30.04.2018

18. Więzień


Kiedyś myślałam, że ludzie chodzą tak szybko, bo po prostu lubią, albo mają ważny powód, aby gdzieś się nie spóźnić. Ale w tym zamku nie ma nawet gdzie się spóźniać, więc dlaczego ona tak pędzi? To pytanie krząta się po mojej głowie, zanim niemalże dobiegamy do drzwi, których widoku naprawdę nienawidzę. Schodząc w dół, czuję chłodny powiew wilgoci i wspomnień na plecach. Lochy zamku nigdy nie były moją ulubioną częścią tego miejsca, a ten zamek ma ich wiele. Wzdrygam się nieprzyjemnie, ale nic nie mówię. Ufam, że Vera nie planuje żadnego morderstwa ani nie knuje spisku, więc postanawiam nie zagłuszać jej skupienia swoimi pytaniami. Pewnie i tak byłby bezsensowne, nie wiadomo, czy dostałabym odpowiedź. Zachowanie Veronici trochę mnie przeraża. Ma twarz bladą jak ściana, ale nie przestaje iść na przód.
Staram się wytężyć słuch, ale nie mogę się skoncentrować, ponieważ nie sądziłam, że będzie mi dane tu jeszcze wrócić. Od mojego pierwszego razu, nie pragnęłam tu wcale wracać. Ciemne, kamienne ściany, kraty i wilgoć odbijająca się echem po nich odrobinę mnie dołuje. Na górnych częściach ścian po bokach znajdują się stare lampki, mające oświetlać to miejsce, ale nie wszystkim się to udaje. Co kilkanaście metrów znajduje się jedna. Już drugi raz przechodzimy w ciemności, jak pomyślę o tym, co może czaić się za tymi kratami. Ugh. Odwracam wzrok tak szybko, jak potrafię. Widziałam wiele nieprzyjemnych miejsc, a to jest z pewnością jedno z nich. Jednak, gdy byłam tu pierwszy raz, jeszcze nie wydawało się tak mroczne i zapuszczone. Niechętnie dostrzegam pajęczyny wijące się w kątach ścian. Oddycham płytko, ostrożnie, jakby coś zaraz miało na mnie wyskoczyć. Poza tym bardzo staram się nie odbiegać od Ver dalej, niż na metr, chociaż ona wcale się nie zatrzymuje, chyba nawet tylko przyspiesza.
Kamień spada mi z serca, albo spływają po mnie całe te nerwy i obawy, kiedy w oddali dobiega do mnie głos Dominica. Jednak jesteśmy coraz bliżej, a moje zdenerwowanie znów narasta. Z każdym kolejnym odgłosem. Piskiem. Wyczuwam ból. Niemalże biegnę, wymijam Veronicę, chwytając jak w ręce ten głos. To zwierzę. Wpadam w przejście do jednej z cel i obiema rękami dotykam muru po oby stronach wejścia. Moim oczom ukazuje się duży jeleń, wlepiający we mnie czarne, jakby zamglone oczy z przerażeniem. Co potem rzuca mi się w oczy? jest zakuty w łańcuchy i kajdany. Shane kuca przed nim, w jego dłoni połyskuje metal. Nóż. Dominic opiera się plecami o sąsiednią ścianę i patrzy na to wszystko ze wściekłością.
Veronica chyba coś do mnie mówi. Natomiast Shane wbija we mnie jasnoniebieskie oczy z przerażającym spokojem, jakby nie działo się nic złego. Patrzy na mnie, jakby wiedział, że nie rozumiem, ale nie chciał mi tego tłumaczyć.
Moje myśli szaleją.
- Vera. – Dominic wypowiada to twardo, niepodważalnie. Jakby zrobiła coś złego, więc patrzę na niego i marszczę brwi, nie rozumiejąc powodu złości.
- Powinna wiedzieć, że wcale nie jest tu bezpieczna – odwarkuje do niego czarnowłosa. – Nie wiem jak wy, ale ja sądzę, że zasługuje naprawdę. Inaczej nigdy sobie z tym nie poradzi.
Te słowa porażają mnie po uszach jak prądem. Domyślam się, że blednę i dosłownie nie wiem, komu wierzyć. Nie chcę nawet patrzeć na Shane’a, ponieważ wiem, że to niewiele da. Ukrywanie prawdy, jakakolwiek ona jest, pewnie było jego pomysłem i zapewne się tego nie wstydzi.
- O czym wy mówicie i dlaczego ten jeleń jest zakuty? – pytam nerwowym głosem, nie potrafię go opanować.
Zwierzę od razu reaguje na moje słowa i zaczyna się wiercić. Black ani drgnie, obserwując jego odruchy, jakby doskonale wiedział, co powinien zrobić.
- Czytałaś kiedyś, albo słyszałaś o zmiennokształtnych? – Shane spogląda na mnie pytająco, wyczekująco bynajmniej. Mój wzrok krąży po pokoju, zatrzymuje się na zwierzęciu.
Kiwam głową.
„Wcale nie jest tu bezpieczna”
- Owszem, czytałam kiedyś w pracowni Izaaka, ale wzięłam to za zwykły mit.
Ręce mi się trzęsą, kiedy patrzę na zwierzę. Wpatruje we mnie swoje czarne oczy, mam wrażenie, że się śmieje, albo bezgłośnie krzyczy. Nie wiem. W każdym razie jest to na tyle przerażające, bym odwróciła wzrok. Zważając na fakt, że ten jeleń patrzy tylko i wyłącznie na mnie.
Kręcę głową, przygryzając wargę.
- To ten sam, którego spotkaliśmy na polanie?
Dominic kiwa głową w odpowiedzi na moje pytanie, po czym podchodzi i pociąga za łańcuch odpowiedzialny za szyję jelenia. Jezu, nie mogę na to patrzeć.
- Dlaczego mu to robicie?! – wybucham nagle.
Shane momentalnie wstaje i podchodzi do mnie. Mierzy mnie ostrożnym, lecz natarczywym spojrzeniem, w jego dłoni wciąż znajduje się ostry nóż. Czuję na sobie jego oddech i już nie wiem, czy się boję, czy jestem po prostu zdenerwowana, bo chwilowo zapominam o zwierzynie.
- Zmiennokształtni to nie mit, Sophia. Nie pojawiali się tutaj od lat, zniknęli wraz z przebudzeniem gwardii, ale musieli ich przywołać i użyć jako broń, ponieważ to – Chłopak kiwa głową w stronę ściany, przy której niemalże wisi teraz jeleń – jest jeden z nich i robi za szpiega. – Ostatnie zdanie dodaje znacznie ciszej, bardziej ochrypłym głosem, patrząc mi w oczy. Chociaż pewna jestem, że moja cera przypomina białą ścianę, on nie wydaje się być blady. – Uspokój się.
Biorę głęboki oddech, starając się przetrawić informacje wprowadzone do mojej podświadomości. Odsuwam się od Blacka i zaraz opieram plecami o zimną, chropowatą ścianę. Przykładam dłoń do ust, by zmusić się do milczenia, mam nadzieję, że to mi pomoże. Nie wiem, kiedy stałam się taka wrażliwa. To pewnie zasługa bliźniaczek, Lucasa i Tayrin.
Shane przestawszy na mnie patrzeć, ponownie podchodzi do zwierzęcia z ostrzem. Przysuwa się, jakby chciał go zarżnąć, lecz wmawiam sobie, że wyobraźnia płata mi jakieś figle. Cokolwiek to jest, miesza mi w głowie. Ściany wydają się bardziej groźne, niż pięć minut temu. Nóż już leży na skórze wystraszonego zwierzęcia, które wije nogami w tę i z powrotem, w celu wystraszenia chłopaka. Obawiam się, że Shane’a nie da się tak łatwo wystraszyć. Gdzieś w oddali słyszę jak ktoś biegnie, momentalnie rozpoznaję chód i po chwili dostrzegam Setha obok Veronici. Tradycyjnie, zawsze ci sami ludzie starają się naprawić problem. A ja tylko patrzę i wmawiam sobie, że jestem bezpieczna.
Seth zauważa mnie na wejściu, lecz posyła mi tylko współczujące spojrzenie, zanim przerywa bratu chęć urządzenia masakry na zwierzęciu. Oni nawet nie mają pewności, że to zmiennokształtny. Czytałam, że te istoty mogą przyjmować różne formy i postaci, ale nigdy nie ma zapewnienia, że to na pewno ten osobnik. Że to na pewno człowiek, a nie zwykle zwierzę. Podobno zmiennokształtni szybko nauczyli się natury zwierząt, potrafią idealnie je naśladować. Nawet do nierozpoznawalnego stopnia. Bezustannie mącą ludziom w głowach, lecz to czyni ich idealnymi szpiegami i łowcami. Młodszy Black wyciąga z kieszeni spodni jakiś woreczek. To chyba proch. Przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy bierze trochę do palców i posypuje nim jelenia.
To trwa sekundy, gdy zwierzę przeistacza się w normalnego człowieka. Bezbronną istotę. Veronica od razu, nie wiedzieć skąd go wzięła, przykrywa go jakimś starym kocem. To mężczyzna. Niezwykle jasnowłosy, zielonooki mężczyzna o pospolitej posturze ciała. Gdybym miała porównywać go z Shane’em albo Dominicem, pewnie wyszedłby marnie. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to to, że jest chudy i cholernie dumny. Gapi się na mnie z nienasyconą fascynacją, a może nienawiścią. Trudno określić spojrzenie kogoś, kto dopiero był wystraszonym jeleniem i chyba na mnie polował.
Z jego ust wypływa pierwsze słowo, kierowane w moją stronę:
- Piękna.
Nagle wydaje mi się, że zostałam sama w tej celi. Z nim. Chociaż wszyscy na mnie patrzą, jakbym spadła z księżyca. Łapię wściekłe spojrzenie Shane’a.
- Co o niej wiesz? – rzuca nagle Dominic, bez żadnych ogródek.
Milczę. Nie odezwę się. Nie ma takiej opcji.
- Czego od niej chcesz, gnido?! – wrzeszczy na chłopaka starszy Black. Chyba nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Nigdy tak nie podniósł głosu. – Jeśli nie powiesz, zabiję cię. I nie zawaham się tego zrobić, to będzie czysta przyjemność. Masz pięć minut na odpowiedź.
Blondyn zerka z zadowoleniem i przekonaniem, że jest bezpieczny, na Shane’a. Ale ja wiem, że on nie żartuje. Shane nigdy nie żartuje, a teraz to już przegięcie. Delikatnie, lecz z brutalnością obraca w ręku ostrze, które (obawiam się) zaraz wyląduje gdzieś w ciele chłopaka. Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
Wzdrygam się, gdy uwaga blondyna przenosi się na mnie.
- Chcę jej – oznajmia protekcjonalnie. – Gwardia też jej chce.
Dominic podnosi łańcuch. Zmiennokształtny zaczyna się dusić, na jego twarzy pojawia się grymas chwilowego przerażenia. Jego dłonie plątają się wokół łańcucha, jakby chciał się na nim podnieść, ale Dom jest szybszy i jednym ruchem ogarnia swoją, ręką obie jego. Ściska je tak, że chyba słyszę zgrzytanie kości. Zaciskam żeby, łapiąc płytkie oddechy wilgotnego powietrza.
- Zostaw – wykrztuszam do Dominica. Chłopak obrzuca mnie wściekłym, nieopanowanym spojrzeniem, którym mógłby chyba zabić, gdyby tylko chciał. Ja je znoszę. Błagalnym wzrokiem proszę go, by odpuścił temu blondynowi. – Chcę wiedzieć więcej. Jeżeli go zabijesz, nigdy się nie dowiemy, dlaczego mnie śledził. Proszę. – Podnoszę się na proste nogi i dotykam ramienia odwróconego do mnie plecami Shane’a. On mnie zrozumie, oby…
- Chyba zwariowałaś, że zostaniesz z nim tu sama!
Nie zwracam uwagi na krzyk Setha ani na krzywą minę Veronici. Tym jednym spojrzeniem wykupuję sobie wszystko, czego potrzebuję, chociaż wiem, że mierzę się z niemożliwym. Niemożliwością byłby fakt, gdyby Shane pozwolił mi zostać tu samej, pomimo faktu, iż nie jestem kompletnie bezbronna.
- Proszę. Nic nie powie przy takiej publice.
Blondyn śmieje się szyderczo.
- Sophia ma rację. Chętnie zostanę z nią sam na sam i opowiem jej parę bajek na dobranoc.
Zauważam, jak Shane zaciska dłoń na nożu. Ledwo panuje nad sobą, by go nie użyć i jestem pod wrażeniem tego opanowania. Tak samo jak jestem wdzięczna.
- Nigdy – To słowo wypowiada z naciskiem. – nie zostaniesz z nim sama w tej celi, zrozumiałaś? – Po tym, patrzy na każdą obecną tu osobę z jadem, jak u węża. – Wyjdźcie. Chcę, żeby w zamku panował spokój i macie o to zadbać. Za godzinę odbędzie się zebranie w Sali głównej. Chcę dostać wszystko, na temat zmiennokształtnych. I żadnego słowa sprzeciwu.
- Tak jest. – Słyszę kilka głosów, zebranych w te dwa słowa. Dominic i reszta ze zrezygnowaniem opuszczają kolejno celę zwierzęcia. W końcu po chwili, zostaje tylko nasza trójka i milion niezadanych pytań w mojej głowie, z nieświadomością czy kiedykolwiek zyskam odpowiedź.
Gdy cela się zamyka i Shane osobiście tego pilnuje, zerkam na blondyna wpatrującego się we mnie przez ten cały czas. Z jednej strony wygląda po prostu jak człowiek, przykryty zwykłym szarym kocem, z normalnym kolorem włosów, skóry czy oczu. Ale z drugiej strony właśnie w tych oczach czai się coś dzikiego, zwierzęcego. Przeraża mnie to, ale robię wszystko, by zachować opanowanie.
Shane przejmuje kontrolę.
- Dla kogo pracujesz?
Milczenie. Dziki, jakby chorego psychicznie człowieka śmiech rozlega się między szarymi murami.
Shane nie bawi się z nim w żadną grę. Niestety mojej uwadze nie umyka, jak przekręca w dłoni nóż i po dosłownie sekundzie z niesamowitą szybkością wbija go w dłoń blondyna leżącą na zimnej podłodze. Zmiennokształtny krzyczy, a krzyk grzęźnie gdzieś w mojej głowie i mam wrażenie, że będzie nawiedzał mnie w koszmarach. Jest przerażający. Paniczny. Jakby to coś nie miało pojęcia, że ktokolwiek tutaj jest zdolny i odważny na tyle, by go skrzywdzić.
- Z tego, co mi wiadomo nie od dziś, zmiennokształtnych cechuje przede wszystkim szybka regeneracja. I zamierzam to wykorzystać. Za każde zadane pytanie, na które nie dostanę odpowiedzi - będziesz raniony i nie przestanę, dopóki nie dowiem się wszystkiego. Możesz mi wierzyć, albo nie, w sumie mam to gdzieś.
Moje ręce drżą. Obserwuję metaliczną krew wypływającą spod dłoni zmiennokształtnego i nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak to się skończy. Chyba nigdy nie widziałam Shane’a tak zdenerwowanego i wybitego spod kontroli.
- Jak masz na imię? – rzucam bezmyślnie, co dziwi ich obu.
Istota przełyka ślinę.
- Crayne.
- Świetnie, Crayne. Powiedz nam teraz dla kogo pracujesz.
- Nie mogę.
Nóż wbity w udo, nieco wyżej nad kolanem. Krzyk podobny do poprzedniego. Zamykam i otwieram oczy, by odeprzeć ale jednocześnie przyjąć do siebie te myśl o brutalności Blacka.
- Możesz, tylko jesteś uparty i lubisz cierpieć dla kogoś, kto ewidentnie wysługuje się tobą jak starą szmatą, biorąc pod uwagę fakt, iż wysłał cię do uzdolnionych abyś szukał Sophii. Myślałem, że Rey ma więcej oleju w głowie, albo, że jego słudzy mają go więcej. Powiedz mi, dlaczego słuchasz kogoś, kto jest tysiąc razy słabszy od ciebie i mógłbyś go zabić na milion sposobów?
Crayne jęczy cicho i chrapliwie, mam nadzieję, że zastanawiając się w tym samym czasie nad odpowiedzią. Nie chcę wiedzieć, co jest kolejnym punktem zaczepienia noża w głowie Blacka.
- Szantażują mnie. Nie mogę ich zabić.
Shane wzdycha, prostując się na nogach.
- Kto cię szantażuje? Eric, Rayis? Może ich nowe maskotki? Doszły mnie słuchy, że ich zastępy się powiększają.
- Jeśli ją przyprowadzę, wygram i dostanę czego chcę. – Crayne usiłuje się podnieść, ale Shane jest zbyt szybki i natychmiast chwyta zmiennokształtnego za gardło, przytwierdza go do ściany jak kogoś, kto waży jakieś dwadzieścia kilo i zupełnie nie ma siły. Crayne zaczyna się krztusić. Zauważam podobieństwa w postępowaniu Shane’a i Dominica. Może to dlatego oni trenują i ciągle szkolą nowych uzdolnionych. Są bezwzględni. 
- W takim razie już przegrałeś i jeśli nie dostanę odpowiedzi, nawet nie dożyjesz, by powiedzieć Gwardii o twojej porażce. Prześpij się i przemyśl, jak cenne dla ciebie jest to, co zabrała ci Gwardia. – Tutaj na chwilę przerywa, zerka na mnie kątem oka. – Poddasz się i nam pomożesz, a w zamian my pomożemy tobie lub zginiesz tutaj sam, bądź z czyjejś ręki. Módl się, żeby nie była moja.
Po tym Crayne opada na ziemię z łańcuchami jak jakiś trup, a mnie Shane bierze za rękę i wyprowadza z celi, którą od razu zamyka na kilka zamków. Domyślam się, że będzie trzymał klucze przy sobie non stop. Crayne nawet na nas już nie patrzy, chyba nie ma sił. Ja też bym nie miała, ale nie zamierzam niczego kwestionować. Oni wiedzą, co robią. Ja niekoniecznie. Stoimy przed kratami. Obserwuję, jak zmiennokształtny dotyka swojej rany na nodze zdrową ręką, po czym chyba traci przytomność.
Black wbija puste spojrzenie w ziemię, a gdy je unosi, spotyka się z moim. Muszę wyglądać okropnie, bo jego mina nie podpowiada mi niczego dobrego. W jednej chwili dotyka mojego policzka i sunie palcami za moje ucho, wplątuje je we włosy. Sztywnieję, bo nie wiem, co się właściwie dzieje. Nawet nie wiem, jak się właściwie czuję i co powinnam zrobić.
Później słyszę tylko szept, oddech przy skórze i zmęczenie w głosie.
- Przykro mi, że musisz na to patrzeć, ale to konieczne. Obiecaj mi, że wytrzymasz.
Chyba nie potrafię mówić, więc tylko kiwam głową, gdy chłopak się odsuwa i spogląda w moje oczy. Jednak zaraz przestaje na mnie patrzeć i najzwyczajniej w świecie odchodzi, zostawiając mnie samą przy celi zmiennokształtnego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X