Płytki wdech
Wydech
Jeden
Drugi
Trzeci
Nasłuchuję, jak dzień za dniem Dominic – czasami też
Shane, czasami Seth – torturują Zmiennokształtnego dla nowych informacji,
chociaż za każdym kolejnym razem otrzymują ich coraz mniej. Każda kolejna nic
nie zmienia w naszej sytuacji. Tylko ją pogarsza. Odkąd udzielam się na
naradach (kilka dni temu Black zadecydował, że również powinnam mieć swój głos
w tym całym chaosie) wiem nieco więcej, aczkolwiek praktycznie się podczas nich
nie odzywam. Niewiele wiem, niewiele więc mam do powiedzenia. Sytuacja w mieście
i okolicznych oddziałach się pogarsza z czasem. Rayis coś planuje, ale nikt nie
wie o czym w ogóle mowa.
Błądzimy jak dzieci we mgle. Chcemy wiedzieć
wszystko, radzić sobie ze wszystkim, a tak naprawdę mamy puste ręce i nie
możemy nic zrobić. Moja „demoniczna” strona również póki co milczy. Nie mam już
omamów, oprócz koszmarów w nocy i wrażenia, że jestem wciąż okłamywana.
Wszystko zdaje się układać, poza tą cholerną monotonną codziennością. Każdego
dnia ćwiczę, czasami nawet uczęszczam na treningi do Doma, jeśli mam ochotę
widzieć tyle facetów na raz w jednym pomieszczeniu, przynajmniej zwykle
towarzyszy mi Veronica. To ułatwia sprawę. Shane powiedział, że musimy być
gotowi i technicznie, to nie rzuca nigdy słów na wiatr. Praktycznie, nie zawsze
wiatr zawieje tak mocno, jakby tego chciał. Stąpamy po kruchym lodzie, a każdy
dzień spycha nas na kraniec wysokiego klifu.
W końcu to ja jestem poszukiwana, nie oni. To ja
obudziłam więcej, niż jedną umiejętność i to czyni mnie inną. To ja mogła
zostać dotknięta przez demona i nie mam pojęcia, co właściwie dzieje się z moją
duszą.
Wzdrygam się, gdy Veronica przechodzi obok mnie,
choć na jej twarzy widnieje współczujący uśmiech. Idzie prosto do celi, zrobić
to, co zwykle od paru dni. Podchodzi do Crayne’a i po wszystkim najzwyczajniej
w świecie zaczyna śpiewać. Nuci przepiękną melodię. Opieram tył głowy o ścianę,
skupiając się na głosie dziewczyny. Głębiej oddycham, chyba spokojniej, odkąd
ucichły krzyki. Więzień zasypia po kilku minutach. Vera podnosi się na proste
nogi i wychodzi pierwsza, a za nią Garraway zamyka celę na klucz.
Odruchowo odwracam wzrok, chociaż wiem, że i tak do
mnie przyjdzie. Ona, bo Dominic już chyba się poddał i wie, że prośby, abym tu
nie przychodziła i nie słuchała tego spłyną po mnie jak woda. Chyba mam
wrażenie, że muszę tu być. Słyszeć to cierpienie, złość i nienawiść. Chcę to
czuć. Chcę, bo po części czuję się winna temu wszystkiemu i chociaż nie jest to
łatwe, nigdy nie będzie, to jakiś sposób na odpokutowanie tego wszystkiego.
Vera kuca przy mnie i dotyka dłonią mojego ramienia.
Unoszę głowę, spotykam ten sam współczujący, zmartwiony wzrok co zwykle i już
mnie nie rusza to wszystko. Dominic obserwuje nas przez chwilę, ale zaraz sobie
odpuszcza i odchodzi. Odkąd Shane rozkazał częściej robić zwiady i podwoić
ochronę, Dom ma więcej obowiązków niż wcześniej.
- Odpuścisz sobie kiedyś słuchanie tego? – odzywa
się Vera. – Nawet ja tego nie wytrzymuję i przychodzę dopiero, gdy tortury się
skończą. – Wzruszam ramionami. Nie potrafię podać racjonalnego powodu. –
Sophia, musisz przestać się za wszystko obwiniać, bo w końcu cię to zniszczy.
- Nie potrafię.
- Nie potrafisz, czy nie chcesz? – pyta, jakby
właściwie znała odpowiedź. Nie odpowiadam, więc siada obok mnie i wzdycha
cicho. – Przechodziłam przez to. Może nie w takim stopniu, co ty, ale też
czułam się winna przez ogrom rzeczy. Zżerało mnie to od środka, aż w końcu
sobie odpuściłam.
- Przestałaś się czuć winna?
Veronica kręci głową.
- Przestałam się tym przejmować, myśleć… Poczucie
winy nigdy nie znika, ale wzmaga się, gdy o tym myślisz. A te krzyki i tortury
to nie twoja wina, tylko tego, który kazał mu cię śledzić. Z resztą Crayne
wiedział, na co się pisze. Nie można podejść do uzdolnionych i zostać
niezauważonym.
To stwierdzenie akurat mnie nie dziwi.
- Myślisz, że Shane w końcu go uwolni? – zastanawiam
się, zerkając w kierunku śpiącego chłopaka.
- Nie sądzę. Chyba, że stanie po naszej stronie, ale
to też raczej niemożliwe… Jest uparty, żeby kogoś ratować, jak my wszyscy, ale
nie mamy wyboru. Shane go nie ma. Gdyby Crayne wrócił do miasta, Ty zginęłabyś
pierwsza, a my wszyscy zaraz za tobą, bo już wiedzieliby gdzie szukać. Kiedy
zostanie tutaj i w najlepszym wypadku umrze w tej celi, straty będą mniejsze;
jemu chodzi o jedną osobę, nam o dziesiątki.
Uświadamiam sobie, w jakiej sytuacji codziennie
znajduje się Black i szczerze mu współczuję. To głównie do niego należą
wszystkie decyzje. To na niego spada decyzja nawet o czyjejś śmierci i później
on z tym kładzie się do łóżka. Współczuję mu, ponieważ nie wiem, jak ja dałabym
sobie z tym radę. Jak bardzo wypruty z emocji może być gdzieś tam w środku. Jak
bardzo żałuje niektórych słów? Decyzji? Chyba nigdy się nie dowiem. Chyba nie
wiem, czy chcę.
- Ta osoba musi być dla niego ważna, skoro tak wiele
znosi, by ją uratować.
- Jego narzeczona. – Veronica wypowiada te słowa z
jakimś sentymentem, może żalem i bezradnością. Mam wrażenie, że jej też nie
podoba się ta cała sytuacja. – Dla miłości można poświęcić nawet życie. Dla
rodziny. W końcu każdy ma jakiś powód do życia. Po co żyć, jeśli nie dla
miłości?
Wzruszam ramionami. Nie wiem, co o tym myśleć.
- Szkoda – rzucam bezmyślnie. – Tej jego
narzeczonej. I jego. Pewnie już nigdy się nie zobaczą… Nawet jeśli jakimś cudem
wróci do domu, Gwardia zabije go za każdą udzieloną informację.
- Tak, ale jesteśmy bezsilni, Sophia. My albo on.
- Czego się nie robi dla przetrwania… - mówię.
Veronica uśmiecha się blado, po czym wstaje i patrzy
na mnie z góry.
- Chodź, musisz coś zjeść. Wyglądasz jak kościotrup,
a faceci wolą patrzeć na coś więcej, niż wystające kości. – Mruga do mnie
porozumiewawczo i podaje mi dłoń, którą chcąc nie chcąc, chwytam i podnoszę się
na proste nogi. Czuję ból, gdy zmieniam pozycję. Długo siedziałam na tej zimnej
podłodze i nie jest to zbytnio korzystne, ale mało mnie to obchodzi. Zerkam
jeszcze raz na zamkniętą celę i śpiącego w niej zmiennokształtnego. Kiedyś i ja
leżałam w niej, tak jak on, tyle, że nie zakrwawiona i nie połamana. –
Przestań. Nie jesteś Ruth, nie musisz wnikać do jego umysłu, żeby mu pomóc. I
tak nie możesz…
Odwracam wzrok i kiwam głową. Odchodzimy spod celi.
Spacerując głównym holem razem z czarnowłosą
zauważamy idącego w naszą stronę Setha. Wygląda, jakby zobaczył ducha. Nic dziwnego,
w tym zamku od kilku tygodni wszyscy mają takie miny. Dni stają się takie same,
choć każdy kolejny jest cięższy do zniesienia od poprzedniego. Musimy sobie
radzić. Vera spogląda na mnie zaciekawiona i zmartwiona zarazem. Przez otwarte
drzwi wejściowe zauważam zbierających się strażników przy głównej bramie i
marszczę brwi.
Seth zatrzymuje się przy nas ze swoją nieodłączną
sztywną postawą. Nie lubię jej, ale przywykłam. Strasznie się zmienił, odkąd
pojawiły się kolejne problemy i moja demoniczna przypadłość. Obok przechodzi
kucharka i dyga przy nas, jak przy kimś zbyt wysoko postawionym, po czym idzie
dalej. Dzisiaj dostawcy donoszą jedzenie, wszyscy mają zajęcie.
- Jak się dziś czujecie?
- My w porządku – odpowiada za nas obie czarnowłosa.
– Ale ty nie wyglądasz najlepiej.
Seth obdarowuje nas zmęczonym spojrzeniem. Tak mi go
szkoda, nigdy nie chciał brnąć w to wszystko, chciał pozostać na uboczu, a
teraz wszystko spadło na głowę Rady – do niej też zaczął należeć, ze względu na
wyjątkowe okoliczności. Jednak Shane ma najwięcej na głowie, praktycznie nie
zauważamy go na dworze zamkowym, jada we własnym gabinecie. O ile wiem, co
jakiś czas odwiedza go Vitarei. Ta żmija wszędzie wciśnie kły z jadem.
- Ktoś się zbliża? Straż się zbiera przy głównej
bramie.
Veronica zerka w tamtą stronę. Równie zdziwiona.
Równie niedoinformowana.
- Ostatni członek Rady Uzdolnionych, moje piękne
panie. – Rozchmurza się Black, zwieszając wzrok na otwierającej się właśnie
bramie. Pojawia się w niej starszy mężczyzna, około czterdziestki na moje oko. Jego
jasne blond włosy lśnią w słońcu przeplatane siwymi gdzieniegdzie. Nieznajomy rozgląda
się po dworze, czekając zapewne na powitanie godne członka rady. – Będę zaszczycony,
jeśli będziecie mi towarzyszyć.
Uśmiecham się lekko, po czym spoglądamy na siebie z
V i podążamy za Sethem po obu jego stronach, by wyglądać jakoś – przyzwoicie,
przy bracie władcy tego miejsca. Zatrzymujemy się równocześnie, gdy blondyn
schodzi z konia, a uzdolniony stajenny zabiera ze sobą zwierzę. Ono za nim po
prostu idzie, jak zahipnotyzowane, nawet go nie prowadzi. Nigdy nie przestaną
mnie zadziwiać ludzie z naszymi umiejętnościami oraz ich różnorodność.
- Derek Montez. Witamy w dawnym domu, na naszym
skromnym zamku.
Blondyn wykrzywia wargi, obejmując wzrokiem całą
majestatyczność chronionego przed ludźmi zamku i wzdycha cicho. Nie wygląda,
jakby był zadowolony z powrotu na dawne ziemie. Domyślam się, jest to jego
obowiązek – powrót tutaj, został wezwany przez jednego z braci, lub stało się coś
złego.
- Skromny to on nigdy nie był, za to pełen grzechów
i niezrozumianych istot, które bez przerwy po nim biegają, mącąc jego odwieczny
spokój. – Montez ma niski, opanowany głos i pojedyncze zmarszczki na twarzy. Ma
wiele na głowie, wcale mnie one nie dziwią. Zwłaszcza zważając na wiek.
Seth się śmieje.
- Przykro mi, że musiałeś wrócić. Jak mają się żona
i córka?
- W porządku. Dziękuję , że pytasz. – Tutaj uwaga
Dereka skupia się na nas. Na Veronice i mnie, a raczej głównie na mnie. Przebywam
na zamku już długi czas, a jednak nigdy nie spotkaliśmy się z Derekiem. Musi być
mną zaciekawiony. Potępioną uzdolnioną, która jest odwieczną zagadką. – Towarzyszą
ci piękne kobiety, Black. Zawsze powtarzałem, że masz to coś.
Czarnowłosy uśmiecha się dumnie, jednak wyczuwam
jego zmieszanie emocjonalne.
- Dawno nas odwiedzałeś. Możesz nie poznawać
Veroniki Black, to moja kuzynka i zachowała nazwisko panieńskie matki ze
względu na bezpieczeństwo. Rzadko do tej pory bywała na zamku, jest teraz jego
nieodłączną częścią. Natomiast Sophia mieszka z nami od jakiegoś czasu, jest
córką Elizabeth Varray.
Tyle wystarczyło, by Montez uzmysłowił sobie, kim
właściwie jestem.
- Poszukiwana na całym świecie, potępiona,
uzdolniona piękność na naszym zamku. – Jego wypowiedź wprowadza mnie w
zakłopotanie, jednak nie daję tego po sobie poznać. Unoszą delikatnie
podbródek, milcząc jak zaklęta. Chyba nie mam ochoty na rozmowę z nim. –
Słyszałem o tobie. Każdy wie o tym, że gwardia pragnie twojej głowy na tacy,
reszty dowiedziałem się z listów Izaaka. Jesteś cenna.
I zagrożona.
Przez całe swoje pieprzone życie.
- Mój brat zwołuje zebranie rady – wtrąca Seth
gwałtownie. – Wszyscy jesteśmy proszeni.
- Oczywiście. Chętnie spotkam się z Shane’em. Mamy dużo
do omówienia.
Z tymi słowami Montez całą naszą trójkę i w ciszy
udaje się do zamku. Wypuszczam z siebie powietrze, jakby tkwiło we mnie odkąd
tylko wyszliśmy poza zamek. Chociaż na otwartej przestrzeni jest go więcej,
mnie go bardzo brakowało.
Seth spogląda na mnie z lekka zmartwiony. Muszę wyglądać
na przerażoną.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz iść. Powinnaś, ale to
wciąż twoja decyzja.
- Wszystko, co powiedział Derek jest prawdą Seth, po
prostu nie lubię sobie o tym przypominać. I nie lubię też wyobrażać sobie
swojej głowy daleko od ciała.
Chłopak uśmiecha się ironicznie.
- Przełknij to.
Wchodzę do gabinetu Blacka bez pukania. Nie robię
tego pierwszy raz, powinien to znieść. Poza tym nie było mnie tu od miesiąca. Odkąd
dostałam zakaz ratowania swoich przyjaciół i wychylania się za mury zamku,
zamknęłam się również w sobie. Psychicznie walczę z własnymi demonami, staram
się przetrawić każdą nową informację i duszę w sobie wszystko, co może mnie zniszczyć.
Shane nie zachowuje się lepiej. Zamyka się w swoim gabinecie, myśli, wychodzi
tylko na narady i kieruje zamkiem oraz radą z pomocą brata. Jest zagubiony i
zmęczony, gdy codziennie budzimy się z przekonaniem, że nie bliżej, ale dalej
jesteśmy od potrzebnych odpowiedzi.
Gdy zamykam za sobą drzwi, szatyn wychodzi z
łazienki, która – tak jak w mojej komnacie – znajduje się zaraz za łukiem
ściennym, nie dzielą jej żadne drzwi. Można tam bez skrupułów wejść i zastać kogoś
podczas kąpieli. Shane ma na sobie jedynie ciemne spodnie i rozczochrane, mokre
włosy. od razu mnie zauważa i mruży oczy niczym kot. Nie widziałam go od kilku
dni. Rzadko uczęszczam na spotkaniach Rady i wolę wiedzieć jak najmniej, a
Black, jak wspominałam, teraz się nie wychyla.
Jednak ten widok wywołuje we mnie dziwne odczucia. Trudno
oderwać wzrok od jego umięśnionego torsu i spojrzenia zagubionego dziecka,
które nie ma pojęcia, czego chce i nie rozumie, czego ja chcę. Przełykam ślinę i
obserwuję, jak dwudziestolatek podchodzi do barku. Chwyta za szklankę i nalewa
sobie do niej alkoholu, mocnego, jak przypuszczam. Wizę jak jego plecy uginają
się pod ciężarem zmęczenia. Jak przechyla szklankę i duszkiem wypija całą
zawartość szkła, po czym bez zastanowienia sobie dolewa. Wiem, że znów to
oczyści tak, jak chce oczyścić swój umysł. Jak wszyscy chcemy. Podbiegam do
niego i zabieram szklankę, zanim trunek przepłynie przez gardło chłopaka. Władza
i obowiązek podejmowania decyzji pozostawiają na jego ciele, a także duszy
nieodwracalny ślad.
Nie sądziłam, że kiedyś o tym pomyślę, ale martwię
się o tego Palanta. I współczuję mu. Na samym końcu, gdy to wszystko się skończy
i wszyscy będziemy mogli bezpiecznie zasnąć, to on będzie odpowiedzialny za
wszystkie popełnione grzechy.
Jasne niebieskie oczy studiują mnie od stóp do głów.
Nie potrafię nic z nich wyczytać, oprócz zmęczenia. I nie wiem, kto w tym
pokoju bardziej udaje, że sobie radzi. Rzeczywistość jeszcze nigdy nie była tak
brutalna nie tylko dla nas, ale dla wszystkich w tym pieprzonym zamku. Shane kiedyś
mi pomagał, a teraz ja nie mam pojęcia, jak pomóc jemu. On tylko milczy, po
czym odbiera swoją własność i bierze niewielki łyk. Przynajmniej nie wypił tego
na raz. To już coś.
Odsuwa się ode mnie i podchodzi do okna. Niejednokrotnie
widziałam jak opiera się dłońmi o parapet wewnątrz pokoju i walczy z własnymi
demonami. Problemami. Pragnieniami. Przeczesuję włosy dłonią, bo milczeniem mu
nie pomagam, a nie wiem, co miałabym właściwie powiedzieć. Że jest kłamcą, bo
miesiąc temu twierdził, że nie przepada za Dianą, a teraz ona odwiedza go
prywatnie co kilka dni i jeszcze bezczelnie się tym chwali? Że obiecał pomoc, a
teraz nie potrafi poradzić sobie sam ze sobą? Że praktycznie większość
obowiązków zrzucił na młodszego brata, który nigdy nie chciał brać w tym
udziału?
Nie potrafię.
Nie powinnam mu dokładać.
Nawet nie wiem, po co tu przyszłam. Chyba po prostu
brakowało mi tego widoku.
- Nie powinnaś tu przychodzić, Varray – cedzi przez
zęby po dłuższej chwili. – Nie powinnaś mnie takiego oglądać.
- Dlatego mnie unikasz? Żebym cię „takiego” nie widziała?
To śmieszne.
Szatyn patrzy w gwiazdy, chyba nie ma zamiaru się
odwracać, a ja mam wrażenie, że rozmawiam z jego nagimi plecami.
- Unikam całego zamku, jakbyś nie zauważyła.
- Przyszłam, bo chcę ci pomóc, idioto.
W tym momencie Shane budzi swoje umiejętności i z
szybkością, jakiej jeszcze nie widziałam chwyta mnie i przytwierdza do ściany. Uderzam
o nią plecami i jestem pewna, że to usłyszało całe aktualne piętro, ale nie
czuję bólu. Nie wiem, czy tacy jak my kiedykolwiek go poczują. Nie jesteśmy
normalni. Pod żadnym pieprzonym względem.
Ból spowija spojrzenie, jakim obdaruje mnie zbyt
blisko mojej twarzy Black.
- Nie możesz mi pomóc, więc wyświadcz nam obojgu
przysługę i wyjdź.
Marszczę brwi, po czym oddychając przez uchylone
usta kręcę głową. Zaciskam wargi w cienką linię, gdy zauważam, że czarnowłosy
skupia na nich swoją rozchwianą uwagę.
- Dobrze, że Diana pomaga ci – kładę mocny nacisk na te słowa – co kilka dni.
Myślałeś, że nie wiem? Chwali się w całym zamku, ze znowu wbiła się w pościel
starszego Blacka. Żal mi cię, Shane.
Pochyla się nade mną. Szepcze mi do ucha tak, że
czuję jego gorący oddech na swojej szyi. Cholera, tego nie było w planie. Muszą
stąd wyjść. Oboje mamy wystarczająco dużo problemów.
- Zazdrosna?
Kładę dłoń na jego klatce piersiowej i odsuwam go od
siebie, ale on chyba nie ma na to ochoty. Czuję od niego alkohol i coś, co
kryje się tylko w jego oczach.
- Zmartwiona – prostuję cicho.
Shane krzywi się, słysząc te słowa.
- Chciałem tego uniknąć – odpowiada gorzko. –
Chciałem uniknąć wielu rzeczy. Takich jak problemy związane z przypływającymi
do nas zmiennokształtnymi. Takich jak to, że Montez zaczął się tobą
interesować, chociaż nie sposób tego nie robić. Prawie wszyscy w tym pieprzonym
zamku się tobą interesują i wiesz co, zaczyna mnie to cholernie irytować.
Czarnowłosy podchodzi do biurka i zrzuca z niego
wszystkie papiery, pod wpływem złości jak przypuszczam. Nie rozumiem jego
zachowania.
- Dlatego sprowadzasz sobie Dianę? Żeby się
uspokoić?
Black opróżnia szklankę do końca i rzuca nią w
ścianę, a ta rozbija się na milion małych kawałeczków, tak jak wszystko, w co
kiedyś wierzyliśmy. Tak, jak cały nasz spokój i nasze nadzieje na lepsze jutro.
Ten dźwięk tkwi w mojej głowie.
- Chciałem o tobie nie myśleć – wyznaje po chwili,
obrócony plecami do mnie. – Codziennie pakujesz się w kłopoty, masz
masochistyczne myśli, a ja nie mam tyle siły, czasu i cierpliwości, żeby
codziennie wybijać ci je z głowy i martwić się o ciebie. Bo ja nie martwię się
o ludzi, Sophia. Nie mam na to pieprzonego czasu, a ty rujnujesz wszystko w co
kiedyś wierzyłem.
- Odciąłeś się, bo jestem dla ciebie problemem? –
rzucam tak jadowicie, jak tylko potrafię.
- Nie jestem w stanie cię kontrolować. Nikt nie jest
w stanie i nigdy, nigdzie nie będziesz bezpieczna.
- Pozwól, że sama będę o sobie decydować. Nie będziesz
mi mówił, co mam robić i kiedy jestem bezpieczna!
Shane się śmieje.
- Widzisz? O tym mówiłem.
- Wszystko utrudniasz.
Znów to robi. Podbiega do mnie, a ponieważ wciąż
stoję przy ścianie, nie sprawia mu problemu rozłożenie rąk po obu moich
stronach i odcięcie mi drogi ucieczki. Jego oddech przesiąknięty jest
alkoholem, oczy jednak przenikają na wskroś moje spojrzenie. z jednej strony
tak mi go szkoda i pragnę tylko mu pomóc, ale z drugiej mam ochotę go co
najmniej pobić.
- Sophia, gdybyś wiedziała ile rzeczy ty mi utrudniasz.
Jego bliskość budzi we mnie dawno uśpione demony,
przez które nie mogłam oddychać i zasypiać. Moje tętno przyspiesza i nagle się
zatrzymuje, tak jak moje serce, gdy szatyn niespodziewanie i zachłannie wpija
się w moje usta. Potem ponownie zaczyna bić w zawrotnym tempie, a ja mam
wrażenie, że Shane budzi uśpioną część mnie,
która nie pozwalała sobie czuć. Jego usta są miękkie i spragnione. Nie wiem,
czy robi to dlatego, że jest wstawiony, czy dlatego, że Diana go dziś nie
odwiedziła, a ja kompletnie nie mam ochoty być jej zastępczynią ani tym
bardziej jego zabawką, ale czuję, że tego pragnęłam od długiego czasu. Pragnęłam. To dobre słowo.
Rozchylam usta, Shane dyszy łapiąc powietrze i jedną
z rąk chwyta mnie w talii, przyciąga tak blisko siebie, że bardziej się chyba
nie da i zanim ponownie złączy nasze usta dostrzegam jakąś euforię w jego
oczach. Wplątuję dłonie w jego wilgotne włosy, podczas gdy jego ciało jest
niemalże gorące. I zatracam się w jego zdecydowanych, stanowczych ruchach. Mam
wrażenie, że chce ze mnie wyssać utraconą chęć do życia i chyba właśnie to
robi.
Cholera, chyba jeszcze nikt mnie tak nie całował. Niech to się nie kończy.
Shane chwyta moje uda, a ja owijam się wokół jego
ciała i nie odrywając ode mnie ust, błyskawicznie przenosi mnie na swoje łóżko.
Wygodne, nie da się zaprzeczyć. Cholera,
pragnę go. To nie jest dobre. To cholernie nieodpowiedzialne i nie powinnam
tu w ogóle przychodzić. Chłopak łapczywie chwyta powietrze, przenosi się na
moją szyję, a ja modlę się, by to się nigdy nie skończyło. Moje zmysły szaleją,
jakby nie należały do mnie. Jęczę cicho, gdy Shane wraca do moich ust, jak
wygłodniały drapieżnik, którego to zaspokaja.
Przewracam go na plecy i czuję jego dłonie pod moją
koszulką. Są ciepłe, a jego dotyk uzależniający, żaden nie był przeze mnie tak
pożądany jak jego, ale nie mogę tego ciągnąć.
Nie mogę być tak nieodpowiedzialna. Shane też. Poza
tym jest pijany, a ja nie mogę poczuć do niego czegoś, od czego się później nie
uwolnię, a on tego nawet nie zapamięta. O ile już nie jest za późno.
Odrywam się od niego i najzwyczajniej w świecie
uciekam, a on mnie nie goni.
Wybiegam z zamku tak szybko, jak tylko potrafię i
skaczę na pierwsze lepsze drzewo. Lądując na nim, opadam na grubszą gałęź i
oddycham tak głęboko, jak jeszcze nigdy. Mam wrażenie, jakbym się czegoś
naćpała i pragnęła tylko więcej.
A ja nie chcę się uzależniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz