17.03.2018

17. Mechanizm człowieka



- Wow, niezła jesteś.
Wypuszczam powietrze z płuc, patrząc jeszcze na poruszający się koniec strzały. Dominic klepie mnie lekko po ramieniu, po czym sam powtarza tę kombinację ruchów. Jego strzała ląduje niedaleko od mojej, ale mnie jeszcze nie opuszcza zdziwienie zmieszane z przerażeniem. Przecież nawet nie próbowałam trafić w punkt, to po prostu wymknęło się z mojej kontroli. Ten obraz wzbudził we mnie jakiś dziwny rodzaj nienawiści lub złości. Mam wrażenie, że to jakaś cholerna pomyłka, ale milczę, bo oni są bardzo zadowoleni, a ja nie mam zamiaru tego psuć.
- Ja sobie chyba odpuszczę już – mówię podchodząc do pniaka, na którym Dominic opierał nogę i kładę na nim swój łuk. Zauważywszy najbliższe drzewo, tuż obok tego, w które lecą strzały, postanawiam się o nie oprzeć. Siadam na miękkiej trawie i obserwuję bezustanną rywalizację.
Naprawdę zaczynam się o siebie obawiać. Najpierw słyszę jakieś popieprzone głosy, potem ot tak sobie strzelam w sam środek punktu bez mrugnięcia, bo nagle wpływa na mnie nienawiść. Nigdy nie byłam nienawistna. Byłam zła, podła, samodzielna i dumna z tego powodu, ale nie nienawistna. Nie nienawidziłam nigdy zabójcy matki, chociaż kilka razy myślałam nad zemstą. Tak naprawdę cały czas obwiniałam siebie za jej śmierć. To moja wina. Może gdybym wcześniej wróciła, to zdołałabym ją uratować. I tak jestem z siebie dumna, bo Lucas żyje i jest całkowicie bezpieczny, ale nawet mimo to – doświadczył straty obojga rodziców, a jest na to za młody.
Wzdycham cicho i opieram głowę o drzewo. Skórę muskają delikatne powiewy letniego wiatru, pomieszane z zapachem wody (niedaleko znajduje się wodospad), ziemi i młodej zieleni. To przyjemny zapach, tak samo jak widok kwitnących kwiatów na polanie. Idealny na wypoczynek. Pomijając fakt, że Dominic i Seth urządzają sobie zawody w strzelaniu. Nawet nie wiem, kto wygrywa. Chyba przestałam zwracać na to uwagę, odkąd odłożyłam łuk.
W akcie znudzenia zaczynam bawić się palcami, ale chętnie pobiegałabym po lesie, sama. Wiem też, że mnie nie puszczą, bo Seth chyba jest przewrażliwiony po ostatnim ataku na mnie. Więc pomysł od razu odpada. Mimo wszystko uśmiecham się, widząc jak się przepychają, żeby stać w najlepszym miejscu. Nigdy nie sądziłam, że spotkam takich ludzi, ten zamek, który z czasem staje się dla mnie domem. I to jest chyba powód, do szczęścia. Niestety jest coś jeszcze, co w tym momencie przychodzi mi do głowy.
Po mroku, zawsze przychodzi światło, ale jest tak wiele rzeczy, które mogą je przyćmić. Obawiam się, że to może przeminąć. Że wszystko przeminie. Zniknie jak zdmuchnięty płomyk na świeczce. Przygryzam dolną wargę, usiłując wstać z ziemi. Ledwo zdążę się podnieść, a już słyszę bieg. Szybki. Szybszy, niż u normalnego człowieka. Od razu do głowy przychodzi mi Shane, ale on przecież pilnuje mojego brata, a poza tym ma lepsze zajęcia, niż ganianie się z nami po lesie.
Zdaję sobie sprawę, że jeżę się jak wystraszony kot, co szybko zwraca uwagę chłopaków. Kilka krótkich sekund później, za Dominicem pojawia się sylwetka Diany Vitarei. Moje obawy przemijają jak z wiatrem, rozluźniam mięśnie i prostuję się niczym wcześniej wspomniany kot. W moim wypadku byłby czarny, jak puma, i jak dla niej? Groźny. Sama właściwie nie wiem, dlaczego tak nie przepadam za Dianą. Przeszkadza mi jej dumny, protekcjonalny uśmieszek przyklejony do twarzy? Czy spojrzenie, którym ewidentnie zaznacza, że jest ode mnie lepsza we wszystkim? A może strach, że faktycznie mogę być.
Tak naprawdę wcale nie zależy mi na rywalizacji z nią. Nawet nie mam powodu.
Garraway obraca się powoli i pierwsze, co zauważa, to jej krzywy uśmiech. Powstrzymuję wybuch śmiechu, to jest serio niemalże zabawne.
- A ty tu czego szukasz?
- Nie bądź wredny, Dom. Przyszłam zobaczyć co robicie.
Seth prycha.
- A co ciebie to obchodzi? – pyta ją Seth.
Dziewczyna marszczy brwi, jakby w akcie niezadowolenia. Nikt jej tu nie chce, na jej miejscu, pewnie też byłabym delikatnie urażona.
Ja jednak puszczam mimo uszu ich wymianę zdań, gdyż ponad drzewami, daleko od miejsca mojego aktualnego pobytu zauważam góry. To chyba najdalej wysunięte miejsce na północ od głównego miasta, co czyni je równocześnie najciekawszym miejscem poza tym lasem. Drzewa ciągną się kilometrami, domyślam się też, że pewnie w kilku miejscach można spotkać jezioro lub rzekę, co jest tu bardzo przewidywalne, z tego, co zauważyłam już wcześniej. I w pewnym momencie irytuje mnie fakt, że stoję na ziemi i to ogranicza moje pole widzenia.
Bez zastanowienia więc, wskakuję na najwyższe drzewo jakie w momencie widzę. Ląduję wysoko, prawie na czubku i kłują mnie cienkie gałązki. Przeklinam się w myślach. Znowu będę podrapana. W dłoniach łamię denerwujące odłamki drewna i wspomagając się rękami przechodzę na sam czubek drzewa. Teraz widok zachwyca mnie jeszcze bardziej, a las ciągnie się dalej, niż sądziłam. Przejście stąd do końca lasu zajęłoby normalnemu człowiekowi pewnie więcej niż dwa tygodnie. Dla kogoś takiego jak ja, pewnie kilka dni z przerwami, chociaż nawet nie wiem, na ile sobie mogę pozwolić. Zbyt krótko jestem uzdolniona.
Szczyt gór przykrywają występujące na tamtym terenie delikatne, białe chmury. Chciałabym to zobaczyć, poczuć tę wysokość na własnej skórze. Ciekawi mnie, co tam się znajduje. Nie widać, aby ktoś się tam szczególnie chętnie zapuszczał, jeżeli w ogóle ktoś się na to decyduje.
Krzyk wybudza mnie z myśli. Ktoś mnie woła.
Zerkam na dół i widzę machającego do mnie Setha prawie na środku polany. Jak długo tutaj siedzę? Jak zabawną  (przynajmniej dla mnie) kłótnię zdołałam ominąć?
- Zejdziesz dzisiaj z tego drzewa? – woła do mnie Black, więc wzruszam ramionami. Tą irytację wyczuwam nawet kilkanaście metrów wyżej, więc chyba nie będę dalej go uruchamiać i po prostu zejdę.
Albo nie…
- A jak nie zejdę, to co mi zrobisz?
- Uduszę.
- Nie wejdziesz tu – rzucam perfidnie wykorzystując możliwości swoich zdolności.
- Zakład?
Marszczę brwi.
Na tej wysokości wiatr jest trochę silniejszy. Dopiero teraz wyczuwam, jak buja czubkiem drzewa na prawo i lewo. Może nie czuję się do końca stabilnie, ale wciąż dobrze.
- Chodź, młoda – dołącza się do niego Dominic. – Musimy wracać, mam trening z chłopakami, a chciałbym jeszcze coś zjeść. Co ty na to?
- Znam drogę powrotną.
Naprawdę nie chce mi się wracać.
- Ja wiem, ale po ostatnim, zostawianie cię samej w lesie jest odrobinkę ryzykowne, nie uważasz? – Unosi brew, krzywiąc się, jakby właśnie miał to przed oczyma. – Albo zejdziesz sama, albo wyrwę to drzewo w korzeniami i już nie będziesz mogła się tak cieszyć.
Mogłabym przeskoczyć na drugie - myślę od razu, ale postanawiam jednak dać za wygraną.
Ostrożnie wstaję na proste nogi i zerkam na Setha – w tym spojrzeniu dostrzegam cień paniki. Czując powiew wiatru popychający mnie do przodu, skaczę na polanę i jak zwykle – ląduję bezpiecznie, na miękkich kolanach, tuż obok prawie wystraszonego czarnowłosego.
Rozglądam się, wypatrując Diany z nadzieją, że może magicznie wyparowała, ale nie. Nadal jest. Opiera się o drzewo, jakby czekała na jakieś oklaski. Poza tym, że uparcie posyła mi gniewne, zazdrosne spojrzenie, wygląda na zmieszaną. Krótkie brązowe włosy tańczą wokół jej twarz, porcelanowa cera i kamienna twarz nie zdradzają emocji. Jedynie oczy. W nich zawsze kryje się prawda i dawno temu się tego nauczyłam. Zastanawiam się, o czym ona myśli, wertując wszystkie twarze i zakamarki tajemnic, które możemy skrywać. Nie sposób nie uznać, że jednak jest trochę odizolowana od tego, co się dzieje, ale czy jej to przeszkadza? Wydaje mi się, że mogłybyśmy się spierać. Zagrożeni, zachowujemy się jak drapieżniki, nie patrzymy na to, kto ucierpi. Mechanizm nie każdego człowieka tak działa, ale większości nie odchodzi od norm brutalności. Tak naprawdę wcale nie znam Vitarei. Jakie więc mam prawo, by ją osądzać? Nienawidzić?
- Idziesz? – Seth dotyka przelotnie mojego ramienia, po czym idzie za Domem, by pozbierać nasze rzeczy i wyruszyć w drogę powrotną do zamku. Mnie się nie spieszy, tak jak Diana, postanawiam jeszcze się rozejrzeć. Świeże powietrze wypełnia moje płuca, chłonę to jak tylko potrafię. Miło nie czuć brudu, kurzu i zapachu krwi wokół. Automatycznie porównuję ten widok pięknej polany, którą otaczają drzewa, nachodzą jelenie i na której porastają przeróżne kwiaty, z tym, który budzi we mnie najgorsze przeżycia. Z nocą śmierci mojej matki. Zauważam, jak diametralnie może zmienić się moje położenie, moja rzeczywistość w ciągu paru miesięcy. Jak wielu ludzi tracę, jak wielu zyskuję w zamian za to. Pytanie tylko, czy chciałam płacić tę cenę.
Moja uwaga odruchowo przebiega na kilka jeleni po drugiej stronie polany. Mam wrażenie, że czuję na sobie ich spojrzenie. Z jednej strony wydaje mi się to chore – to tylko zwierzęta, dlaczego zaciekawienie z ich strony budzi moje podejrzenia? Jednak kiedy to ja je obserwuję, nie płoszą się ani nie uciekają. Tym bardziej mnie obserwują. Przebiega po mnie chłodny dreszcz, o uszy odbija szum niedaleko będącego wodospadu. Dlaczego nagle na wszystko zwracam uwagę? Pojedyncze kosmyki włosów z pomocą wiatru przysłaniają moje oczy. mrugam. Jelenie nagle płoszą się i odbiegają, jakby ktoś je celowo wystraszył.
Rozglądam się wokół. Diana już nie stoi pod drzewem, gdzieś w oddali, między drzewami zauważam jej poruszającą się sylwetkę. To nie ona je wystraszyła. Chciałabym uznać, że to pogoda, ale nic się nie zmieniło. Wciąż świeci słońce, wciąż wieje wiatr. Ja ani drgnęłam.
- Chyba wariuję – szepczę sama do siebie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Odruchowo wypatruję jeleni, ale nie widzę nawet ich cienia. Może faktycznie po ostatnim jestem przewrażliwiona?
- Sophia, idziesz?
Odwracam się na pięcie. Między drzewami czeka na mnie Seth, wyprostowany jak struna i czekający na mój ruch. Postanawiam się poddać, zanim całkiem oszaleję i grzecznie zmierzam w jego stronę. nie odwracam się ani razu, nie oglądam się za siebie. Zaczynam się bać, że paranoja zaraz mną zawładnie i nie będzie odwrotu. Gdy dołączam do Blacka, on bez słowa dotrzymuje mi kroku. Nie biegnę sama, tak jak mam to w zwyczaju, kiedy zbyt dużo myślę. Idę z nim, ponieważ czuję się bezpieczniej. Cienkie gałązki łamią się pod moim ciężarem. Dochodzimy do włazu, wiec się zatrzymuję i czekam, aż Seth zwróci tam resztę rzeczy. Mój wzrok jest wciąż czujny, zarówno słuch i węch. Zamykam się we własnej klatce, gdzie czyhają na mnie same niebezpieczeństwa. „Jesteś tu bezpieczna”. W głowie powtarzam słowa Izaaka jak mantrę, odbijającą się raz po raz w mojej głowie.
Nie zauważam, kiedy Seth opuszcza właz i podchodzi do mnie, ale czuję jego dłoń na moim łokciu i baczny wzrok. Stara się wyczytać z mojej twarzy, co się dzieje.
- Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Sztywnieję.
- Nie. Wszystko w porządku. Wydaje ci się.
Idziemy dalej w kierunku zamku. Mam nadzieję, że tym go spłoszę, albo chociaż nie będzie wypytywał.
Kamień spada mi z serca, kiedy zmienia temat.
- Gdy siedziałaś na drzewie, co widziałaś?
Uśmiecham się delikatnie na wspomnienie o pięknym widoku, wypełniającym moje serce i ciekawość. Mogłabym siedzieć tam i patrzeć na to godzinami. Mój słaby punkt to chyba piękne widoki, chociaż doświadczyłam ich tak niewiele, zanim pojawiłam się na zamku.
- Kilometry lasu… i góry.
- Zgaduję, że spodobał ci się widok – zagaja mnie świadomie. Mam wrażenie, że chce odciągnąć moją uwagę od czegoś, co ewidentnie siedzi w mojej głowie i nie umknęło jego świadomości. Pozwalam mu na to, bo wcale nie chcę się ciągle bać. Potrzebuję oderwania od własnych paranoicznych myśli. Kiwam głową, by potwierdzić jego teorię. Seth uśmiecha się promiennie, po czym zaczyna mówić dalej. – Słyszałaś legendę o tych górach?
- Nawet nie wiedziałam, że jakaś istnieje.
- Góry Viral to miejsce, gdzie praktycznie nikt nigdy się nie zapuszcza, chyba, że bardzo pragnie doświadczyć śmierci. – Unoszę brew ku górze. Dlaczego śmierci? Seth chyba czyta mi w myślach. – Legenda, chociaż nie znam jej pochodzenia, ani nie mam pewności, czy jest prawdziwa, czy to tylko kolejne bajki naszych przodków tak dla rozrywki, głosi, że kryje się w nich coś nieśmiertelnego, magicznego i tajemniczego. Coś, co, jeśli się dostanie w ludzkie ręce, może być przekleństwem albo zbawieniem, podobno obie opcje są zależne od charakteru człowieka. Jednak zdobycie tego jest niemożliwe. Każdy z nieczystymi intencjami straci życie, chociaż nigdy nie wiadomo w jaki sposób jest odbierane. Nie słyszałem o przypadku, by ktoś żywy się tam został.
- Ciekawe – odpowiadam nikle, pustym głosem.
Seth zerka na mnie z intrygą.
- Podobno nawet Gwardia boi się tego, co ukryte we wnętrzu Viral. Dlatego góry tak ci się spodobały. Są majestatyczne, mają przyciągać wzrok i chętnych, na odkrycie tajemnicy. – Seth zacina się na chwilę, jakby kalkulował swoje słowa raz po razie, by nie palnąć jakiejś głupoty, zważając na mój porywczy charakter. – Ale to tylko legenda. Może to zwykłe góry, które są po prostu niebezpieczne same z siebie.
Wzdycham cicho, zastanawiając się, czy to mogłaby być prawda i jeśli tak, to co jest tak śmiertelne dla ludzi w tamtym miejscu?
- A ty? – pytam, więc patrzy na mnie z ciekawością. – Co o tym myślisz?
- Wolę nic o tym nie myśleć. Lubię swoje życie, nie będę go ryzykował dla czegoś, co może być zwykłą bujdą.
Nie odpowiadam na to.
Może nawet nie powinnam.

*

Kolejne dni mijają szybko, monotonnie i niemalże nudno. Wszystko jest takie samo. Każdego ranka biegam, już nie zwracam uwagi na zwierzęta, by nie podpadać w gorszą paranoję. To najlepsze rozwiązanie, przynajmniej tak mi się wydaje, wszystko przybiera normalny tryb. Poświęcam bratu więcej czasu, by oderwać myśli od mojej „mrocznej strony”, której nie sposób rozszyfrować. Nie czuję żadnych zmian w swoim ciele, nie wiem nawet, jak powinnam się czuć i na czym to ma polegać. Shane i Dominic chyba starają się o tym nie myśleć, w przeciwieństwie do Robin, Izaaka i Setha, którzy praktycznie nie wyciągają nosa z książek, które i tak w niczym nie pomagają. Pogodziłam się z tym, nie trzeba tego drążyć, ale nie idzie tego wytłumaczyć w języku naukowym, gdyż tylko taki lub podobny do nich przemawia. Przestaję nawet pokazywać się na zebraniach przeświadczona, że nic się nie zmienia. Żadnych nowości. Ciągle siedzimy w tym pieprzonym impasie. Chyba niektórzy się do tego przyzwyczajają, ale wiem, że szczególnie Seth i Robin nigdy sobie nie odpuszczą. Nie wiem, czy traktowaliby to za grzech, czy niewybaczalne posunięcie, ale ja bym im wybaczyła. Chyba nawet bym tego chciała. Technicznie rzecz biorąc, odsuwam od siebie praktycznie wszystko, co związane z nadnaturalnością, oprócz tego, że czasami w akcie znudzenia wciąż skaczę i dla rozrywki pokonuję kolejne kilometry lasu, jakbym chciała zapamiętać każdy jego centymetr na pamięć. Może powinnam. Może kiedyś to właśnie uratuje mi życie.
Wieczorami, kiedy Dominic (oraz Shane, kiedy akurat nie zamyka się na milion zamków w swoim gabinecie) kończą trening z mężczyznami, których nie znam i poznać raczej nie chcę, wychodzą w teren na zwiady – od ataku na mnie, wszystko ma bardziej rygorystyczne zasady, nawet zwiady i polowania są odbywane w innych porach, jakby profilaktycznie – przychodzę do „piwnicy”. To ogromna sala treningowa, ale określenie „piwnica” obiło mi się raz o uszy od jakiegoś chłopaka. To nie jest to pomieszczenie, w którym Lucas strzela w łuku, kiedy nieraz jest brzydka pogoda albo zwyczajnie ciemno. Pod zamkiem znajduje się pewnie wiele pomieszczeń, o których nie mam bladego pojęcia i chyba nie chcę mieć. Lubię moją nieświadomość. Pozwala mi spokojnie spać. Po drugiej stronie zamku, przeciwnej do sali strzelniczej, znajduje się właśnie to zaciemnione miejsce. Opanowana spokojem schodzę powoli po metalowych schodkach. Wyczuwam jeszcze zapach potu i kąśliwych komentarzy, które się sypały podczas treningu. Na ostatnim schodku sięgam dłonią do przycisku, który rozświetla ogromne pomieszczenie. Ściany są czarne i kiedy światło wiszących lamp na suficie odbija się od nich, wydają się niemalże metaliczne. Podłoga jest czysta, chociaż w niektórych miejscach zauważam ślady potu i nawet krwi. Krzywię się z obrzydzeniem, i chociaż widok i zapach swojej krwi mi nie przeszkadza, tak w przypadku krwi kogoś innego jest inaczej. Zmieszana z potem niemalże cuchnie. Znoszę jednak ten zapach, ignoruję go, wyciszając przy okazji węch. Lubię tę część siebie, która kontroluje umiejętności.
Na prawie całej powierzchni piwnicy rozłożone są ciemnozielone maty, więc zdejmuję buty, zanim wchodzę na najbliższą. Przełykam ślinę, po czym zaczynam powoli się rozciągać. Od paru dni robię to codziennie, ale tylko, gdy jestem sama. To pozwala mi myśleć. Nic nie zagłusza moich myśli, które wciąż prześladują mój umysł. Już drugą noc przyśnił mi się ten sam obraz – jelenie na polanie, jeden z nich oblany krwią, drugi wlepiający we mnie mordercze spojrzenie. I ja, bezbronna wobec wszystkiego, co może mnie zabić, albo w najlepszym wypadku tylko zranić. Wciąż wmawiam sobie, że jestem bezpieczna, ale czy faktycznie tak jest? Nawet nie potrafię określić, jak naprawdę się czuję, dopóki nie ogarnie mnie strach – to uczucie znam dobrze, ale nie lepiej, niż dumę i pewność siebie, które nie pozwalają mi zdradzić nikomu własnych przeczuć. Nie chcę wyjść na słabą i przestraszoną, więc nic nikomu nie mówię. Pozwalam im snuć własne teorie na temat mojego samopoczucia, czy stanu duszy.
Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie obchodzi, co się ze mną stanie, dopóki Lucas jest tutaj bezpieczny i wiem, że w razie czego, jest ktoś, kto się nim zaopiekuje i go nie zostawi. Ta myśl przynosi mi spokój. Lubię ją. Lubię to uczucie pewności, że w razie czego, istnieje alternatywa.
Po piętnastu minutach zaczynam głębiej oddychać, czuję jak moje mięśnie się rozgrzewają wraz z kolejnymi ćwiczeniami i cieszę się z tego faktu. Muszę na coś przeznaczyć energię, a to bardzo mi pomaga. Mam wrażenie, że jeśli będę dusić w sobie tą energię, w końcu wybuchnę, a wtedy stanie się coś złego. Nie mogę do tego dopuścić. Może to tylko moje chore przypuszczenia, a może prawda. Nie chcę kusić losu. W żadnym, najmniejszym wypadku.
Koleje minuty nie przynoszą mi zmęczenia, jedynie ulgę w samotności. Lubię być sama, czuć to zmęczenie i wiedzieć, że przynajmniej nikomu nie przeszkadzam. Wszystko jednak pryska jak bańka mydlana, moja osobista bańka, kiedy dobiegają do mnie kroki. Szybkie, przyspieszone tempo. Stukanie butów o podłogę obija się o moje uszy jak najgorszy dźwięk na świecie. Ktoś tu idzie. I to szybko. Drzwi, które starannie za sobą zamknęłam, otwierają się z hukiem, a do środka wpada Veronica.
Szuka mnie wzrokiem, krótko, ponieważ szybko mnie odnajduje leżącą na matach.
- Przeszkadzam? – pyta od razu, wydaje mi się, że z czystej grzeczności. Jednak nawet gdyby przeszkadzało, co naprawdę ma miejsce, nie sądzę, żeby odeszła. Gdzieś w jej spojrzeniu czai się coś podejrzanego. Coś, co skłania mnie do wysłuchania wszystkiego, co chce mi przekazać, więc wsparłszy się na łokciach, kręcę głową. – To dobrze, bo powinnaś coś zobaczyć.
Unoszę brwi w akcie zdziwienia. Co jest tak ważne, żeby nagle biec po mnie i uświadamiać mnie, że pewnie jeszcze nie wiem zbyt wielu ważnych rzeczy. W każdym bądź razie, jestem zaintrygowana.
- Co takiego?
- Zrozumiesz, kiedy zobaczysz. Wstawaj i chodź.
Krzywię się, ale postanawiam posłuchać dziewczyny o kruczoczarnych włosach i rezygnuję z dalszych ćwiczeń.
Mam nadzieję, że nie robię tego na próżno.


1 komentarz:

  1. Cześć, kochana!
    Rozdział wyszedł ci wspaniale. Jest w nim dużo opisów co po prostu tak niezwykle mnie ucieszyło, że aż nie mam słów. Wiem, że powtarzam to przy każdej nadarzającej się okazji, ale masz ogromny talent. Nie zapominaj o tym.
    Dziwi mnie, że jeszcze nikt nie odkrył tego bloga, albo nie przyznaje się, że go czyta. Przecież on jest cudowny! Ta historia jest porywająca i ciekawa. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będziesz miała multum stałych czytelników ^-^.
    Widać, że Sophia ma nie male problemy. I to intrygujące problemy, aż chce się poznać tę całą tajemnicę. Liczę, że Veronica przyniosła całkiem wiarygodne wiadomości, a raczej to co chce pokazać jest jakimś przełomem.
    Wybacz, ale tak boli mnie głowa, że nie jestem w stanie więcej z siebie wykrzesać. Mam nadzieję, że nie jesteś zła.
    Chcę jeszcze tylko zaznaczyć, że strasznie kusi mnie przeczytanie rozdziału na wattpadzie...
    Czekam na następny i życzę miłego dnia <3
    Całuję,
    Shoshano aka MAŁPA

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X