. Postanawiam jednak ściągnąć go odrobinę z
twarzy, by ujrzeć kogoś, kto mógłby mnie przyjąć chociaż na chwilę.
Moim oczom ukazuje się chłopak
wyglądający na osiemnastolatka. Ma brązowe włosy i zielone oczy, które wpatrują
się we mnie z zafascynowaniem, jakiego dawno nie doświadczyłam. Onieśmiela
mnie. Mam wrażenie, że jednym spojrzeniem potrafi przeczytać każde zdanie
wyryte na mojej duszy. Sprawia, że się boję, mam ochotę zamknąć się w sobie i
nie wychodzić przez kolejne kilka dni.
Może to nie był dobry pomysł, by tu
przychodzić?
Może powinnam zawrócić?
Powiem mu, że to pomyłka. Tak, gdybym
jeszcze mogła coś z siebie wydusić, to byłoby przemiło. A wiem, że stoję i
patrzę na niego jak głupia.
- Hey – odzywa się pierwszy, uśmiecha
się. Ten uśmiech, nie ufam mu w żadnym stopniu. – Szukasz kogoś? Kim jesteś?
Mam ochotę uciec, zawrócić. Źle
zrobiłam. Czuję się obdarta ze wszystkich tajemnic, bezbronna i naga. Teraz
jestem tylko sierotą i przybłędą, która kradnie, by przeżyć kolejny dzień i
jest mi z tym dobrze, ale nie mam gdzie spać, a noce robią się chłodne. Muszę
go okłamać, jeśli chcę, by mnie przyjął.
Odwracam się i odchodzę, ale on wybiega
za mną. Staje przede mną i zmusza, bym się zatrzymała, co niestety robię i
niemalże na niego wpadam. Kolejnym, co na mnie wymusza, jest spojrzenie na
niego. Jednak jego mina świadczy o tym, że coś zrozumiał. Coś do niego dotarło.
Widywałam tę twarz kilka razy.
- Szukasz schronienia – mówi, jakby to
było oczywiste, chociaż to wcale nie musiała być prawda. Ale on jest tego
pewien. Jak się domyślił? Widać to po mnie? – Jak masz na imię?
- Sophia – wyduszam z siebie nerwowo.
- Nie musisz się bać, Sophia. Nie
jestem mordercą, da się ze mną wytrzymać. – Jego uśmiech podbudowuje moją
nadzieję na lepsze jutro. – Chodź, znajdzie się dla ciebie miejsce. Mieszkam tu
z kuzynem i koleżanką. Kuzyn wyjechał, ale Robin jest i siedzi w książkach całe
życie, oprócz tego robi niezły bałagan. Polubicie się.
- Nie znasz mnie – stwierdzam, zanim
chłopak wprowadzi mnie do domu. – Dlaczego to robisz?
- Dżentelmeni nie odmawiają kobietom w
potrzebie.
- Masz się za dżentelmena? – dziwię
się.
- Mężczyzna może być albo dżentelmenem,
albo ostatnim chamem, a ja wolę pierwszą opcję. Nie bój się, nie gryzę. –
Kładzie rękę na moich ramionach od pleców i prowadzi mnie w stronę drzwi. Jest
dziwnie pewny siebie i… sympatyczny. Ja zamknęłabym komuś takiemu drzwi przed
nosem, ale on tego nie robi, prawie wpycha mnie do środka i zamyka za nami
drzwi na zamek.
Zza ściany zagląda na nas jakaś
dziewczyna. Ona też ma brązowe włosy ale jaśniejsze, prawie blond. Zdziwione
spojrzenie jednak nie wybija mnie z pantałyku, sama nie wiem, co tu właściwie
robię, ani dlaczego zapukałam do tych cholernych drzwi.
Nieswojo. Chyba właśnie tak się teraz
czuję.
- Jacob, kim jest ta dziewczyna?
- Robin, poznaj Sophię. Zamieszka z
nami przez jakiś czas, nie masz nic przeciwko?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
- Mamy wolne pokoje, a przyda ci się
jakaś dusza towarzystwa. W końcu przestaniesz marudzić, że nie masz z kim rozmawiać
i nie przeszkadzaj mi jak pracuję. – Potem zwraca się do mnie. Uśmiechnięta. Ma
ładny uśmiech, taki… dziewczęcy. – Miło mi cię poznać, Sophia. Możesz ściągnąć
kaptur, tutaj jest cieplej niż na zewnątrz.
Grzecznie wykonuję prośbę Robin i
zsuwam materiał z głowy. Fala ciemnobrązowych włosów wyłania się spod czerni, a
ja już wiem, że przez to spojrzenie, jakie doświadczam ze strony Jacoba,
przyniesie mi sporo kłopotów. Wciąż nie wierzę, że zrobił to bezinteresownie.
Nie mógłby.
- Czuj się jak u siebie – mówi, jak
gdyby nigdy nic. – Później pokażę ci pokój. Jesteś głodna?
Wylądowałam w dziwnym miejscu…
…teraźniejszość …
-
Robin.
Dziewczyna
przytula mnie na powitanie, a ja czuję ogromną ulgę. Tak bardzo bałam się, że
będzie wściekła za to, że ich opuściłam, kiedy życie tutaj stało się
trudniejsze. Kiedy zaczęły się napady… to jest jak najbardziej zrozumiałe, ale
mimo to, bałam się. Tej reakcji. A teraz czuję, jakby ktoś zabrał w moich
barków niewyobrażalny ciężar. Poczucie winy. Chyba tak to się nazywa. Tego od
zawsze unikam jak ognia.
-
Tak się cieszę, że cię widzę – mówi, odsuwając się ode mnie. – Myślałam, że nie
żyjesz. Bałam się, że cię złapali, kiedy wracałaś do domu. Znasz mnie, zawsze
mam te najczarniejsze wizje rzeczywistości.
Kręcę
głową z dezaprobatą.
-
Ani trochę się nie zmieniłaś.
- Za
to ty owszem – zauważa natychmiast.
-
Później porozmawiamy. A ja nie jestem sama… Wiem, że nie mam żadnego prawa
prosić cię o cokolwiek, ale nie mamy się gdzie zatrzymać, a pobędziemy przez
jakiś czas w mieście.
Znów
czuję się w ten sposób. Kiedy Jacob zaprosił mnie do domu, dał mi wszystko,
czego potrzebowałam. Zaufał mi, chociaż mogłam być mordercą. Na ustach Robin
pojawia się znany mi uśmiech, ten sam, którym mnie obdarowała na naszym
pierwszym spotkaniu, dokładnie w tym samym miejscu. Tylko, że teraz już nie
jestem tą samą osobą co wtedy.
-
Oczywiście. Jak mogłaś wątpić w moje dobre serce?
Już dawno zwątpiłam w swoje.
-
Wchodźcie – mówię do czwórki czekającej na mój ruch. – Szybko, nie możemy
wzbudzać sensacji.
-
Spokojnie, te tereny są chyba najspokojniejsze w całym mieście. Straż się tu
praktycznie nie zapuszcza, może raz w miesiącu na kontrolę – zapewnia Robin,
zamykając za nimi drzwi.
- Na
kontrolę? – dziwię się. – A kiedy to wypada?
-
Wczoraj byli, spokojnie, wariatko.
Oddycham
z ulgą.
-
Przepraszam. Robin, poznaj Veronicę, Dominica oraz braci Black – Setha i
Shane’a. Wy natomiast poznajcie Robin Fare, moją przyjaciółkę. Zatrzymamy się
tutaj na kilka dni, do czasu, aż nie wyjaśnimy sprawy.
-
Miło mi cię poznać, Robin – odzywa się Vera, jako pierwsza i wyciąga dłoń do
nowej znajomej.
Kiedy
wszyscy się zapoznali i rozgościli, zabrałam Robin do kuchni. Momentalnie
zauważyłam, że w domu brakuje kilku rzeczy Jake’a. Jego zdjęć, pamiątek z
naszych spacerów. Wszystko przepadło. Musiałam się dowiedzieć dlaczego, więc
zabrałam ją tam, gdzie na pewno nikt nie będzie podsłuchiwał, to najbardziej
wyobcowane miejsce w domu. Chociaż mi wystarczy, że pokoje są na górze, a salon
po drugiej stronie budynku.
-
Gdzie one są? – pytam zbyt ostrym tonem. Jednak szybko się uspokajam, muszę
panować nad emocjami. – Gdzie są rzeczy Jake’a, Robin?
Czekam
na odpowiedź, ale ona milczy. Spuszcza wzrok i milczy. Zawsze tak robiła, kiedy
miała coś do ukrycia, albo gdy nie chciała mi czegoś powiedzieć. Nie jestem
pesymistką, nie przewiduję najgorszego. Nie sądziłam, że może być coś gorszego,
niż jego reakcja na mój powrót. I jestem niesamowicie zawiedziona, ponieważ
zdecydowanie gorsza od tego, iż zobaczyłabym ten ból w jego oczach jest
świadomość, że jego tu wcale nie ma. Nie sprawdzałam jego pokoju. Doskonale
wiem, że to bez sensu. Jake już dawno byłby na dole, gdyby tylko usłyszał jakiś
obcy głos. Wstawał z łóżka, nawet kiedy mu się nie chciało. Miał tyle energii.
-
Nie ma go.
Trzy
słowa.
Te
trzy słowa dudnią w mojej głowie, niczym krzyk w bezdennej studni.
- Co
to znaczy? – pytam półgłosem, opierając się o ścianę. – Wyjechał? Uciekł?
-
Nie ma go, Sophia – powtarza dziewczyna bardziej dobitnie, niż bym się
spodziewała. – On nigdy… - Głos jej grzęźnie w gardle. Odsuwa się ode mnie.
Opada na blat kuchenny i osuwa się po nim, aż nie dotknie zimnej podłogi.
Jeszcze tego nie usłyszałam, ale wiem, co powie i nie mogę oddychać. – On nigdy
nie wróci.
Studnia
bez dna.
Wspomniałam.
Tak
właśnie się czuję.
-
Kiedy zdecydowałam się na powrót – szepczę – bałam się tylko tego, jak Jake
zareaguje na mój widok. Zostawiłam go i wiem, że nawet jeśli mnie namawiał do
powrotu do rodziny, wcale tego nie chciał. – Słowa drapią mnie po gardle jak
grabie zakończone igłami nasączonymi trucizną. Wlewa się do gardła i nigdy nie
wypłynie. Zatrzyma moje myśli, wstrzyma świat. Sprawi, że przestanę odczuwać
czas. Słowa bolą. Sama nawet nie wiem, dlaczego wciąż mówię. Dlaczego chcę to
robić. – Jak to się stało? Jak… zmarł?
Nie
wierzę, że przechodzi mi to przez usta. Teraz pamiętam tylko te, które mnie
całowały. Które chciały więcej i więcej, a ja… byłam zbyt głupia, by pozwolić
nam się cieszyć sobą chociaż przez moment. I pamiętam, uświadamiam sobie w
każdej kolejnej sekundzie, że już nigdy tego nie poczuję. Mam wrażenie, jakby
ta wiadomość odebrała mi kolejną część mnie.
-
Pewnego dnia po prostu wyszedł z domu. Zostawił mi list. Opowiedział mi
historię, której wcześniej nikomu nie wyjawił. Został porzucony przez rodziców,
gdy był małym chłopcem. I kilka dni przed tym, jak wyszedł, dowiedział się, że
oni żyją, że Daniel ich znalazł. Więc mały chłopiec zapragnął mieć rodzinę.
Zaledwie dwadzieścia cztery godziny później dowiedziałam się, że gwardia go
dopadła. Trwały napady, wzięli go za poszukiwanego uciekiniera i nikt się nie
wahał. – Widzę ten ból w jej oczach. W tych samych, w których kiedyś była tylko
radość i nadzieja. Nagle Robin chwyta mnie za dłoń. Jest ciepła, jak zawsze. –
Wiem, że to roli, ale już dawno pogodziłaś się z jego utratą. Straciłaś go już
w momencie, kiedy postanowiłaś wrócić do domu. Teraz tylko wiesz, że widziałaś
go ostatni raz.
- To
nie jest najlepsze pocieszenie, Robin – wyznaję bezradnie.
Ktoś
znowu kruszy grunt pod moimi nogami. Miałam się przed tym bronić.
-
Wiesz, że nie umiem pocieszać ludzi. Jake nie chciałby, żebyś cały czas użalała
się nad nim i odpychała od siebie ludzi jeszcze bardziej. Dawno temu,
wybudowałaś wokół siebie barierę, której nie mogliśmy złamać. Nawet jemu się to
nie udało. Chociaż się starał. Nie chciałby, żeby ta bariera stała się mocniejsza,
przez to… Chciał ją zniszczyć, ale byłaś taka przestraszona i zamknięta w
sobie. Teraz też jesteś.
Wzdycham
cicho.
-
Moja mama nie żyje – rzucam bez powodu.
Robin
sztywnieje.
-
Przykro mi. A co z Lucasem?
-
Wszystko z nim w porządku. Jest w zamku.
- W
zamku? – dziwi się dziewczyna.
Uśmiecham
się ironicznie. To popieprzone.
-
Tam teraz mieszkam. To trochę dziwne, ale… Da się żyć. Jest lepiej niż tutaj, w
mieście, przy strażnikach. Słuchaj, przykro mi, że musiałaś radzić sobie z jego
śmiercią sama. Nie miałam pojęcia.
Autentycznie,
jest mi przykro, czuję się winna.
-
Nie zjada mnie żal i gniew – zapewnia. – Jake poprosił mnie w liście, żebym nie
czuła się samotna i żebym cieszyła się życiem, nawet jeśli on już nie wróci
albo coś mu się stanie. I kazał mi przekazać, że będzie bardzo za nami tęsknił,
a tobie, jeśli kiedykolwiek wrócisz, że ma nadzieję, że odnalazłaś to, czego
szukałaś. Miał nadzieję, że odnalazłaś wszystko, czego on nie potrafił ci
podarować, chociaż bardzo chciał.
-
Faktycznie, w tej chwili nie jest to takie dobijające – przyznaję, co budzi
uśmiech u Robin.
-
Był wspaniałym człowiekiem, Sophia.
-
Dżentelmenem.
Sama
uśmiecham się na to wspomnienie.
-
Może go tu nie ma, ale jest z nami. Wiem, że jest – stwierdza brunetka z
nadzieją. I po dłuższej ciszy dodaje: - Obiecaj mi, że nie zamkniesz się w
sobie na nowo. On by tego nie chciał.
Kiwam
głową, zgadzając się z jej słowami.
- Obiecuję.
Robin
ma przyjazną naturę. Od samego początku była wspaniałą osobą i przyjaciółką,
chociaż nie chciałam z nią rozmawiać, starała się z całych sił. Współczuła mi,
chociaż wiedziała, że to ostatnie, czego chcę. Teraz nie pozwalała mi czuć
gniewu, ani żalu. Ma rację. Jake jest teraz w lepszym miejscu, niż to. Może
kiedyś odnajdzie rodziców. Może kiedyś wszyscy się odnajdziemy, a wtedy mu
podziękuję, za wszystko.
- A
teraz, opowiedz mi o Blackach. – Unoszę brew ze zdziwienia, przez co Fare tylko
bardziej się emocjonuje. Zawsze odnajduje radość w momentach, kiedy powinno się
płakać. Jest moim światłem. Moim cudownym, magicznym przeciwieństwem. Kiedy ja
pragnę zemsty, ona pokoju. Do tej pory nie wiem, jak z nią wytrzymałam ponad
rok.
-
Nie ma o czym rozmawiać. – Seth by się obraził w tym miejscu. Jestem tego
pewna. – Sama ich poznasz i zobaczysz. Zostaniemy kilka dni. A teraz muszę
odpocząć, jeśli pozwolisz.
Wstajemy
z podłogi, Robin pomaga mi się podnieść.
-
Kilka dni zajęło mi w ogóle nawiązanie z tobą konwersacji, a co dopiero
poznanie.
-
Oni nie są mną – zapewniam ją. – Seth jest miły, sympatyczny, polubisz go i da
się z nim rozmawiać. Shane natomiast… wciąż jest dla mnie zagadką.
Wzdycha
cicho.
-
Tajemniczy, co? Zauważyłam już na wejściu.
- Do
jutra, Robin.
Rozstajemy
się przed moim dawnym pokojem.
-
Dobrej nocy.
Wchodzę
do środka, jak gdyby nigdy nic. Zostawiłam go praktycznie tak, jak był, gdy
jeszcze tu mieszkałam. To nie te same wygody co w zamku, ale da się znieść.
Odpalam lampkę nocną i przestaję oddychać, gdy na fotelu w kącie zauważam
Shane’a. Niestety w tym momencie jestem tak rozbrojona nerwowo, że nie mam siły
nawet na niego solidnie nawrzeszczeć, co bym chętnie zrobiła.
A on
tylko siedzi i mnie obserwuje.
Podchodzę
do lustra przy ścianie i przeczesuję dłonią swoje włosy w niezłym nieładzie. Są
długie, nie do końca proste i nie do końca kręcone. Jak nigdy, podobają mi się
w tym stanie. Chociaż żyją własnym życiem, chyba jak każde, tej nocy mogę je
znieść.
-
Będziesz udawać, że mnie nie widzisz? – słyszę za plecami.
Wywracam
oczami.
-
Nie mam ochoty na ciebie krzyczeć, ani z tobą rozmawiać. Pomyślałam, że jeśli
cię zignoruję, to może magicznie wyparujesz.
-
Nie tym razem, ale ciekawy pomysł.
Podnosi
się z fotela i podchodzi do mnie. Nie mam sił się bronić, więc pozwalam mu się
zbliżyć.
-
Czego chcesz, Shane? – syczę.
-
Jesteś wykończona.
-
Wow, zauważyłeś. W takim razie, wypad.
- I
jesteś wkurzona – dodaje już ciszej. Każde jego słowo jest pewne, każdy jego
ruch… jest pewny. Jakby był planowany pięć minut wcześniej. W tym różni się od
Jacoba. On zawsze robił wszystko spontanicznie, ostrożnie i czasami nachalnie.
Shane jest cierpliwy – do czasu, kiedy czegoś chce – bierze to, ale z rozwagą,
zastanawia się nad każdą decyzją. – Musimy porozmawiać.
Mrużę
oczy.
-
Nie mam ochoty na rozmowę.
-
Widzę.
-
Więc co tu, do cholery, jeszcze robisz?
Szatyn
łapie moje nadgarstki, trzyma je przy sobie i patrzy mi w oczy, jakby chciał w
nich zobaczyć całą duszę, ale ja buduję ten mur od wielu lat i nikt jeszcze go
nie zburzył. Staje się mocniejszy z dnia na dzień, więc odpuść, Black.
Przełykam
ślinę.
-
Chcę przeprosić.
Mówi
szczerze. Łatwo wyczuwam kłamstwo, kryje się w każdym ruchu ciała, w każdym
spojrzeniu. A jego nie zawahało się, kiedy to powiedział. Ludzie odchodzą
wzrokiem, spuszczają głowę, jakoś reagują, gdy zmuszają się do zrobienia
czegoś, co ich zdaniem jest złe. On albo perfekcyjnie udaje, albo naprawdę
zmusza się do prawdziwych przeprosin.
-
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to usłyszę od ciebie.
-
Jestem porywczy.
-
Oh, wiem to, Shane – wyrzucam z siebie cicho, by nie pobudzić reszty. Te ściany
są dosyć, cienkie, a ludzie tutaj mają swoje umiejętności. To nie jest zamek, w
którym praktycznie nikt się nie interesuje tym, co kto robi. – Wiedziałam to w
momencie, w którym cię pierwszy raz zobaczyłam i już wtedy zalazłeś mi za
skórę.
-
Dobrze wiedzieć.
-
Shane, jestem zmęczona – przypominam mu, by przyspieszyć wszystko, co ma do
powiedzenia.
Wzdycha.
Wiem, że to dla niego trudne. Dla każdego, kto musi być dumny i pewny siebie,
to jest trudne.
-
Przepraszam, za wszystko. – Bierze oddech, ja marszczę brwi. – Nie potrafię
sobie z tobą poradzić, więc mówię i robię rzeczy, które technicznie powinny
zmusić cię chociażby do tego, żebyś mnie przez chwilę posłuchała, ale kiedy to
robię, ty wyskakujesz mi z kolejną niespodzianką i nie wiem, co mam z tobą
zrobić. Sądziłem, że jeżeli zagrożę ci, że będziesz pod moją kontrolą, nie
będziesz starać się niczego utrudniać.
- Dlaczego miałabym to robić?
Wzrusza
ramionami.
-
Nie wiem. – Puszcza moje nadgarstki, odsuwa się. – Nie mam pojęcia co zrobisz i
to jest dla mnie nowość. Jesteś niemożliwa. Jesteś zamknięta w sobie, pewna
wszystkiego, co robisz i nieprzewidywalna. Jesteś inna niż cała reszta i
dlatego mam z tobą problem.
Śmieję
się cicho.
- Co
cię bawi? – pyta Black.
-
Ty.
-
Co?
-
Nie pomyślałeś, że może lepiej zaproponować pokój, niż rzucać groźby w moją
stronę? – rzucam tak, dla swojej własnej satysfakcji. – To zdecydowanie
łatwiejsze.
Shane
przeczesuje włosy dłonią. Niebieskie oczy wpijają światło księżyca.
-
Nic nie jest i nie będzie łatwiejsze. – Unoszę brew. Nie rozumiem go. – Nie
ufasz mi.
- A
ty mi ufasz? – pytam, chociaż znam odpowiedź.
W
mroku widzę cień tego niemalże niewinnego uśmiechu.
-
Zaufanie nie jest czymś, co się dostaje w prezencie, Shane. Na zaufanie trzeba
sobie zapracować. Przychodzi z czasem, jak wszystko z resztą.
Opieram
się o ścianę, bo nie wiem, czy jestem w stanie jeszcze stać na nogach. Jestem
tak zmęczona i zagubiona we własnych myślach, uczuciach. Sama nie wiem, co się
ze mną dzieje. Czuję się koszmarnie i w dodatku ogromnie osłabiona. Shane – jak
zawsze z resztą – szybko to zauważa. Już wcześniej zauważył.
-
Powinienem iść, musisz się przespać.
-
Spostrzegawczy jesteś.
Nawet
w tym stanie cisną mi się na język wredne odzywki. Cała ja…
- A
ty zawsze wredna.
Czuję
jak osuwam się po chłodnej ścianie, lecz zanim moje nogi całkowicie dotkną
podłogi, w talii chwytają mnie silne dłonie. Shane pachnie jak las i świeże,
wiosenne powietrze. Głupio mi samej przed sobą to przyznawać, ale pachnie
cudownie. Podnosi mnie na rękach i niesie w stronę łóżka. Po chwili ląduję na
miękkiej pościeli, lecz mam jeszcze siły, by na niego spojrzeć. Nachyla się ku
mnie z zamyślonym wyrazem twarzy.
-
Przykro mi z powodu twojego chłopaka.
Słyszał.
No
jasne, nadnaturalny słuch…
-
Nie byliśmy razem.
-
Zależało ci na nim – stwierdza szatyn z pewnością, jakiej nie jestem w stanie
podważyć.
-
Kochałam go, Shane – szepczę ledwo łapiąc się rzeczywistości. – Mi też jest
przykro, że już go nie ma.
-
Śpij. Zobaczymy się rano.
Słyszę
tylko jak wychodzi z pokoju i odpływam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz