13.02.2018

12. Poszukiwana


Drzwi otwierają się gwałtownie. Pierwszy wchodzi Shane, Veronica i chłopaki zaraz za nim. Patrzę na nich, siedząc grzecznie na fotelu niemalże naprzeciwko wejścia do domu. Robin od dobrych piętnastu minut kręci się po salonie, nie potrafiąc sobie znaleźć miejsca, ale milczy. To pomaga mi myśleć, zachować spokój. Chociaż jej kroki, uderzanie butów o podłogę wprowadza mnie w stan osłupienia. Ten dźwięk, tak jak każdy od pewnego czasu, odbija się głośnym echem w mojej głowie, jakby zupełnie nic tam nie było. Non stop usilnie wpatrywałam się w jeden punkt gdzieś na podłodze, starając się o czymś myśleć, ale każda próba spływała po mnie jak krople zimnej wody. Lodowatej wręcz. Cholernie trudno jest zaakceptować rzeczywistość w tym stanie, tym bardziej od momentu, gdy odkryłam, z jakiego powodu Jake zginął. Teraz wiem, że patrzę na nich, choć moje oczy są puste. Zaciskam chłodne palce na boku skórzanego, czarnego fotela i czekam.
Na co? Sama nie wiem.
Ale natychmiast zauważam, że oni wiedzą. Wiedzą, że coś jest nie tak. może nie ja, ale mina i postawa mojej przyjaciółki wszystko zdradza. W końcu się zatrzymała i już nie stuka tymi podeszwami o podłogę. Nawiedza mnie błoga cisza, którą zaraz ktoś przerwie.
Jake, dlaczego mi to zrobiłeś? Gdybyś tu był, wszystko byłoby łatwiejsze.
Czuję pustkę i zagubienie. Biedna, mała dziewczynka, która traci bliskich jeden po drugim, nie potrafi poradzić sobie z kolejnymi kłamstwami.
- Dlaczego nie śpicie? – odzywa się Dominic. Cała czwórka stoi przy drzwiach i stara się zrozumieć, co się dzieje, ale po ich minach stwierdzam, że tylko bracia Black cokolwiek… podejrzewają? Ciężko to stwierdzić. Czuję się jak jakieś dzikie zwierzę, spłoszone w dodatku. Planowałam ich okłamać, ale teraz wiem, że to bezsensowne.
- Założyłaś skórę, wybierasz się dokądś? – pyta Shane bez ceregieli.

Seth za to nie bawi się nawet w durne pytania.
- Zbliża się ranek. Zaraz będzie świtać, a ty wyglądasz, jakbyś chciała gdzieś wychodzić. Ciebie całkiem popieprzyło? – Tego właśnie tonu się spodziewałam i byłam pewna, że to będzie któryś z braci. Seth się wkurza, ale Shane. Mam wrażenie, że samym spojrzeniem chce dowiedzieć się, co planuję. – Nigdzie nie pójdziesz.
Do akcji wkracza Robin.
- Mówiłam jej to samo, ale…
- Dobra, spokojnie. – Dołącza Vera, a ja mam wrażenie, że nie mam prawa głosu w mojej własnej sprawie. Zabawne, nieprawdaż? Żyję w wariatkowie. – Seth, po pierwsze, zejdź z tego tonu. Może pozwolicie jej się wytłumaczyć, zanim zrobicie wojnę i zbiegnie się tu połowa miasta, włącznie z gwardią? – syczy na nich. Lubię jej temperament.
- Dobra.
No dalej, bądź silna, Sophia. Dasz radę.
Nie spałam od dwóch. Prawie trzech dni. Chyba mylę moje myśli z rzeczywistością. Jestem tak wypruta z energii i wszystkiego, co pomogłoby mi ich jakoś przekonać, że to dobry pomysł. Sama im mówiłam, że nie wolno ryzykować, a teraz rzucam się prosto w paszczę lwa za każdym razem, gdy podejmuję jakąś decyzję. Nie dziwię się, że są źli. Ja byłabym wściekła, gdybym tylko potrafiła odpocząć i porządnie się wkurzyć.
Ale nie mam na to czasu.
- Dzięki, Vera. – Czarnowłosa uśmiecha się delikatnie. Postanawiam wstać. To trudne, ale na szczęście się nie chwieję. Mam suche, popękane wargi i bolą mnie oczy. Jestem tak głupia i naprawdę postanawiam się katować, ale nie mam czasu. – Kiedy wyszliście, coś mnie naszło na odwiedzenie pokoju Jacoba. I miałam rację, potem możecie sami tam pójść, Robin wszystko wam pokaże. Odkryłam coś, co może być powodem śmierci Jake’a i może być to również coś cholernie ważnego dla nas, jako uzdolnionych. Wiecie, że praktycznie nie jesteśmy normalnymi istotami, jesteśmy inni. Jake albo odkrył sposób, w jaki to się narodziło, albo coś znacznie silniejszego niż te zdolności. – Wyciągam z wnętrza skóry list, który znalazłam godzinę temu w rzeczach zmarłego. Pokazuję go pozostałym i chociaż zauważam zaintrygowanie, widzę i czuję również zmartwienie. Najbardziej widoczne u Robin i Setha. – Ten list przysłał Jake’owi, Daniel. Jego kuzyn. Wygląda na to, że Daniel coś podejrzewał, ale prawdopodobnie też nie żyje, też z tego powodu. – Biorę głęboki oddech, staram się na nich nie patrzeć, bo wszystko jest trudniejsze. – Każdy list przechodzi przez ręce dwóch strażników, których – jak się szczęśliwie składa – znam. Muszę się spotkać z jednym z nich, pomogą mi dowiedzieć się prawdy, albo chociaż jak Jake zginął. Muszę ustalić, czy gwardia coś wie.
Następuje cholerna cisza. Spodziewałam się jej.
Robin narzekała i prosiła mnie ostatnie kij wie ile minut, bym zrezygnowała z pomysłu, ale ktoś musiałby mnie chyba zakneblować i przywiązać gdzieś, żebym nie wyszła i nie dowiedziała się prawdy. W najgorszym wypadku, mogliby mnie zabić, ale tego nie zrobią.
- Rozumiem – mówi Seth, znacznie spokojniej niż wcześniej. – Rozumiem, że to dla ciebie ważne, że Jake był dla ciebie ważny i bardzo przeżywasz jego śmierć, ale to nie jest bezpieczne. Nie warto ryzykować życia dla jakichś głupich informacji.
 Kręcę głową.
- On zrobiłby dla mnie to samo – oświadczam uparcie.
- To prawda – potwierdza Robin. – Słuchajcie, znam Sophię już bardzo długo i nigdy nie spotkałam bardziej upartego człowieka od niej. Już postanowiła, nie zmienicie tego.
- Jest wykończona, nie widzisz tego? – rzuca Dominic nagle. – Ten pomysł to jak spacer po śmierć.
- Widzę, ale nie da sobie spokoju, dopóki nie dopnie swego.
Podczas, gdy reszta się sprzecza, ja zerkam w stronę Shane’a. Ramieniem opiera się o belkę wystającą ze ściany obok drzwi wyjściowych i poza tym, że zadał jedno pytanie, na które nie odpowiedziałam, więcej się nie odezwał. Patrzę na niego, jednocześnie błagając, by mnie zrozumiał. Nie potrzebuję pozwolenia. Nie wiem nawet, dlaczego czekałam na ich powrót, zamiast po prostu wyjść. Nie obchodzi mnie ich zdanie. I tak zrobię, co chcę zrobić, nawet, jeśli miałabym zemdleć w trakcie biegu. Nie mam czasu do stracenia. Dopóki gwardii nie ma w mieście, muszę to wykorzystać. Ten stan długo nie potrwa.
Ale on nawet nie chce na mnie spojrzeć. Nie zgadza się z moim pomysłem i nie dziwię mu się. Nikomu z nich się nie dziwię. Ale nienawidzę być okłamywana i nienawidzę nie móc nic zrobić. Może ten list jest odpowiedzią na wszystkie pytania, które wkrótce padną?
Muszę wiedzieć.
- Słuchajcie, wcale nie potrzebuję pozwolenia – oznajmiam nagle i niepodważalnie. Shane unosi podbródek w akcie zdziwienia, że w ogóle coś mówię. – Powiedziałam wam o wszystkim, ponieważ Robin mnie o to prosiła. Ona chce, żebyście wiedzieli i mieli swój głos w tym chorym pomyśle, ale to wciąż jest moje życie i moja decyzja.
- Sophia, poczekaj.
- Nie, Seth – rzucam mu mordercze spojrzenie, zmęczone. – Mam dość tych kłótni. Kiedy wejdziecie do tamtego pokoju i przejrzycie to wszystko, zrozumiecie. A teraz wychodzę i niech nikt nie odważy się mnie szukać. Jeśli zobaczę kogokolwiek z was, nie wrócę w ogóle. Jestem do tego zdolna. Jeszcze jedno: co z tym informatorem?
Seth wydaje z siebie coś w rodzaju bezsilności jednym oddechem, ciężkim.
Przegrali, wszyscy.
- Nie żyje.
- Tak sądziłam. Wrócę najszybciej, jak się da.
Wychodzę z domu, zanim ktokolwiek będzie w stanie jeszcze mnie zatrzymać. Nie ma dyskusji, nie ze mną i nie w momencie, gdy jestem tak zdesperowana. Wiem, czego chcę i zdobędę to za każdą cenę.
Słońce jeszcze nie zdążyło wstać. Ciemne włosy opadają mi kosmykami na policzki, łaskoczą delikatnymi muśnięciami. Szybkim tempem oddalam się od bliskich, po czym przez chwilę stoję przy wąskiej alejce. Obserwuję, czy którekolwiek śmie wyjść i ruszyć za mną. Mija kilka minut, słyszę ich kłótnie, ale nie jestem w stanie wyłapać wyraźnie słów. Nie mam dużo czasu, zanim całkiem stracę siły. Muszę być szybka. Ludzkim krokiem biegnę przez alejkę, mijam kilka domów i zatrzymuję się na rozstaju dróg. Wiosenny wiatr gładzi mnie po chłodnej skórze. Tak naprawdę nigdy nie rozumiałam tego, jak przemijają tutaj pory roku. Mam wrażenie, że cały czas jest ciepło, a później, po kilku miesiącach nadchodzi chłód, deszcz. Jak byłam młodsza, mama opowiadała mi o śniegu. Podobno jest piękny i zimny, ale tutaj nigdy go nie widziałam i chyba nigdy nie zobaczę. Ta pora roku przypomina mi coś w stylu wiosny.
Nagle mam wrażenie, że budzę się w miejscu, w którym się zatrzymałam. Myśli są zajmujące, najbardziej w tym stanie fizycznym. Pamiętam, jak z Jacobem biegliśmy pomiędzy straganami – które, swoją drogą, za chwilę będą się rozkładać i zrobi się tłoczno – i alejkami. Teraz biegnę bez niego, ale czuję jego obecność. Czasami wydaje mi się nawet, że gdzieś pomiędzy uderzeniami wiatru i odgłosami budzącego się do życia miasta, słyszę jego głos. Życie wydawało się łatwiejsze, gdy trwałam w przekonaniu, że on jest bezpieczny i żyje. Teraz go nie ma. Muszę się w końcu z tym pogodzić, a doskonale wiem, że tak się nie stanie, dopóki nie wyjaśnię tego wszystkiego. Nic nie powstrzyma mnie przed tym. Lepiej czuję się, gdy muszę się czymś zajmować, a nie tylko trenować i czytać, jaka była Rea i jaka ja powinnam być. Chwile spędzone w bibliotece przynosiły spokój i błogość, nie miałam powodu, by nie spać po nocach, nie czułam się bezsilna. Jednak to jest mój żywioł. Lubię, gdy coś się dzieje. Lubię adrenalinę, niebezpieczeństwo – zwykle nazywałam to wolnością.
Niebo z chwili na chwilę coraz bardziej przysłaniają szare chmury. Nie będzie padać, ptaki latają wysoko. Cudownie. Potrzebuję tej pogody, pozwoli mi się bardziej zakamuflować. Przebiegając jednak kolejnym chodnikiem obok tawerny, do której niegdyś chodziłam, zauważam kartkę z czyjąś podobizną na tablicy z ogłoszeniami. Zatrzymuję się na chwilę. POSZUKIWANA. Ten napis zajmuje górną część kartki. Środkową zaś… moja twarz. Zakrwawiona, z krótszymi włosami, zaniedbana. Sierota. Biedna sierota. „Córka Elizabeth Varray poszukiwana za kradzieże, napady i inne niezliczone przewinienia…”. Dalej nie czytam. Drobne litery rozmazują mi się w oczach, postanawiam sobie odpuścić, bo to jest właśnie to, czego się spodziewałam. Kręcę głową, po czym biegnę dalej i zwalniam, gdy widzę jakichś ludzi, lub słyszę głosy. Portret pamięciowy na kartce niewiele przypomina aktualną mnie. To odrobinę ułatwia całą sprawę, aczkolwiek wcale jej nie rozwiązuje. Szukają mnie, muszę być ostrożniejsza. Zbliżam się do granic miasta, widzę już wierzę, w której powinien być Arthur. Kończą się alejki i domy rodzinne, unikam także mnożących się ludzi na straganach nieopodal wieży. Oddycham głęboko i niemalże wbiegam w kogoś. Zatrzymuję się i chowam za czyimś domem. Widzę czubki żelaznych butów. Strażnik.
Proszę, nie idź w tę stronę.
Nie mam ani cienia pewności, czy mnie pozna po takim czasie, bo minęło z pół roku od tego, gdy mnie widziano, nie wliczając śmierci matki. Wtedy byłam umazana ziemią i chyba nikt nie widział mojej twarzy. Przyciskam plecy do ściany murowanego domu i powoli liczę do dziesięciu. Niebo jest coraz ciemniejsze. Szykuje się zaćmienie. Dokładnie za dwie noce, co wnioskuję po niebie i po słońcu. Już nie grzeje tak, jak kilka dni temu. Zaćmienie to idealna okazja na ucieczkę z miasta. Wtedy wszystko cichnie, wszyscy chowają się w domach. Gdzieś kiedyś słyszałam legendę, że w ciągu tych trzech nocy, budzą się najmroczniejsze demony, atakują w środku nocy. To ich czas.
Oczywiście w to nie wierzę. Mistrzowsko odpycham od siebie niektóre treści, które nie mają dla mnie znaczenia. Żelazne kroki cichną, poszedł dalej. Byłoby słabo, gdybym w tym stanie dała się złapać. Nie bardzo wiem, jak się skupić na dążeniu do celu, a co dopiero na walce z takim typem. Przydałaby się Veronica – przebiega mi to przez myśl. Kręcę głową, muszę iść, zanim znów znajdzie się szansa na to, że mnie ktoś nakryje. Biorę głęboki oddech i odpycham się od ściany.
Od wieży dzieli mnie jakieś dwieście metrów, jeśli się uprę, przebiegnę to jak wiatr. Jestem zdeterminowana, by nie dać się złapać, więc jakimś cudem mi się udaje i przestaję biec dopiero przez ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Ciężko się je otwiera, ale przy odrobinie wysiłku daję radę. Zaglądam jeszcze, zanim je zamknę, czy ktoś mnie widział, ale nic nie słyszę ani nie widzę. Mam nadzieję, że chociaż chwilowo jestem bezpieczna. Przede mną znajdują się kręte schody prowadzące na górę. Tym razem już nie biegnę. Podchodzę do nich, dotykam chropowatej barierki dłonią i powoli idę na górę. Pociesza mnie jedynie myśl, że nie ma nic, czego bym się nie spodziewała, albo nie przewidziała. Dostanie się na górę zajmuje mi kilka minut, wieża jest naprawdę wysoka. Wyższa, niż by mi się wydawało. Tysiąc razy szybciej bym się tam znalazła, gdybym tylko postanowiła skoczyć z dołu na mur i stamtąd prosto do wieży, ale mam jakieś błędne wrażenie, że nie mogę chwilowo ufać samej sobie i swoim umiejętnościom. Zaufam im, gdy tylko coś zjem i się prześpię.
Na samej górze witają mnie otwarte na oścież drzwi. Najciszej jak potrafię, podchodzę do nich i opieram się o framugę z uśmiechem patrząc na zajętego przeglądaniem listów Arthura. To szczyt szczęścia, że jestem tu akurat, gdy trwa jego warta. To wszystko idzie mi zbyt dobrze, zaraz coś się spieprzy i będę musiała uciekać szybciej, niż dam radę. Tak mi się wydaje.
- Zawsze byłeś taki zajęty, do tej pory nie doczekałam się obiecanego obiadu – rzucam beztrosko, bawiąc się kosmykiem włosów, jakbym wcale się tu nie włamała. Arthur prawie podskakuje na krześle ze strachu, zanim rzuca mi mordercze spojrzenie. Nie wiem czego się spodziewałam, ale to przerażenie w jego oczach napawa mnie dziwnym poczuciem niepewności, chociaż i tak jestem z siebie niesamowicie dumna.
- Sophia – wyrzuca z siebie, jakby mówił do ducha. – Nie powinno cię tu być.
Nie płoszy mnie ten ostry ton.
- Wiem o tym – uświadamiam go. – Nie cieszysz się, że widzisz starą znajomą?
W końcu na zmieszanej twarzy pojawia się uśmiech, za którym tęskniłam. Arthur wychodzi zza biurka i przytula mnie mocno, jednak sztywnieje, czując moje wystające żebra pod skórą.
- Jesteś strasznie słaba, Varray. Jakim cudem weszłaś tu niezauważona? Jadłaś coś w ogóle?
- Pytasz o dzisiaj, czy wczoraj? – rzucam bezmyślnie. – Przepraszam, chyba zaczynam mylić jawę ze snem.
- Sen to zdecydowanie by ci się przydał. Chcesz się zdrzemnąć? – Kiwa głową w stronę kanapy pod oknem.
- Mam gdzie spać. To po prostu cholernie ciężkie. – Nie zamierzam spać, ale chętnie siadam na wygodnym meblu i wyciągam z kurtki list w białej, nieskazitelnej kopercie. – Jestem tutaj tylko kilka dni. Nocuję u Robin ze znajomymi.
Arthur zakłada ręce na piersi.
- Niech zgadnę, twoja nowa, nadnaturalna rodzina?
Niestety zabrzmiało to bardziej oskarżycielsko, niż pewnie tego chciał. Arthur nigdy tego nie popierał, moich zdolności i był wniebowzięty, gdy chciałam się ich pozbyć. Tylko, że na to nie ma sposobu. A jeżeli istnieje, to nie mam o nim bladego pojęcia. To nie bardzo pocieszające.
- Przepraszam. Rozumiem twoje zmęczenie i to wszystko… wiem, że nigdy tego nie chciałaś.
- Życie jest ciężkie, czasami musimy akceptować wszystko, byle przetrwać. Nawet wbrew mimo własnej woli. Nienawidzę tego, kim jestem, ale muszę to akceptować dla Lucasa.
Arthur przeciera oczy palcami.
- No tak, przykro mi z powodu Elizabeth. – Obarcza mnie pełnym współczucia spojrzeniem. Spływa po mnie jak jakieś przekleństwo, ale nic nie odpowiadam. Dobija mnie to, co dodaje po tym: - I Jacoba.
Drżę, słysząc to.
- Jednak to nie jest wystarczająco dobry powód, by przebywać w miasteczku. Jesteś poszukiwana i nigdy, przenigdy nie będziesz tu bezpieczna. Twoja obecność tutaj to jak masochizm i lekkomyślność wykraczająca poza skalę, dziewczyno. Musisz uciekać.
Skinam głową, przełykając ślinę.
Wpatruję się w ten idiotyczny list.
- Nie jestem tu z powodu mamy. W mieście jestem zupełnie, jakby to powiedzieć, przypadkiem. Musiałam komuś pomóc i mieliśmy od razu wyjechać, ale dowiedziałam się o Jake’u i wszystko się skomplikowało. Bardziej, niż mógłbyś przypuszczać – zapewniam go. – Znalazłam to w jego rzeczach. To list od Daniela, na pewno go widziałeś. Dostał go na dwa tygodnie przed śmiercią. Chcę wiedzieć, czego szukał, jak zginął i czy Rada cokolwiek o tym wie. Odpowiesz mi na te pytania, a ja obiecuję, że zniknę z miasta i nie będziesz się musiał martwić. Proszę tylko o szczerość i obietnicę, że nikt się nie dowie o moim pobycie tutaj. Nikt nie może też wiedzieć o reszcie.
Ufałam Arthrowi odkąd pamiętam. Nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni. Jeszcze jako przybłęda, pomagał mi finansowo i czasami znajdował miejsce do przenocowania. Bardzo mi pomagał, jeszcze zanim stałam się pełnoletnia i narobiłam sobie większych problemów. Odcięłam się od niego, by nie narobić ich jeszcze jemu, co było odpowiednim ruchem. A teraz wracam, bo potrzebuję przysługi.
- Jasne, obiecuję, że zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni, ale nie wiem na jak długo. Eric i rada wyjechali, nawet nie wiem z jakiego powodu. Wszyscy wszystko ukrywają od ostatniego czasu. Wrócą po zaćmieniu i do tego czasu, ma was tu nie być, rozumiesz? – Kiwam energicznie głową, po czym podaję mu list. On bierze go i wzdycha cicho. – Widziałem ten list. Daniel mówi tutaj tak, skrótowo. Niestety nie do końca rozumiem, co chciał przekazać Nolay’owi.
- To nie ważne, ja wiem. Oni mieli swój sposób porozumiewania się – mówię otwarcie, nie patrząc na strażnika. – Wszyscy wiedzą, że listy są sprawdzane, Arthur. To byłoby zbyt lekkomyślne. Przekazałeś go Jake’owi i jak zareagował?
Arthur wzrusza ramionami. Wygląda, jakby usilnie chciał przypomnieć sobie każdy szczegół.
- Był zdziwiony. Chyba nie spodziewał się listu od Daniela.
- Wiec wszystko planował z ogromnym pośpiechem. Powiedz mi, kto i gdzie go złapał? Liczy się każdy szczegół.
- Chciałbym ci pomóc, Soph. Niestety nie pamiętam, gdzie go złapano, bardzo możliwe, że niedaleko bramy. – Nagle przybiera postawę, jakby go olśniło. Zaczyna czegoś szukać. – Jake został zabity chyba od razu, gdy go złapano. Nie wiem, czy ktokolwiek to sprawdzał i czy o tym pamiętają, bo upierał się, że chce poszukiwać rodziny, a technicznie każdy musi mieć przyzwolenie, jeżeli chce wejść lub wyjść z miasta, albo chociaż jakiś dowód tożsamości, gdy jest się kupcem…
- Arthur, wiem, jak to działa – pospieszam go.
Nagle blondyn wyciąga z jakiegoś pudła torbę. Torba Jake’a. jest poszarpana i brudna, ale pełna.
- Wszystkie rzeczy zabrane nieboszczykom. – To słowo niemalże boli w odniesieniu do mojego przyjaciela. Ale zniosę wszystko, byleby dostać trochę odpowiedzi. – Wszystkie trafiają do mnie i Arhesa. On akurat wyjechał, ale myślę, że chętnie by ci pomógł. Mam nadzieję, że nikt nic stąd nie zabrał, bo jeśli tak… - Podaje mi torbę. Kładę ją na nogach i przeglądam. – Jeśli on faktycznie szukał czegoś więcej, co może być niebezpieczne, to wszyscy będziemy mieli kłopoty.
- Nie, jeśli znajdę to przed Rayisem.
Arthur kuca przy mnie.
- Soph?
- Hmm?
- Czego szukał Jacob Nolay poza miastem?
Wstrzymuję oddech, gdy dane jest mi spojrzeć w te zaciekawione, przerażone oczy. i boję się powiedzieć na głos tego, co muszę mu powiedzieć, bo jestem mu to winna.
- Czegoś, czego nikt inny nie miałby odwagi. Jake szukał magii.



3 komentarze:

  1. Cześć, kochana! ♥

    Nie wiem czy robisz to specjalnie, czy też nie, ale jestem pewna, że widziałaś mój poprzedni komentarz. Nie mogłaś chwilkę poczekać, aż skomentuję? A tak serio to bardzo się cieszę, że dodałaś kolejny rozdział, ponieważ ta historia niesamowicie pochłania czytelnika, ale o tym za chwilę.

    Z racji tego, że widzę dość małe zainteresowanie tym opowiadaniem - co wydaje mi się niezwykle niedorzeczne, bo jest wspaniałe - czuję się zobowiązana skomentować jak najlepiej. Bardzo cię przepraszam, jeśli będę zanudzać, powtarzać coś milion razy, znajdą się jakieś błędy (bo na pewno będą) lub po prostu komentarz wyda się głupi. Nie jestem najlepsza w ich pisaniu, ale w każdy wkładam naprawdę dużo serca i wysiłku :).

    A więc nie wiem za bardzo od czego zacząć. Jestem pod tak wielkim wrażeniem, że odbiera mi mowę, ale wiem, że muszę sprostać - temu niezwykle ważnemu - zadaniu.

    Niezwykle zadziwia mnie twoja umiejętność "wyczucia odpowiedniego momentu". Hm... żeby przybliżyć ci o co mi dokładnie chodzi... Doskonale wiesz, w którym momencie zacząć, a w którym skończyć rozdział. Gdzie potrzeba coś dodać, a gdzie jest to zupełnie niepotrzebne - co we wspaniały sposób wzbogaca czytaną historię. Nie ma niczego za mało, ani za dużo. Wszystko jest bardzo dobrze wymierzone. Mam nadzieję, że dobrze to wytłumaczyłam :).

    Co do tematyki. Nigdy nie przepadałam za czymś poruszającym takie właśnie wątki fantastyczne. Po prostu mnie do tego nie ciągnęło i chyba wciąż nie ciągnie. Jednak w twoim przypadku jest zupełnie inaczej. Czytając to co piszesz, jestem tak wniebowzięta, zaintrygowana, oczarowana, że zaczynam wątpić w to, że ta tematyka nie jest dla mnie. Może trafiałam na osoby, które nieumiejętnie o tym pisały, mniej ciekawie?

    Od twojego pierwszego "magicznego" opowiadania poczułam, że jest to na naprawdę wysokim poziomie. I mogę śmiało stwierdzić, że jesteś jedyną osobą, której opowiadania dotyczące tych właśnie tematów, niezwykle mnie interesują.

    Ech, namieszałam i pewnie nic nie zrozumiałaś z tej mojej paplaniny. Tak już całkiem po ludzku... Mimo, że nie przepadam (tak mi się wydaje) za takimi rzeczami, twoją historię POKOCHAŁAM. Możesz podziękować tylko i wyłącznie swojemu niezwykłemu talentowi i umiejętności zachęcenia czytelnika do czytania.

    Postanowiłam przeczytać całą historię od początku i jestem zawiedziona. Zawiedziona, że już skończyły mi się rozdziały do czytania! Mimo faktu iż nadrabiałam na wattpadzie, a tam pojawiła się już 13, nie czytałam jej. Chcę wszystko komentować tutaj - na bieżąco. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

    Widzę, że pisząc to opowiadanie czujesz się jak ryba w wodzie. W tekście uwydatnia się twój wkład w to opowiadanie, to ile serca temu poświęcasz. I uwierz - widać to!

    Nigdy nie przestawaj pisać. To coś co wychodzi ci niezwykle i chcę jak najdłużej cieszyć się, czytając twoje cudowne historie.

    Jedna mała rzecz jeśli chodzi o fabułę. Jestem pod wrażeniem tego ile czasu musiałaś włożyć w to, żeby wszystko tak dobrze rozplanować. Mi zwykle wychodzi to okropnie i piszę na mega spontanie. A u ciebie widać (nawet jeśli tak nie jest, w co wątpię), że wszystko jest dobrze uzasadnione i każdy wątek ma swoje znaczenie.

    Świat przedstawiony jest świetnie opisywany, czego mogę jedynie pozazdrościć. Napięcie między bohaterami ich historie... Wszystko wydaje się być wypełnione po brzegi. Nie ma tutaj mowy o pustych postaciach jak to jest w niektórych opowiadaniach. Każdy ma to "coś" w sobie. Każdy jest we właściwym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Główna bohaterka urzekła mnie już od prologu. Jej odczucia, myśli, wspomnienia. Wszystko ze sobą doskonale współgra. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę zbytnio rozwodzić się nad bohaterami, choć mogłabym, po prostu czuję, że potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby móc dobrze ich określić(?).
      Wybacz, że to napiszę, ale naprawdę czuję taką potrzebę.
      Nie wiem dlaczego, ale czuję, że Shane będzie, w którymś momencie bardzo silnie związany z Sophią. (Jeżeli już nie jest). Takie moje własne odczucie: Dlaczego dziewczyny muszą lecieć właśnie na takich chłopaków? Nie mogłaby na Setha?
      Ech, to chyba jedna rzecz w tym opowiadaniu, która mnie tak irytuje. Oczywiście nie każę ci nic zmieniać - sama też nie wiem, czy na pewno chciałaś ich ze sobą połączyć. Po prostu takie jest moje zdanie na ten temat. Przepraszam, jeśli cię uraziłam.

      Już co do samej historii. Jest mega ciekawa i interesująca (jak już wspominałam). Z każdym rozdziałem chcę więcej i więcej. Z każdym też pojawia się coraz więcej informacji, tajemnic... Jestem tak zniecierpliwiona czekając na następny, że nie masz pojęcia!♥

      Mam nadzieję, że komentarz wywołał uśmiech na twojej twarzy. I jeszcze raz przepraszam, jeśli cię uraziłam - nie chciałam tego zrobić.
      Życzę ci dużo weny, mało sprawdzianów w szkole, czasu na pisanie i miłego dnia ;D.
      Tulę,
      Shoshano aka MAŁPA ♥

      Usuń
    2. Zuza! *-*
      Jestem Ci bardzo wdzięczna, za każde słowo, które tutaj napisałaś - ponieważ tylko ty się wypowiadasz i za każdym razem widzę również Twój wkład. Owszem, dobrze zauważyłaś, w tym opowiadaniu czuję się jak ryba w wodzie, ale nie wydaje mi się, że każda postać na swoją wartość, taką, jakbym chciała, aby miała. Staram się ich uczynić takimi, jakim sama chcę ich widzieć i chciałabym, aby zobaczyli również inni ♥ Mam nadzieję, że mi się to uda.
      Bardzo dziękuję również za wszystkie komplementy i pełne uznania uwagi - są dla mnie ogromnie ważne i owszem, świetnie się bawiła, czytając te dwa mega długie, ale cudowne komentarze.
      Odnośnie Setha i Shane'a... Nie chcę Ci nic zapowiadać, bo już nie będzie zabawnie, ale wiele razy zastanawiałam się nad tym, kogo z Sophią połączyć. Seth i Shane są i obowiązkowo mają pozostać tacy - jak dwa odmienne światy. Jeden łagodniejszy, w pewnym stopniu lepszy od drugiego. Zaś ten drugi tajemniczy, być może wszystko to skomplikuje, biorąc pod uwagę równie trudny charakter głównej bohaterki.
      W każdym razie, jeśli już tego nie widać, obaj będą bardzo bliscy Sophii, może jeden bardziej od drugiego, może nie - okaże się ♥

      Więcej w mailu ;*
      Cherry aka Wika ♥♥

      Usuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X