10.02.2018

11. Jacob Nolay


Zaraz rano wszyscy zbierają się w salonie na dole, by omówić szczegóły dotyczące tego całego wyjazdu. Wszyscy, rzecz jasna, oprócz mnie. Dobrze czuję się w swoim starym pokoju, a poza tym, muszę coś zrobić. Wyciągam z szafy swoją starą, czarną skórę, którą kiedyś kupiłam tutaj na targu i zakładam na siebie. Wygląda jak nowa, bardzo o nią dbałam, kiedy tu jeszcze mieszkałam. Sama nie wiem, dlaczego jej nie zabrałam ze sobą. Praktycznie nic nie zabrałam, to była szybka ucieczka.
Kilka minut później, ktoś puka do moich drzwi. Zakładam już buty.
- Hey. – Do środka wchodzi Shane, jego włosy tkwią jeszcze w porannym nieładzie. Wygląda niemalże seksownie, ale nie bardzo to do mnie przemawia. Jake też tak rano wchodził do mojego pokoju. Kolejne ukłucie w sercu. Wczorajszej nocy przyznałam się Blackowi, że kochałam Jacoba i nie czuję się z tym najlepiej. Chciałabym zapomnieć. Niestety nikt nie ma aż takiej mocy. – Wybierasz się gdzieś?
Wstaję z łóżka na proste nogi. Zerkam na szatyna, opierającego się sztywno o framugę drzwi.
- Właściwie, to tak. – Wyciągam falę włosów spod czarnej skóry. Opadają luźno na moje plecy. – A czemu cię to obchodzi?
- Znowu mnie odtrącasz, Varray.
Uśmiecham się blado sama do siebie. Ma rację, robię to. I wcale nie zamierzam przestać. Nie mogę… nie może mi zależeć na nikim, poza moim bratem. Nikt nie zburzy tych murów. Obiecałam to sobie już dawno temu, i nawet obietnica złożona Robin tego nie zmieni. Muszę chronić swoje serce. Wystarczająco się już nacierpiało.

Ale nie jest mi przykro.
- Wiem – przyznaję zgodnie z prawdą.
- Wiesz, ale nie zamierzasz nic z tym zrobić.
- Daj spokój, chcesz mi udowadniać raz po raz, że nie jesteś tym, za kogo cię uważam? Trzeba było tak od początku. Teraz już troszkę za późno, nie sądzisz?
Shane wywraca oczami. Chyba się poddaje.
- Dokąd idziesz? – pyta już bardziej obojętnym tonem.
- Nie zamierzam uciekać, spokojnie.
Black wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi. Teraz to o nie się opiera.
- Jeśli sądzisz, że nie wyjdę przez okno, to grubo się mylisz. Znam ten dom, jak własną kieszeń. – Wreszcie przerzucam całą swoją uwagę na chłopaka, który obserwuje mnie przez cały czas. Powoli się przyzwyczajam do tego stanu rzeczywistości. Zawsze pod jego czujnym okiem. – Pozwól mi być mną, a nie narobię ci problemów.
Śmiech. Chwilowy. Irytujący.
- Wiem, że nie narobisz mi problemów, ale sobie pewnie tak. Jest ranek, jesteś pewna, że chcesz wyjść? – Odpycha się od drzwi i podchodzi do mnie ostrożnie. Dzieli nas metr, no może pół. W każdym razie zachowuje bezpieczną odległość, co jest nowością z jego strony. Nie ufam temu, dlatego takim samym spojrzeniem go obrzucam. Wzdycha, jakbym właśnie zdradziła mu jakąś tajemnicę. – Słuchaj, wiem, że przechodzisz żałobę, ale wychodzenie o tej porze to naprawdę nie jest dobry pomysł.
Kręcę głową z dezaprobatą.
- Nie musisz udawać, że się martwisz. Moja żałoba to mój problem, z resztą to wcale nie jest żałoba. Po prostu muszę coś zrobić poza tym domem, okay? Zejdź ze mnie już.
Demoniczny uśmiech gości na jego twarzy. Niebieskie oczy wertują moją duszę.
- Oh, skarbie, nie siedzę na tobie, wbrew wszystkim twoim szalonym wyobrażeniom.
Rzucam mu mordercze spojrzenie.
- To nie jest śmieszne, Black. Naprawdę wybrałeś sobie nieodpowiedni moment, na żarty tego typu. I nie mów do mnie „skarbie” – syczę.
Mina Shane’a diametralnie się zmienia. Z rozbawionej przechodzi na poważną, a ja czuję, jakbym robiło mi się cieplej. Nie wiem, czy to przez kurtkę, czy przez fakt, że on naprawdę nie da się wyrzucić z tego cholernego pokoju i non stop na mnie patrzy. To przestaje być zabawne. Doskonale wie, że jest silniejszy ode mnie i szybszy. Tak samo dobrze wie, jak i kiedy to wykorzystać.
Jestem bezsilna.
- Prowokujesz kłótnie, Sophia. Nigdzie sama nie pójdziesz, a jak reszta się dowie, to nawet nie wyjdziesz z tego pokoju.
- I tak musimy iść na zwiad i dowiedzieć się, co jest z tym informatorem! – warczę na niego.
- W nocy, kiedy Seth będzie gotowy i nikt nie będzie miał szansy nas zauważyć. Możesz być poszukiwana, jeśli ktokolwiek się dowie, że tu jesteś…
- Zapłacę za to życiem – kończę za niego, więc chwilowo się zamyka. – Nie rusza mnie to.
- Przestań. – Łapie mnie za ramię i zmusza, bym zwróciła na niego uwagę. – Nigdzie cię nie puszczę. Nie samej.
„Nie samej”.
Owszem, już wiem, że tej walki nie wygram.
- Dobra – wyduszam z siebie po chwili. – Jeśli zabiorę cię ze sobą, będziesz tak łaskawy i pozwolisz mi wyjść?
Zastanawia się przez chwilę, puszcza moje ramię i z dumą odpowiada:
- Tak.
Z lekka zdenerwowana zbiegam po schodach szybciej, niż normalny człowiek, co bardzo mnie zastanawia. Przebiegnięcie ich zajmuje mi mniej, niż sekundę. Shane pojawia się tuż za mną w salonie, nie kryje zdziwienia. Seth siedzi na pikowanej kanapie i od razu mnie zauważa. Robin, stojąca jakiś metr dalej prawie doznaje zawału, gdy się odwraca i widzi mnie za sobą. Mam wrażenie, że wyglądam jak z horroru. Nie przespałam prawie całej nocy, ponadto jestem cała w czerni, podobnie jak Shane.
- Chryste! – krzyczy Robin, co wzbudza uwagę całej reszty. Veronica aż przychodzi z kuchni, zobaczyć, co tak wystarczyło właścicielkę domu. Uśmiecham się blado. Dominic chichocze się na drugiej kanapie, kręcąc ironicznie głową. – Nie rób mi tak nigdy więcej! Oszalałaś? Następnym razem, naprawdę dostanę zawału. Ona zawsze tak robi?
- Przeważnie – odpowiada jej zadowolony Seth. – Nie przeskoczyłaś tutaj… Jak tu przybiegłaś w tak szybkim tempie? Zamieniliście się umiejętnościami z moim bratem?
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem, samo jakoś wyszło. Nie panuję nad tym.
Shane pojawia się przy moim boku.
- Wygląda, że Izaak nam czegoś nie powiedział – mówi ochrypłym głosem i opiera dłonie na kanapie, na której leży Dominic. – Ale to teraz nie ważne. To nawet lepiej, skoro chcesz wyjść o tej porze.
Robin o mało nie dławi się herbatą.
- Wybieracie się dokądś?
Przewracam oczyma.
- Uparła się, a ja nie mogę puścić jej samej – oznajmia starszy Black ze znużeniem.
- Iść z wami? – pyta Seth, ale kręcę głową.
- Damy sobie radę, a ty odpoczywaj. W nocy będziesz potrzebował dużo energii. Poza tym, wygląda na to, że tylko Shane dotrzyma mi kroku. Nikt nas nie zauważy – mówię to bardziej do Robin, martwi się. – Obiecuję, wrócę bezpiecznie i cała.
Brunetka wzdycha.
- Mam nadzieję, nie mogę stracić nikogo więcej.
- Nie martw się.
Dominic przechodzi do pozycji siedzącej.
- Macie godzinę, po tym czasie, zaczniemy was szukać – oznajmia spokojnie, ale surowo.
Kiwam głową, po czym kieruję się w stronę drzwi. Zanim je otwieram, Shane chwyta mój łokieć, więc się odwracam. Nie czuję w sobie zapału, by to robić i teraz wychodzić, ale czuję, że jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię tego wcale. Wiem, że to niebezpieczne, rozumiem ich zmartwienie. Wszystko rozumiem, ale nie chcę widzieć tych przybitych twarzy z mojego powodu. Pewnie już wszyscy wiedzą o Jacobie. To dołujące, bardziej, niż mogłoby się wydawać. Zerkam pytająco na szatyna, zanim postanowię wyrwać się i uciec.
Zaciska usta w cienką linię, zanim się odzywa. Odwiedza mnie wilgoć na oczach. Jestem słabsza, niż sądziłam. Do tej pory nie myślałam tak o Jake’u, ale to wszystko, co mogę dla niego zrobić i muszę to zrobić. Nawet, jeżeli ceną jest pozwolenie się złapać.
- Jesteś pewna? – Skinam głową, nie odrywając uwagi od niebieskich tęczówek Blacka. Cała złość, jaką go darzyłam, zamienia się w bezsilność. Nie potrafię się na niego wkurzać, kiedy jest tak cholernie za moim bezpieczeństwem. Chociaż może mu chodzić tylko o to, by wyprowadzić ich z miasta. Nie, pewnie poradziliby sobie beze mnie. – Potrafisz powtórzyć ten bieg, co wcześniej? Kiedy biegasz, jesteś praktycznie niewidzialna. Kiedy wyjdziemy, musisz cały czas biec, nie zatrzymuj się dopóki nie dobiegniemy do celu. I nie możesz skakać. Zrozumiałaś?
- Tak. – Biorę głęboki oddech. – Nie zgub mnie. – Patrzę przelotnie na pozostałych, tymczasowych domowników. – Do zobaczenia za godzinę.
Chwytam za klamkę od drzwi i pociągam. Natychmiast razi mnie światło słoneczne, mamy dzisiaj wyjątkowo piękny dzień. Mogłam się ubrać na biało. Shane wychodzi za mną i zamyka za nami drzwi. Rzucam mu ostatnie spojrzenie, by sprawdzić, czy jest tego pewien, ale chyba nie zawahał się ani przez sekundę. Twarda z niego sztuka.
Nie możemy tutaj tak stać. Muszę sobie przypomnieć, jak zbiegłam po schodach. To wydało się banalne, w tamtym momencie. Po prostu pozwoliłam sobie zejść na dół nieco szybciej. Szybkość. Może właśnie o to chodzi w tej całej nieciekawej sytuacji. Muszę to poczuć.
- Chodźmy – szepczę nikle.
Rzucam się do biegu. Udaje się, moje włosy falują w zatrzymującym nas wietrze, ale nie daję się tak łatwo. Mijamy wąskie alejki i przebiegamy przez ledwo trzymające się szczątki budynków, ruiny. Cmentarz znajduje się zaledwie kilkanaście minut stąd, w tym tempie, będziemy tam za minutę najdłużej. Poszarzałe domy uświadamiają mi, że opuszczamy miasto i pozwalam sobie biec niemalże na oślep. Kilka metrów za pustą polaną, na którą za kilka sekund wbiegnę, jest rząd drzew. A przynajmniej był. Gdy wbiegam na polanę w najbardziej oddalonej części od miasta, widzę tylko pnie po tych cudownych, wysokich drzewach. Gwardia wszystko potrafi zniszczyć i zdewastować. Nienawidzę ich. I tego życia. Tego, co robią moim bliskim.
Jesteśmy wystarczająco daleko, a ja nie czuję zmęczenia. Fizycznego, oczywiście. Psychicznie mam wrażenie, że ktoś mnie właśnie wyciągnął z pralki i rzucił na podłogę. Polana jest wysoko ponad równiną miasta i ruinami, które odgradzają to miejsce od tamtego. Do tej pory nie wiem, dlaczego Rada nie pozbyła się tych szczątków po starych domach. Mam nadzieję, że chociaż przypomina im, jakimi są potworami. Zwalniam i zatrzymuję się prawie na samej górze. Dopada mnie powietrze czystsze, niż tam na dole, pomiędzy domami. Teraz, miasto wygląda jak obraz, namalowany przez kogoś bardzo utalentowanego. Wszystko jest takie… spokojne. Chociaż naprawdę tam nic nie jest spokojne, kiedy tylko zbliża się wieczór i poranek. Wiatr jest silniejszy, napełnia mnie czymś, czego nie sposób nazwać siłą czy nadzieją, ale pomaga mi trzymać się na nogach.
Miałam poczuć się wolna, a tymczasem mam wrażenie, że sama siebie zamknęłam w tej zapchlonej klatce na szczury. Żal mi tylko tych ludzi, którzy nie mają dokąd uciec, albo nie mają odwagi. Tych, którym chorzy przywódcy gwardii – która niegdyś miała być ochroną dla ludzi, nie ich potępieniem – zabrali wszystko.
Shane pojawia się tuż obok mnie, z początku nic nie mówi. Jest ostrożny. Pewnie wyczuwa moje zdenerwowanie.
- Jesteś pewna, że jesteśmy tu bezpieczni?
Przenoszę na niego wzrok. Nie wygląda na zmęczonego.
Wygląda, jakby dopiero co wypił mocną kawę i zaczął żyć.
Lubię ten widok, niechętnie to przyznając.
- Nigdy nie mam pewności – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Ale nawet gwardia nie ma takiej mocy, by dostrzec nas z takiej odległości. W mieście jest spokojnie, Eric i reszta rady pewnie wyjechali zastraszać inne wioski i miasteczka. Podczas biegu nie widziałam żadnego strażnika.
- Ja też nie.
Shane spostrzega znajdujący się kilkanaście metrów dalej cmentarz. Szare nagrobki, to wszystko, co pozostało ludziom po najbliższych, a polana jest ogromna, ponieważ nagrobki tylko się mnożą z każdym dniem. Biegną po mnie dreszcze, gdy tak o tym myślę. Postanawiam więc nie myśleć, przełykam ślinę i idę powoli w stronę nagrobków. Black dotrzymuje mi kroku bez słowa. Jestem mu wdzięczna chociaż za to, że wie, kiedy powinien milczeć. Niedaleko najświeższych grobów, zatrzymuję się i zerkam na szatyna.
- Poczekaj tutaj.
Nie odpowiada, ale zgadza się ze mną. Nie odstaję od niego i na tę odpowiedź nie czekam, po prostu odchodzę, tak jak zawsze. Zbyt krótko zajmuje mi odnalezienie tego imienia i nazwiska. Jacob Nolay. Zatrzymuję się przed grobem. Moje gardło ściska znajome uczucie goryczy. Gdzieś w klatce piersiowej chłód mnie nie opuszcza, poczucie tej cholernej samotności. Patrzę na to imię i nie mam pojęcia, co sobie myśleć, co mogłabym mu teraz powiedzieć, gdyby mnie słuchał. Wiem, że tak jest. Zawsze mnie słuchał, nawet, kiedy tego nie chciałam. Chciałabym móc go przytulić, przeprosić i móc zabrać do zamku, gdzie byłby bezpieczny. Obiecałabym mu znowu, że nie zamknę się na miłość, szczęście czy ludzi. Na te wszystkie brednie, które nie mają już znaczenia. Nie złożę mu już żadnej obietnicy. Nigdy więcej.
Mimowolnie po moim policzku spływa łza. Odruchowo ją wycieram i spoglądam na czekającego na mnie Shane’a. Jake powiedziałby, że jestem głupia, jeśli odpycham od siebie ludzi, którzy chcą dla mnie dobrze. Shane łapie moje spojrzenie. Czasami mam wrażenie, że może dotknąć mojej duszy tylko dzięki temu. I boję się, że sięgnie po to. Siłą wydrze ze mnie wszystkie sekrety i rzeczy, które dawno temu puściłam w niepamięć.
Patrzę w niebo. Jest czyste jak biała kartka, żadnych chmur. Tylko słońce. Dla Jake’a, oznaczałoby nadzieję. Ja widzę w nim tylko pustkę. Kolejny raz pytam siebie sama, kim ja w ogóle jestem. Czy istnieje na świecie ktoś, kto zna odpowiedź? Przy każdym kolejnym pytaniu, zastanawiam się, jak brzmiałaby jego odpowiedź. Zawsze jakąś miał. Był dżentelmenem, nie lekceważył niczego. Słuchał mnie. Pozwalał mi decydować o wszystkim. Nigdy nie byliśmy razem, a mimo to mnie kochał. Chciałabym mu powiedzieć, że z wzajemnością.
Wiem jedno. Teraz kazałby mi się zebrać w całość i być silną. Zawsze wiedział, że taka jestem. Zawsze to powtarzał, a ja nie miałam odwagi powiedzieć mu, jak bardzo się myli.
Pomimo mojej prośby, Shane pojawia się obok mnie. Jego obecność jest czymś, czego nie potrafię nie czuć, zignorować. Nawet, jeśli znajduje się kawałek ode mnie, wiem, że tam jest. Po prostu to wiem. Nawet nie musi się odzywać.
- Już czas.
Kiwam głową, zgadzając się z tymi słowami.
Już czas pozwolić mu odejść. Kolejnej ważnej dla mnie osobie.
- Poradzisz sobie?
Biorę głęboki oddech. Poradzę sobie? Skąd mam to wiedzieć?
- Nigdy w to nie wątp – rzucam półgłosem, wciąż wbijając tępy wzrok w nagrobek.



Po zmroku Shane, Seth, Dominic i Veronica wychodzą sprawdzić mieszkanie ich informatora. Ja nie idę, ponieważ nie czuję się najlepiej w związku z kolejnym szpiegowaniem. Miałam ich tu bezpiecznie przeprowadzić, nie o każdej porze nocy biegać za kimś, kogo nawet nie znałam. Siedzę u siebie w pokoju, dopóki nie zaczynam za bardzo myśleć o Jacobie. Odwiedziłam jego grób, sądziłam, że tyle wystarczy, by pozbyć się z głowy tej głupiej myśli, że to jeszcze nie koniec. Miałam wrażenie, że chodzi po prostu o fakt, że się z nim nie pożegnałam, ale gdzieś w środku mnie wciąż echem odbija się pytanie, czy to jest faktycznie to. Jake może i był niemalże najlepiej wychowanym facetem, jakiego spotkałam, ale każde z nas miało swoje sekrety w swoim czasie – ja przez cały życie.
Dręczące mnie sumienie. Tak właśnie się usprawiedliwiam, gdy bezkarnie wchodzę do jego pokoju. Chryste, jak ja tu dawno byłam. Wszystko pachnie nim. Pościelone łóżko i poodsuwane szafki w komodzie z ciemnego drewna jako pierwsze rzucają mi się w oczy. Sypialnia Jake’a stanowiła dla niego również typowy, tajemniczy gabinet i bibliotekę. Składował tu wszystkie książki, jakie miał szansę zdobyć. Wszystkie zapiski, jakie kiedykolwiek wykonał.
Zapiski.
Kieruję swój wzrok na biurko. Może tam są odpowiedzi. Dostrzegam jedynie stertę podartych, porozwalanych kartek na podłodze i na meblu. Wygląda, jakby czegoś szukał i nie mógł tego znaleźć.
- No dalej, Jake, wiem, że coś przede mną ukrywasz.
Wiem, miałam nie szperać w cudzych rzeczach, ale nie potrafię. Poczucie niedosytu w końcu pożre mnie żywcem, jeżeli nic z tym nie zrobię. Zbieram w dłonie kilkanaście kartek leżących na podłodze i na biurku. Coś jest napisane, coś przekreślone i wymazane długopisem. Każda z nich jest inna i opowiada o czymś innym. Otwarte książki pozostawiają wiele do życzenia. Na kilku kartkach wspomina o umiejętnościach. Na dwóch pojawia się moje imię, a potem także jego. Na kilku kolejnych pojawia się inne słowo: magia. Czego Jake mógł szukać? Do czego potrzebne mu były umiejętności, jakaś magia? Czego on szukał?
- Sophia? – Robin stoi w progu pokoju Jacoba, cholernie zdziwiona. – Co ty tu robisz?
Wzdycham cicho.
- Wchodziłaś tutaj po jego odejściu? – pytam, lecz ona kręci głową.
- Nie miałam odwagi, tak myślę. Czego szukasz w jego rzeczach? To trochę… niegrzeczne. – Nieśmiało wchodzi do pokoju i zamyka za sobą drzwi. Chyba sama nie wie, co tutaj robi.
- Nie obchodzi mnie to, Robin. Nie wierzę, że on odszedł, bo szukał rodziców. Doskonale wiedział, że oni żyją. Uciekł od nich, tak jak ja… gdyby tylko chciał, już dawno by wrócił. Nie sądzisz, że chodzi o coś więcej? Robin, proszę.
Ale ona unosi brwi ze zdziwienia.
- Soph, jesteś w żałobie. Jeszcze sobie nie radzisz, rozumiem, ale nie popadaj w szaleństwo.
- Nie popadam w szaleństwo! – oponuję. – Przepraszam. Muszę znaleźć list od Daniela. Jeśli okaże się, że chodzi tylko o rodziców, odpuszczę. Pomożesz mi, czy będziesz się przyglądać? – pytam, więc ona nagle zabiera się za szukanie.
Odrzucam kartki na bok i przeglądam trzy otwarte książki. Patrzę najpierw na pierwsze strony. We wszystkich pojawia się magia. Jej źródła, opis zachodzących procesów w celu jej uzyskania. Opis umiejętności. W jednej z ksiąg znajduję się opis, w jaki sposób w ciele człowieka „naznaczonego” budzą się umiejętności. Niewiele z tego rozumiem, ogromna ilość słów i znaczeń nie jest w tym samym języku co reszta. Jake zaznaczał w książkach pojedyncze zdania, spisywał to gdzieś indziej. Kucam przy biurku i szperam po szafkach. Jest ich cztery. W trzech nie znajduje się praktycznie nic, poza pogniecionymi, porwanymi kartkami i masą wypisanych piór czy długopisów. W ostatniej jest jakiś zeszyt. Ciemny, z grubą okładką, jak wiele książek. Otwieram go, spostrzegam tylko rękopisy Jake’a. to jego pismo, widziałam je tak wiele razy.
Znów jakieś dziwne teorie. Bredzi o mocy, o umiejętnościach. Wszędzie to samo. Historia toczy się jednym wielkim kołem i w jej centrum tkwi jedno słowo. To, o którym wspomniałam wcześniej. Magia.
- Jake wierzył w magię? – pytam Robin, kiedy przerzuca kolejne kartki w książce.
- Wierzył, że masz umiejętności, bo nam się do tego przyznałaś. Zawsze ci wierzył, chociaż ty sama nie wierzyłaś. Miał wiele pomysłów, ale ten… chyba faktycznie coś przede mną ukrywał. Myślałam, że tylko ja non stop siedzę w książkach.
- Tego nie było, zanim odeszłam – oznajmiam twardo. – Jestem tego pewna.
- W takim razie szaleństwo się zaczęło, kiedy zniknęłaś – stwierdza niespokojnie.
- Ale czego on szukał? Za co zginął? – pytam, jakby sama siebie.
Robin wstaje na proste nogi z fotela i patrzy na mnie prawie przestraszona.
- Założę się, że tutaj jest odpowiedź. Ale nie znamy tego języka. 
- Ja wiem, kto zna – oświadczam, chociaż przeraża mnie to wszystko. 

1 komentarz:

  1. Kochana, rozpieszczasz mnie!
    Wiesz ile mam teraz do nadrobienia? ;D
    Postaram się wrócić na dniach <3
    Shoshano aka MAŁPA

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X