Jednogłośnie
stwierdziliśmy – nie wliczając Shane’a, on się nie pojawił na dole następnego
dnia – że Robin musi wyruszyć z nami do zamku. Tam będzie bezpieczniejsza, niż
tutaj. Gdyby gwardia się dowiedziała, że pozwoliła nadnaturalnym tu zostać,
pewnie zapłaciła by za to zbyt surowo, a żadna z nas nie chce już nikogo więcej
tracić. Myśl, że Robin nie będzie sama dodaje mi otuchy. I jestem wdzięczna
Sethowi za ten świetny pomysł. Sama chciałam to zaproponować, ale wydawało mi
się, że i tak nikt mnie nie posłucha. Od rana wszyscy zaczęliśmy zbierać swoje
rzeczy – najwięcej Robin, ale i tak poprosiłam, aby zabrała tylko te
najważniejsze. Im mniej zapasu, tym bezpieczniej, a w zamku nigdy niczego nie
brakuje.
Mija
kilka godzin i wszyscy są gotowi. Zaćmienie już się rozpoczęło, teraz wystarczy
dobrze z niego skorzystać. Zanim wyruszymy, razem z Sethem upewniamy się, że
nikogo nie ma na dziedzińcu, ani pomiędzy alejkami. Zaćmienie odbywa się raz w
roku i trwa przeważnie trzy noce i trzy dni. W ciągu dnia nie jest tak bardzo
ciemno, trochę jaśniej, niż w nocy, ale mimo to – słońce nie pokazuje się na
niebie tak, jak zawsze. Jest niemalże szare. Podróż przez las podczas tego
zjawiska może być odrobinę problematyczna, ale powinniśmy dać radę. Gdy nikogo
nie zauważamy, ani nie słyszymy na mieście, wracamy do domu, aby wszystkich
powiadomić. Robin, o dziwo, jest gotowa do drogi. Spodziewałam się większego
przywiązania, ale chyba też nie chciałabym tu już mieszkać. W tej przepełnionej
wspomnieniami klatce.
Przeprawa z domu Robin przez miasto najciemniejszymi alejkami i dotarcie do bramy zajmuje nam jakieś dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że nikt nas nie zauważył. Przed bramą jednak zauważam dwóch strażników z latarkami w dłoniach. Kiwam głową do Veroniki, aby ruszyła ich uspać. Zanim wyrusza, staje się niewidzialna. Seth odpoczął przed wyprawą, nic nie może się wydarzyć. Do moich uszu dobiega cichy śpiew. Robię co mogę, aby się na nim nie skupiać. Jeśli to zrobię i się poddam, pewnie zasnę. Do niczego takiego, na szczęście nie dochodzi. Wszyscy dalej stoją na nogach – poza strażnikami. Seth przenosi umiejętność na wszystkich, więc korzystając z tego, szybkim tempem opuszczamy bramy miasta. W drodze nikt się nie odzywa. Wciąż jest ryzyko, chociaż gwardia nie zapuszcza się do zamku, wszystko jest możliwe w tym popieprzonym świecie.
Jakiś
kilometr od bramy, mam wrażenie, że wszyscy odetchnęli z ulgą. Wszyscy, rzecz
biorąc, poza Shane’em, który chyba nigdy nie przestaje wszystkiego obserwować.
Wszystkiego, co go obchodzi, inne rzeczy chyba olewa najlepiej, jak tylko
potrafi.
Seth
dotrzymuje mi kroku.
-
Jak się czujesz? – Słyszę po chwili.
Veronica
zaczyna śpiewać, nawołując tym śpiewem konie, które tu pozostawiliśmy kilka dni
temu. Zanim zdążę się zastanowić, jak się czuję, dobiega do mnie odgłos
biegnących koni z praktycznie jednej strony lasu. Pewnie się nie rozdzielały.
Nie mija pięć minut, a moim oczom ukazuje się pięć pięknych koni. Ten cały
oblany czernią od razu podchodzi do mnie. Uśmiecham się, gdy mogę go dotknąć,
pogładzić jego grzywę. Koń Setha jest brązowy.
-
Nie wiedziałam, że śpiewem potrafi nawoływać zwierzęta – stwierdzam otwarcie,
gdy czarnowłosy poprawia siodło na zwierzęciu.
-
Gdyby potrafiła tylko usypiać, pewnie by się nudziła. Każdą umiejętność można
rozwijać na swój własny, indywidualny sposób. Ona zna ich kilka. – W tym
momencie zastanawiam się, czy kiedykolwiek zwątpiłam w słowa Setha. Czy zawsze
mu wierzyłam, tak jak teraz? Co się kryje za tą szczerością? – Ale wciąż nie
odpowiedziałaś mi na pytanie.
- Bo
nie zdążyłam się zastanowić. – Uśmiecham się smutno, pusto. W momencie zauważam
Robin, która, jak się pechowo złożyło, nie ma konia. – Ktoś musi zabrać Robin.
Szybciej będzie końmi.
Seth
zerka w jej stronę.
-
Spokojnie, pojedzie ze mną.
-
Jak zawsze ratujesz sytuację, hmm?
-
Tego zawsze powinnaś się po mnie spodziewać, Varray. Nigdy nie skrzywdziłbym
kobiety, a zawsze pomogę tej w potrzebie – oznajmia dzielnie, nawet dumnie.
Zadziwia mnie. – Czy nie taki powinien być mężczyzna w tym świecie?
Wywracam
oczami, gładząc grzbiet konia. Nie spieszy mi się do domu.
-
Mężczyźni… są różni.
-
Wiem co sobie myślisz – rzuca, jakby chciał mnie przejrzeć. Unoszę brew. –
Wszyscy są tacy sami? Martwią się tylko o siebie?
Bawi
mnie jego teoria.
-
Wcale tak nie myślę – dukam, starając się utrzymać opanowany ton. Od razu
przypomina mi się Jacob. Kłóciłby się ze mną. – Każdy z was jest inny.
Mam
wrażenie, że chłopak wyczuwa moją niepewność, kiedy to mówię, więc szybko się
zamykam. Odwracam wzrok. Obserwuję, jak Veronica i Dominic wskakują już na
konie. Oboje wydają się być pewni swoich ról, jakby nic nie mogło teraz zepsuć
nam planów. Ja nie mam tego wrażenia. Na każdym kroku wydaje mi się, że zaraz
się potknę i coś pójdzie źle. Od samego rana nie czułam się najlepiej, teraz
staram się do tego przywyknąć. Do wszystkiego w końcu można przywyknąć.
-
Oczywiście – mruczy Seth, odpychając od nas moją niepewność. Zmienia temat, co
znacznie ułatwia mi rozmowę. – Wracamy do domu. Cieszysz się?
Marszczę
brwi, zerkając na wsiadającego na konia czarnowłosego, zbyt ciekawskiego ostatnio
chłopaka, który za wszelką cenę stara się do mnie dotrzeć. Niesukcesywnie.
Niestety.
-
Zobaczę Lucasa. Myślę, że to jest jakiś powód do radości.
-
Przejdzie ci kiedyś ten irytujący humor? Kiedy nie skaczesz i nie starasz się
pozabijać wszystkich dookoła, którzy cię wkurzają, nie jesteś sobą. Ja wolę
tamtą wersję Sophii. Co ty na to?
Coś
jest nie tak. Ignoruję starania Setha, by przywrócić starą mnie do porządku
dziennego. I tak nie uda mu się do mnie dotrzeć, więc nie wiem, dlaczego wciąż
próbuje. To denerwujące, ale da się znieść. Łatwiej przemilczeć. Tak sądzę. W
każdym razie, podczas słuchania jego głosu, gdy do mnie mówił, poczułam dreszcz
przebiegający przez moje ciało. Wciąż go czuję. Jakby coś wydobywało się z
ziemi i wołało mnie do niej. To chore.
Soph, ogarnij się.
Odpycham
od siebie chore myśli tak daleko, jak potrafię i staram się zwrócić uwagę na
moje zwierzę. Na tym samym koniu tu przybyłam, chyba się polubiliśmy. Jest
piękny i oddany… Nie. Znowu to czuję. Mrowienie w obu dłoniach. I jak na złość,
coś słyszę. Rozglądam się. Szum. Szepty rozlegające się w mojej głowie. Otacza
nas ciemność, ciężko stwierdzić, czy ktoś oprócz mnie tak ma. Po chwili to się
robi denerwujące. Zamykam oczy, zaciskam pięści. Uspokajam się w miarę
możliwości, które i tak są ograniczone. Wszystko potrafię zignorować, ale nie
to. ktoś mnie woła. W swojej głowie echem odbija się moje imię. I głośniej. I
głośniej. W końcu zagłusza wszystko i wszystkich wokół. Przykładam dłoń do
czoła. Nagle ustaje. Słyszę… ciszę. Oddycham głęboko, niespokojnie. Co to było?
Przyglądam
się pozostałym jak nawiedzona, ale wyglądają tak naturalnie, jakby nic się nie
działo. Chyba wariuję. Powinnam więcej spać, albo jeść. Wmawiam sobie te
rzeczy, dopóki ponownie nie słyszę swego imienia. W przeciągu minuty, wszystko
wraca. Sophia. Ktoś mnie woła. Tym
razem to nie siedzi w mojej głowie. Obracam się ostrożnie i niepewnie. Siedzi
tam w mroku. Mam wrażenie, że wyczuwam tę energię, obecność. Tam w mroku.
Wszystko, co mroczne, siedzi tam – w mroku; powtarzam to sobie jak mantrę w
głowie. Nie mogę tam iść. Cholernie mnie kusi, ale tak samo dobrze wiem, że to
nic ze świata ludzi. Coś jest nie tak. Głos przypomina ten z głupich,
fantastycznych filmów. Jest rozprzestrzeniony, rozproszony i… damski. Przypomina
nimfę wodną lub syrenę. Nie potrafię tego określić, miesza mi się w głowie.
Dlaczego wszyscy traktują kobiety, jako
te bardziej skłonne, do złych rzeczy?
Po
zaledwie chwili, praktycznie zapominam, że nie jestem w tym lesie sama. To…
coś, przejmuje nade mną kontrolę, wbrew mojej woli. Wpatruję się jak głupia w
ciemność, ale nic tam nie widzę. Jedynie głos mąci mi w głowie. Ciągle i
ciągle. Odcina mnie od rzeczywistości. Zaraz znienawidzę swoje imię, albo
zapomnę, że jest moje. Coś zdecydowanie jest nie tak. Świadomie lub nie,
wykonuję krok w stronę dźwięku. Nagle głos się zmienia. Jakby coś mu
przeszkadzało w dotarciu do mnie. I przestaję oddychać, kiedy tym razem
rozpoznaję jego właściciela. Moje imię brzmi teraz inaczej, przyjemniej,
desperacko wręcz. W oczach stają mi łzy.
Jake.
Przyspieszam
kroku w poszukiwaniu źródła głosu. Denerwuję się, kiedy nic nie jestem w stanie
widzieć, wyczuwam tyko drzewa wokół. W moich uszach wciąż dudni ten sam wyraz.
Jeden wyraz. Wyraz doprowadzający mnie do szału, jak kotwica powstrzymujący
mnie przed odzyskaniem panowania nad sobą. I nagle mam wrażenie, że coś widzę.
Pomiędzy drzewami, kilka kilometrów przed sobą. Jakaś sylwetka. Gdy w końcu
mogę dalej oddychać i przyzwyczajam się do stęsknionego głosu, oddycham szybko
i głęboko. Boję się, że braknie mi sił.
„Sophia, pospiesz się!”
Reguła
się zmienia. Wyprowadza mnie z równowagi. Chyba szaleję. Wytężam wzrok tak
bardzo, jak tylko potrafię w tym stanie otumanienia. Niby czuję się jak ja, ale
to nie ja. Jestem zdesperowana i zraniona. Zrobiłabym chyba wszystko, by
odzyskać, co utracone. Więc kiedy postać ukazuje się jeszcze bardziej, i
jeszcze dalej, zaczynam biec. Biegnę, jakby na oślep. Zupełnie tracę panowanie
nad sytuacją. Ktoś mnie woła. Z dwóch stron świata. Gubię się. Niebo jest
niemalże czarne, to w niczym nie pomaga. Nie słyszę własnych myśli, tylko swoje
przeklęte imię. Ktoś chce mnie doprowadzić do szaleństwa. Nagle postać Jacoba
ukazuje mi się w całości, dokładnie tak, jak widziałam go ostatnim razem.
Rozczochrane włosy, promienny uśmiech wywołany moim widokiem i ramiona, czekające
na moje przybycie. Przyspieszam. Chcę się w nich znaleźć. Tęsknię za tym i nie
wiem, jak długo wytrzymam. Więc jego postać kompletnie odbiera mi zmysły.
Biegnę przed siebie, gdy nagle Jake znika.
Wszystko
wraca do poprzedniej formy. A ja nie potrafię się zatrzymać. Urwisko.
Ktoś
krzyczy moje imię. Chcę, ale nie potrafię się zatrzymać. Nie wiem, co się
dzieje! Chryste, pomocy… Oddycham tak gwałtownie. Chyba zaraz wypluję płuca.
Jestem przerażona do szpiku kości. Pierwszy raz ktoś albo coś bezczelnie weszło
do mojej głowy. Myślę tylko o tym, że zaraz umrę. Tuż przed zakończeniem
urwiska, ktoś łapie mnie za rękę. Nie wiem kto. Ciągnie mocno, aż w końcu
ląduję przy czyimś ciele, bezwładna i otumaniona. Trzymam się na nogach, to
najważniejsze. Po chwili delikatnie odzyskuję zmysły, wyczuwam znajomy zapach
perfum, może lasu, powalający. Shane trzyma mnie mocno w talii, jakby obawiał
się, że zaraz się wyrwę i postanowię skoczyć.
No
jasne, tylko on jest w stanie mnie dogonić.
Cała
drżę.
Jednak
w momencie, gdy chwilowo się uspokajam, Shane obraca mnie twarzą do siebie;
wcześniej przylegałam plecami do jego torsu. Znajduję w tym spojrzeniu coś
dzikiego, niebezpiecznego w pewnym sensie. Ale zauważam też strach, nikły cień
troski.
-
Dlaczego chciałaś się zabić? – szepcze, ale jest spokojniejszy, bardziej
opanowany, niż myślałam, że będzie. Czekałam chyba na jakieś „ty głupia idiotko, coś ty sobie, do
cholery, myślała?”. Miła niespodzianka. Przełykam ślinę, nie wiedząc, co
powiedzieć. – Sophia, odpowiedz mi! Zaraz wszyscy tu przyjadą, a ja ledwo
powstrzymałem cię od skoku na pewną śmierć. Powiedz, że masz na to jakieś
wytłumaczenie.
Odwracam
wzrok.
-
Słyszałam coś.
Unosi
podbródek, przenikliwie mruży oczy.
-
Niech zgadnę, głos twojego zmarłego chłopaka kazał ci skoczyć z klifu, a ty go
po prostu posłuchałaś? – wypowiada to niemal z jadem.
Wcale
mu się nie dziwię. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
-
Nie do końca.
-
Ale jednak.
Odwracam
się od niego, nie mogę na niego patrzeć. Czuję się cholernie głupio.
Powiedz mu prawdę, kretynko; myślę.
-
Seth coś do mnie mówił, a potem nagle przestałam wszystko słyszeć i czułam
mrowienie w dłoniach, jakby coś się działo z ziemią, albo ze mną. Później był
tylko ten głos, jakby syreni… wołał mnie. – Zerkam na niego, by sprawdzić, czy
mi wierzy, ale nie daję rady nic wyczytać z jego twarzy. – Później był to głos
Jacoba. Kompletnie straciłam nad sobą panowanie, Shane. Nie jestem sobą, wiesz,
że ja bym tego nie zrobiła. Jeszcze aż tak mnie nie popieprzyło. Coś mnie
wołało. Coś kazało mi biec… Potem nie potrafiłam się już zatrzymać, myślałam,
że umrę.
Shane
skina głową.
-
Wierzę ci.
Patrzę
na niego ciągle przestraszona.
-
Musimy poważnie porozmawiać z Izaakiem.
-
Wiem – odpowiada twardo.
Wpadam
do pokoju treningowego jak burza, za mną wchodzi Shane, spokojniej niż ja.
Diana ćwiczy bieg na bieżni zaprojektowanej dla nadnaturalnych, dla nas. I
nagle przestaje, gdy zauważa mnie w towarzystwie jej chłopaka. Natychmiast
znika jej uśmieszek z twarzy, ale mało mnie to obchodzi. Postawa Izaaka
otwarcie sugeruje, że nie spodziewał się nas tak wcześnie, lub tak późno. W
każdym razie za drzwiami zatrzymuję się prosta jak struna i cholernie wściekła.
Profesor bez zbędnych obliczeń, zauważa to, ponieważ cały się spina. Słyszę
bicie jego serca. Delikatnie przyspiesza. Shane również to słyszy, czuję jego
obecność krok za mną, niemalże za moimi plecami. Dodaje mi pewności siebie.
Drzwi zamykają się i zatrzaskują za nami na kod. Tak jak za pierwszym razem, gdy
tu weszłam. Ale teraz wszystko się zmieniło.
-
Wróciliście – wita nas profesor, starając się zachować spokój.
Czego
tu się bać? Nas?
No
bez żartów…
-
Nie wszyscy – odzywa się zaraz Black. Autentycznie, nie wszyscy. Po wyjaśnieniu
sytuacji mojego niedoszłego samobójstwa, zgodnie postanowiliśmy, że ja i Shane
szybciej dotrzemy do zamku. Musimy się dowiedzieć, co się dzieje. Ze mną i ze
wszystkim na tym świecie. Izaak jest chodzącym źródłem informacji. Pozostała
czwórka jest w drodze. Przybędą jutro. – Ale poradzą sobie. To nie ma teraz
większego znaczenia.
Diana
zeskakuje delikatnie z maszyny.
- A
co ma?
Shane
zerka na dziewczynę, ale nie wykazuje żadnych emocji. Nie dziwi mnie to.
-
Diano, wyjdź – syczy. – Porozmawiamy później.
- To
znaczy kiedy? – pyta Vitarei z nadzieją.
-
Kiedy będę miał ochotę. Wyjdź.
Poza
tym, że obrzuca mnie spojrzeniem tak wściekłym, jak chyba nigdy wcześniej, nie
zadaje więcej pytań, ale nie kryje też ciekawości. Jednak Diana opuszcza
pomieszczenie. Zostajemy we trójkę, a ja mam w sobie tyle złości, że mogłabym
własnoręcznie zamordować Izaaka za ukrywanie przed nami tak wielu rzeczy. Chcę
się zemścić. Chcę komuś zapłacić, za usiłowanie zabicia mnie.
-
Skąd ta złość u was? – zagaja profesor Moon, odkładając zeszyt z zapiskami na
biurko za sobą. praktycznie zawsze stoi w tamtym miejscu. Jest jakieś… lepsze?
– Bo nie wierzę, że wróciliście we dwójkę szybciej, tak bez powodu. Oh, Sophia
nauczyła się biegać?
Marszczę
brwi.
-
Skąd o tym wiesz? – pytam bez ogródek. – Od początku wiedziałeś, prawda?
-
Kochana. – Wykonuje krok w moja stronę.
-
Nie zbliżaj się do mnie – warczę, więc przestaje.
-
Brak zaufania. Rozumiem. – Wzdycha. – Wiedziałem, że to się stanie i
wiedziałem, że pewnie będziesz wściekła, ale sądziłem, że będę miał nad tym
trochę więcej kontroli. Jesteś córką Elizabeth i Garetha, pisane ci było stać
się kimś więcej. Ty jedyna pragnęłaś usunąć umiejętności, ale ty jedyna –
chociaż, może nie jedyna – masz większe możliwości. Podarowałem ci pamiętnik
Rei. – Skinam głową. Zerkam przelotnie na Shane’a, ale jego spojrzenie nakazuje
mi cierpliwość. – Pomimo, iż sądzili, że są jedynymi pierwszymi, nie byli. Nie
powiedziałem wam tego wcześniej, bo to nie miało znaczenia, dopóki nie
pojawiłaś się ty. Dowodem na to jest chociażby małżeństwo Rei z Marcusem, który
również był uzdolniony i ich dalecy potomkowie, Shane i Seth. Khalius zostawił
siostrę i z tego, co wiem, nie miał rodziny, ale w jednym dokumencie opisuje,
jak spotyka pewną kobietę, niezwykle piękną i równie niezwykle uzdolnioną.
Dorównywała mu niemalże we wszystkim, ale miała swój sekret. Była w ciąży z
potępionym.
Nie
mam pojęcia, czy w to wierzyć.
-
Kim byli potępieni, w czasach Khaliusa? – pyta jednak Shane i patrzy na mnie,
jakby zapewniał, że chce go sprawdzić. Postanawiam zaufać mu ten jeden raz, w
końcu uratował mi życie. – Można ich teraz spotkać?
-
Potępieni w tamtych czasach byli ludźmi dotkniętymi przez demona. Jeśli ten
człowiek był w tym samym czasie uzdolnionym, był bardzo niebezpieczny. Dlatego
zaledwie kilka lat po tym incydencie, zabito ich wszystkich i dopilnowano, by
więcej nikt taki się nie narodził. Kobieta jednak nie wyjawiła nikomu, poza
Khaliusem swojego sekretu, a dziecko się narodziło. Warunkiem zachowania
czystości dziecka, było usunięcie możliwości wybudzenia umiejętności
nadprzyrodzonych. Więc kobieta to zrobiła, ale nigdy nie wyjawiła swojego
imienia. Przepowiedziała, że za kilka pokoleń urodzi się ktoś, kto złamie
zasady. Ktoś, kto mimo wszystko znajdzie sposób, by obudzić swoją nadnaturalność.
Khalius był jednak uparty i jakimś cudem dowiedział się, jak brzmiało jej
nazwisko. – Izaak patrzy na mnie badawczo, nie wiem, jak powinnam się czuć. Nie
wiem nawet, czy to do mnie w jakikolwiek sposób przemawia. Shane jest jednak
opanowany, bardziej niż ja. – Nazywała się Salvae. Jej dziecko to Zafrina
Salvae. Umarła po skończeniu czterdziestu lat, jako zwykła kobieta. Nie znała
prawdy o sobie, ponieważ jej matka zmarła po jej narodzinach.
Mrużę
oczy.
-
Jaki ja mam związek z tą kobietą?
Tutaj
Izaak przez chwilę się zastanawia, jakby nie chciał wyjawić nam prawdy.
W
końcu bierze głęboki oddech i zerka na mnie.
-
Zafrina jest pra pra babką Elizabeth, twojej matki. – To zdanie wybija mnie z
pantałyku. Czy to znaczy, że ja jestem tym pokoleniem? Jestem potworem, który
miał zostać uwięziony? Zabity? To nie może być prawda. Kręcę odruchowo głową,
chcąc odeprzeć od siebie informacje. – Możecie mi nie wierzyć, ale Elizabeth
wiedziała, że to będziesz ty. Chciała cię chronić, ale nie pozwoliłaś jej na
to. jesteś inna, nikomu nie pozwolisz.
Shane
krzyżuje ręce na klatce piersiowej, zanim się odezwie:
-
Dlaczego coś chciało, aby popełniła samobójstwo? Dlaczego coś może mieć nad nią
kontrolę, Moon?
Izaak
wzrusza ramionami.
-
Pierwsze dziecko Elizabeth nigdy nie będzie bezpieczne. Postaram się ustalić
więcej szczegółów, ale na tę chwilę, to wszystko, co powinniście wiedzieć. Tak
czy inaczej, ktoś powinien mieć oko na Sophię. – Unoszę podbródek. Nie pozwolę
się bezsensu pilnować.
-
Nic mi nie jest – syczę szybko, czując przypływ złości. – To była tylko iluzja.
- W
którą uwierzyłaś – zauważa momentalnie Black. – W jakim niebezpieczeństwie
jest?
-
Póki co, powinna mieć spokój. Ktoś próbował ją zabić, ale nie sądzę, aby
powtórzyło się to w najbliższym czasie, a jeżeli tak – musisz być silniejsza,
niż wszystko, co zobaczysz w swojej głowie lub usłyszysz. Zafrina była
niezwykle silną i odważną kobietą, a ty, gdzieś w sobie, masz jej krew. Jesteś zdolna
do wszystkiego.
Chwila,
czegoś jeszcze nie rozumiem.
- Moje
umiejętności – wspominam.
- Co
z nimi?
-
Obudziły się przez potępienie? Następna umiejętność, dlaczego się pojawiła? –
pytam niepewnie.
-
Nikt do końca nie odkrył możliwości potępionego, ani tego skutków. Zbyt szybko
się ich pozbyto z tego świata, a zwłaszcza uzdolnionego potępionego. Ale może
wcale nie musisz się martwić. Żaden demon nie może mieć nad tobą kontroli, bo w
tym świecie po prostu nie mają prawa istnieć. Już nie.
Shane
prycha pogardliwie, więc rzucam mu zaciekawione, zmartwione jednocześnie
spojrzenie.
-
Jeżeli ona może słyszeć i widzieć coś, czego nie ma i to coś może zmusić ją do
próby samobójstwa, to demony mają prawo tutaj żyć.
Profesor
kręci głową niezadowolony z przebiegu sytuacji.
-
Nie pchajcie się w to. Te moce… mroczne, nie powinny istnieć w tym świecie. Nie
dostaną się do zamku, tu jesteście bezpieczni. – Spogląda na mnie. – Ty jesteś
bezpieczna.
Coś
do mnie dociera. Jakby mnie oświeciło.
-
Czyli to prawda… Magia istnieje.
-
Kto wam tak powiedział?
Shane
wygląda, jakby chciał przytoczyć sprawę.
Pozwalam
mu na to.
Hej, kochana!
OdpowiedzUsuńPo prostu wow, nie mam słów, żeby opisać to jak spodobały mi się poprzednie dwa rozdziały. A pro po. Nie pozwoliłaś mi napisać komentarza do poprzedniego, ach. Ale mimo to bardzo cieszę się, że mogę czytać kolejny rozdział 🌸.
Widzę, że historia porządnie się rozkręca! Mam tyle pytań! O co naprawdę chodzi z Sophią? Naprawdę jest jedną z potępionych? Jakoś nie chce mi się wierzyć Izaakowi. To na pewno kłamca, który ma w tym jakoś swój cel. Taki Ala czarny charakter, czy coś.
Może to dziwne, ale uważam, że Diana też jest tym złym charakterem. Haha, teraz wysnuwaj jakieś chore teorie, a prawda jest taka, że się teraz ze mnie śmiejesz.
Wracając. Ta sytuacja z Sophią i dziwnym głosem i jest naprawdę tajemnicza. Kto mógłby wejść do jej głowy? Czyżby ktoś kto był wtedy z nimi? Może Arthur? Ech, szukam igły w stogu siana! Chyba nie zostaje mi nic więcej jak poczekać na rozwój akcji.
Życzę ci miłego dnia i weny do pisania.
Tulę,
Shoshano aka MAŁPA