-
Wow, niezła jesteś.
Wypuszczam
powietrze z płuc, patrząc jeszcze na poruszający się koniec strzały. Dominic
klepie mnie lekko po ramieniu, po czym sam powtarza tę kombinację ruchów. Jego
strzała ląduje niedaleko od mojej, ale mnie jeszcze nie opuszcza zdziwienie
zmieszane z przerażeniem. Przecież nawet nie próbowałam trafić w punkt, to po
prostu wymknęło się z mojej kontroli. Ten obraz wzbudził we mnie jakiś dziwny
rodzaj nienawiści lub złości. Mam wrażenie, że to jakaś cholerna pomyłka, ale
milczę, bo oni są bardzo zadowoleni, a ja nie mam zamiaru tego psuć.
- Ja
sobie chyba odpuszczę już – mówię podchodząc do pniaka, na którym Dominic
opierał nogę i kładę na nim swój łuk. Zauważywszy najbliższe drzewo, tuż obok
tego, w które lecą strzały, postanawiam się o nie oprzeć. Siadam na miękkiej
trawie i obserwuję bezustanną rywalizację.
Naprawdę
zaczynam się o siebie obawiać. Najpierw słyszę jakieś popieprzone głosy, potem
ot tak sobie strzelam w sam środek punktu bez mrugnięcia, bo nagle wpływa na
mnie nienawiść. Nigdy nie byłam nienawistna. Byłam zła, podła, samodzielna i
dumna z tego powodu, ale nie nienawistna. Nie nienawidziłam nigdy zabójcy
matki, chociaż kilka razy myślałam nad zemstą. Tak naprawdę cały czas
obwiniałam siebie za jej śmierć. To moja wina. Może gdybym wcześniej wróciła,
to zdołałabym ją uratować. I tak jestem z siebie dumna, bo Lucas żyje i jest
całkowicie bezpieczny, ale nawet mimo to – doświadczył straty obojga rodziców,
a jest na to za młody.