20.02.2018

14. Tam w mroku


Jednogłośnie stwierdziliśmy – nie wliczając Shane’a, on się nie pojawił na dole następnego dnia – że Robin musi wyruszyć z nami do zamku. Tam będzie bezpieczniejsza, niż tutaj. Gdyby gwardia się dowiedziała, że pozwoliła nadnaturalnym tu zostać, pewnie zapłaciła by za to zbyt surowo, a żadna z nas nie chce już nikogo więcej tracić. Myśl, że Robin nie będzie sama dodaje mi otuchy. I jestem wdzięczna Sethowi za ten świetny pomysł. Sama chciałam to zaproponować, ale wydawało mi się, że i tak nikt mnie nie posłucha. Od rana wszyscy zaczęliśmy zbierać swoje rzeczy – najwięcej Robin, ale i tak poprosiłam, aby zabrała tylko te najważniejsze. Im mniej zapasu, tym bezpieczniej, a w zamku nigdy niczego nie brakuje.
Mija kilka godzin i wszyscy są gotowi. Zaćmienie już się rozpoczęło, teraz wystarczy dobrze z niego skorzystać. Zanim wyruszymy, razem z Sethem upewniamy się, że nikogo nie ma na dziedzińcu, ani pomiędzy alejkami. Zaćmienie odbywa się raz w roku i trwa przeważnie trzy noce i trzy dni. W ciągu dnia nie jest tak bardzo ciemno, trochę jaśniej, niż w nocy, ale mimo to – słońce nie pokazuje się na niebie tak, jak zawsze. Jest niemalże szare. Podróż przez las podczas tego zjawiska może być odrobinę problematyczna, ale powinniśmy dać radę. Gdy nikogo nie zauważamy, ani nie słyszymy na mieście, wracamy do domu, aby wszystkich powiadomić. Robin, o dziwo, jest gotowa do drogi. Spodziewałam się większego przywiązania, ale chyba też nie chciałabym tu już mieszkać. W tej przepełnionej wspomnieniami klatce.

Przeprawa z domu Robin przez miasto najciemniejszymi alejkami i dotarcie do bramy zajmuje nam jakieś dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że nikt nas nie zauważył. Przed bramą jednak zauważam dwóch strażników z latarkami w dłoniach. Kiwam głową do Veroniki, aby ruszyła ich uspać. Zanim wyrusza, staje się niewidzialna. Seth odpoczął przed wyprawą, nic nie może się wydarzyć. Do moich uszu dobiega cichy śpiew. Robię co mogę, aby się na nim nie skupiać. Jeśli to zrobię i się poddam, pewnie zasnę. Do niczego takiego, na szczęście nie dochodzi. Wszyscy dalej stoją na nogach – poza strażnikami. Seth przenosi umiejętność na wszystkich, więc korzystając z tego, szybkim tempem opuszczamy bramy miasta. W drodze nikt się nie odzywa. Wciąż jest ryzyko, chociaż gwardia nie zapuszcza się do zamku, wszystko jest możliwe w tym popieprzonym świecie.
Jakiś kilometr od bramy, mam wrażenie, że wszyscy odetchnęli z ulgą. Wszyscy, rzecz biorąc, poza Shane’em, który chyba nigdy nie przestaje wszystkiego obserwować. Wszystkiego, co go obchodzi, inne rzeczy chyba olewa najlepiej, jak tylko potrafi.
Seth dotrzymuje mi kroku.
- Jak się czujesz? – Słyszę po chwili.
Veronica zaczyna śpiewać, nawołując tym śpiewem konie, które tu pozostawiliśmy kilka dni temu. Zanim zdążę się zastanowić, jak się czuję, dobiega do mnie odgłos biegnących koni z praktycznie jednej strony lasu. Pewnie się nie rozdzielały. Nie mija pięć minut, a moim oczom ukazuje się pięć pięknych koni. Ten cały oblany czernią od razu podchodzi do mnie. Uśmiecham się, gdy mogę go dotknąć, pogładzić jego grzywę. Koń Setha jest brązowy.
- Nie wiedziałam, że śpiewem potrafi nawoływać zwierzęta – stwierdzam otwarcie, gdy czarnowłosy poprawia siodło na zwierzęciu.
- Gdyby potrafiła tylko usypiać, pewnie by się nudziła. Każdą umiejętność można rozwijać na swój własny, indywidualny sposób. Ona zna ich kilka. – W tym momencie zastanawiam się, czy kiedykolwiek zwątpiłam w słowa Setha. Czy zawsze mu wierzyłam, tak jak teraz? Co się kryje za tą szczerością? – Ale wciąż nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
- Bo nie zdążyłam się zastanowić. – Uśmiecham się smutno, pusto. W momencie zauważam Robin, która, jak się pechowo złożyło, nie ma konia. – Ktoś musi zabrać Robin. Szybciej będzie końmi.
Seth zerka w jej stronę.
- Spokojnie, pojedzie ze mną.
- Jak zawsze ratujesz sytuację, hmm?
- Tego zawsze powinnaś się po mnie spodziewać, Varray. Nigdy nie skrzywdziłbym kobiety, a zawsze pomogę tej w potrzebie – oznajmia dzielnie, nawet dumnie. Zadziwia mnie. – Czy nie taki powinien być mężczyzna w tym świecie?
Wywracam oczami, gładząc grzbiet konia. Nie spieszy mi się do domu.
- Mężczyźni… są różni.
- Wiem co sobie myślisz – rzuca, jakby chciał mnie przejrzeć. Unoszę brew. – Wszyscy są tacy sami? Martwią się tylko o siebie?
Bawi mnie jego teoria.
- Wcale tak nie myślę – dukam, starając się utrzymać opanowany ton. Od razu przypomina mi się Jacob. Kłóciłby się ze mną. – Każdy z was jest inny.
Mam wrażenie, że chłopak wyczuwa moją niepewność, kiedy to mówię, więc szybko się zamykam. Odwracam wzrok. Obserwuję, jak Veronica i Dominic wskakują już na konie. Oboje wydają się być pewni swoich ról, jakby nic nie mogło teraz zepsuć nam planów. Ja nie mam tego wrażenia. Na każdym kroku wydaje mi się, że zaraz się potknę i coś pójdzie źle. Od samego rana nie czułam się najlepiej, teraz staram się do tego przywyknąć. Do wszystkiego w końcu można przywyknąć.
- Oczywiście – mruczy Seth, odpychając od nas moją niepewność. Zmienia temat, co znacznie ułatwia mi rozmowę. – Wracamy do domu. Cieszysz się?
Marszczę brwi, zerkając na wsiadającego na konia czarnowłosego, zbyt ciekawskiego ostatnio chłopaka, który za wszelką cenę stara się do mnie dotrzeć. Niesukcesywnie. Niestety.
- Zobaczę Lucasa. Myślę, że to jest jakiś powód do radości.
- Przejdzie ci kiedyś ten irytujący humor? Kiedy nie skaczesz i nie starasz się pozabijać wszystkich dookoła, którzy cię wkurzają, nie jesteś sobą. Ja wolę tamtą wersję Sophii. Co ty na to?
Coś jest nie tak. Ignoruję starania Setha, by przywrócić starą mnie do porządku dziennego. I tak nie uda mu się do mnie dotrzeć, więc nie wiem, dlaczego wciąż próbuje. To denerwujące, ale da się znieść. Łatwiej przemilczeć. Tak sądzę. W każdym razie, podczas słuchania jego głosu, gdy do mnie mówił, poczułam dreszcz przebiegający przez moje ciało. Wciąż go czuję. Jakby coś wydobywało się z ziemi i wołało mnie do niej. To chore.
Soph, ogarnij się.
Odpycham od siebie chore myśli tak daleko, jak potrafię i staram się zwrócić uwagę na moje zwierzę. Na tym samym koniu tu przybyłam, chyba się polubiliśmy. Jest piękny i oddany… Nie. Znowu to czuję. Mrowienie w obu dłoniach. I jak na złość, coś słyszę. Rozglądam się. Szum. Szepty rozlegające się w mojej głowie. Otacza nas ciemność, ciężko stwierdzić, czy ktoś oprócz mnie tak ma. Po chwili to się robi denerwujące. Zamykam oczy, zaciskam pięści. Uspokajam się w miarę możliwości, które i tak są ograniczone. Wszystko potrafię zignorować, ale nie to. ktoś mnie woła. W swojej głowie echem odbija się moje imię. I głośniej. I głośniej. W końcu zagłusza wszystko i wszystkich wokół. Przykładam dłoń do czoła. Nagle ustaje. Słyszę… ciszę. Oddycham głęboko, niespokojnie. Co to było?
Przyglądam się pozostałym jak nawiedzona, ale wyglądają tak naturalnie, jakby nic się nie działo. Chyba wariuję. Powinnam więcej spać, albo jeść. Wmawiam sobie te rzeczy, dopóki ponownie nie słyszę swego imienia. W przeciągu minuty, wszystko wraca. Sophia. Ktoś mnie woła. Tym razem to nie siedzi w mojej głowie. Obracam się ostrożnie i niepewnie. Siedzi tam w mroku. Mam wrażenie, że wyczuwam tę energię, obecność. Tam w mroku. Wszystko, co mroczne, siedzi tam – w mroku; powtarzam to sobie jak mantrę w głowie. Nie mogę tam iść. Cholernie mnie kusi, ale tak samo dobrze wiem, że to nic ze świata ludzi. Coś jest nie tak. Głos przypomina ten z głupich, fantastycznych filmów. Jest rozprzestrzeniony, rozproszony i… damski. Przypomina nimfę wodną lub syrenę. Nie potrafię tego określić, miesza mi się w głowie.
Dlaczego wszyscy traktują kobiety, jako te bardziej skłonne, do złych rzeczy?
Po zaledwie chwili, praktycznie zapominam, że nie jestem w tym lesie sama. To… coś, przejmuje nade mną kontrolę, wbrew mojej woli. Wpatruję się jak głupia w ciemność, ale nic tam nie widzę. Jedynie głos mąci mi w głowie. Ciągle i ciągle. Odcina mnie od rzeczywistości. Zaraz znienawidzę swoje imię, albo zapomnę, że jest moje. Coś zdecydowanie jest nie tak. Świadomie lub nie, wykonuję krok w stronę dźwięku. Nagle głos się zmienia. Jakby coś mu przeszkadzało w dotarciu do mnie. I przestaję oddychać, kiedy tym razem rozpoznaję jego właściciela. Moje imię brzmi teraz inaczej, przyjemniej, desperacko wręcz. W oczach stają mi łzy.
Jake.
Przyspieszam kroku w poszukiwaniu źródła głosu. Denerwuję się, kiedy nic nie jestem w stanie widzieć, wyczuwam tyko drzewa wokół. W moich uszach wciąż dudni ten sam wyraz. Jeden wyraz. Wyraz doprowadzający mnie do szału, jak kotwica powstrzymujący mnie przed odzyskaniem panowania nad sobą. I nagle mam wrażenie, że coś widzę. Pomiędzy drzewami, kilka kilometrów przed sobą. Jakaś sylwetka. Gdy w końcu mogę dalej oddychać i przyzwyczajam się do stęsknionego głosu, oddycham szybko i głęboko. Boję się, że braknie mi sił.
„Sophia, pospiesz się!”
Reguła się zmienia. Wyprowadza mnie z równowagi. Chyba szaleję. Wytężam wzrok tak bardzo, jak tylko potrafię w tym stanie otumanienia. Niby czuję się jak ja, ale to nie ja. Jestem zdesperowana i zraniona. Zrobiłabym chyba wszystko, by odzyskać, co utracone. Więc kiedy postać ukazuje się jeszcze bardziej, i jeszcze dalej, zaczynam biec. Biegnę, jakby na oślep. Zupełnie tracę panowanie nad sytuacją. Ktoś mnie woła. Z dwóch stron świata. Gubię się. Niebo jest niemalże czarne, to w niczym nie pomaga. Nie słyszę własnych myśli, tylko swoje przeklęte imię. Ktoś chce mnie doprowadzić do szaleństwa. Nagle postać Jacoba ukazuje mi się w całości, dokładnie tak, jak widziałam go ostatnim razem. Rozczochrane włosy, promienny uśmiech wywołany moim widokiem i ramiona, czekające na moje przybycie. Przyspieszam. Chcę się w nich znaleźć. Tęsknię za tym i nie wiem, jak długo wytrzymam. Więc jego postać kompletnie odbiera mi zmysły. Biegnę przed siebie, gdy nagle Jake znika.
Wszystko wraca do poprzedniej formy. A ja nie potrafię się zatrzymać. Urwisko.
Ktoś krzyczy moje imię. Chcę, ale nie potrafię się zatrzymać. Nie wiem, co się dzieje! Chryste, pomocy… Oddycham tak gwałtownie. Chyba zaraz wypluję płuca. Jestem przerażona do szpiku kości. Pierwszy raz ktoś albo coś bezczelnie weszło do mojej głowy. Myślę tylko o tym, że zaraz umrę. Tuż przed zakończeniem urwiska, ktoś łapie mnie za rękę. Nie wiem kto. Ciągnie mocno, aż w końcu ląduję przy czyimś ciele, bezwładna i otumaniona. Trzymam się na nogach, to najważniejsze. Po chwili delikatnie odzyskuję zmysły, wyczuwam znajomy zapach perfum, może lasu, powalający. Shane trzyma mnie mocno w talii, jakby obawiał się, że zaraz się wyrwę i postanowię skoczyć.
No jasne, tylko on jest w stanie mnie dogonić.
Cała drżę.
Jednak w momencie, gdy chwilowo się uspokajam, Shane obraca mnie twarzą do siebie; wcześniej przylegałam plecami do jego torsu. Znajduję w tym spojrzeniu coś dzikiego, niebezpiecznego w pewnym sensie. Ale zauważam też strach, nikły cień troski.
- Dlaczego chciałaś się zabić? – szepcze, ale jest spokojniejszy, bardziej opanowany, niż myślałam, że będzie. Czekałam chyba na jakieś „ty głupia idiotko, coś ty sobie, do cholery, myślała?”. Miła niespodzianka. Przełykam ślinę, nie wiedząc, co powiedzieć. – Sophia, odpowiedz mi! Zaraz wszyscy tu przyjadą, a ja ledwo powstrzymałem cię od skoku na pewną śmierć. Powiedz, że masz na to jakieś wytłumaczenie.
Odwracam wzrok.
- Słyszałam coś.
Unosi podbródek, przenikliwie mruży oczy.
- Niech zgadnę, głos twojego zmarłego chłopaka kazał ci skoczyć z klifu, a ty go po prostu posłuchałaś? – wypowiada to niemal z jadem.
Wcale mu się nie dziwię. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
- Nie do końca.
- Ale jednak.
Odwracam się od niego, nie mogę na niego patrzeć. Czuję się cholernie głupio.
Powiedz mu prawdę, kretynko; myślę.
- Seth coś do mnie mówił, a potem nagle przestałam wszystko słyszeć i czułam mrowienie w dłoniach, jakby coś się działo z ziemią, albo ze mną. Później był tylko ten głos, jakby syreni… wołał mnie. – Zerkam na niego, by sprawdzić, czy mi wierzy, ale nie daję rady nic wyczytać z jego twarzy. – Później był to głos Jacoba. Kompletnie straciłam nad sobą panowanie, Shane. Nie jestem sobą, wiesz, że ja bym tego nie zrobiła. Jeszcze aż tak mnie nie popieprzyło. Coś mnie wołało. Coś kazało mi biec… Potem nie potrafiłam się już zatrzymać, myślałam, że umrę.
Shane skina głową.
- Wierzę ci.
Patrzę na niego ciągle przestraszona.
- Musimy poważnie porozmawiać z Izaakiem.
- Wiem – odpowiada twardo.



Wpadam do pokoju treningowego jak burza, za mną wchodzi Shane, spokojniej niż ja. Diana ćwiczy bieg na bieżni zaprojektowanej dla nadnaturalnych, dla nas. I nagle przestaje, gdy zauważa mnie w towarzystwie jej chłopaka. Natychmiast znika jej uśmieszek z twarzy, ale mało mnie to obchodzi. Postawa Izaaka otwarcie sugeruje, że nie spodziewał się nas tak wcześnie, lub tak późno. W każdym razie za drzwiami zatrzymuję się prosta jak struna i cholernie wściekła. Profesor bez zbędnych obliczeń, zauważa to, ponieważ cały się spina. Słyszę bicie jego serca. Delikatnie przyspiesza. Shane również to słyszy, czuję jego obecność krok za mną, niemalże za moimi plecami. Dodaje mi pewności siebie. Drzwi zamykają się i zatrzaskują za nami na kod. Tak jak za pierwszym razem, gdy tu weszłam. Ale teraz wszystko się zmieniło.
- Wróciliście – wita nas profesor, starając się zachować spokój.
Czego tu się bać? Nas?
No bez żartów…
- Nie wszyscy – odzywa się zaraz Black. Autentycznie, nie wszyscy. Po wyjaśnieniu sytuacji mojego niedoszłego samobójstwa, zgodnie postanowiliśmy, że ja i Shane szybciej dotrzemy do zamku. Musimy się dowiedzieć, co się dzieje. Ze mną i ze wszystkim na tym świecie. Izaak jest chodzącym źródłem informacji. Pozostała czwórka jest w drodze. Przybędą jutro. – Ale poradzą sobie. To nie ma teraz większego znaczenia.
Diana zeskakuje delikatnie z maszyny.
- A co ma?
Shane zerka na dziewczynę, ale nie wykazuje żadnych emocji. Nie dziwi mnie to.
- Diano, wyjdź – syczy. – Porozmawiamy później.
- To znaczy kiedy? – pyta Vitarei z nadzieją.
- Kiedy będę miał ochotę. Wyjdź.
Poza tym, że obrzuca mnie spojrzeniem tak wściekłym, jak chyba nigdy wcześniej, nie zadaje więcej pytań, ale nie kryje też ciekawości. Jednak Diana opuszcza pomieszczenie. Zostajemy we trójkę, a ja mam w sobie tyle złości, że mogłabym własnoręcznie zamordować Izaaka za ukrywanie przed nami tak wielu rzeczy. Chcę się zemścić. Chcę komuś zapłacić, za usiłowanie zabicia mnie.
- Skąd ta złość u was? – zagaja profesor Moon, odkładając zeszyt z zapiskami na biurko za sobą. praktycznie zawsze stoi w tamtym miejscu. Jest jakieś… lepsze? – Bo nie wierzę, że wróciliście we dwójkę szybciej, tak bez powodu. Oh, Sophia nauczyła się biegać?
Marszczę brwi.
- Skąd o tym wiesz? – pytam bez ogródek. – Od początku wiedziałeś, prawda?
- Kochana. – Wykonuje krok w moja stronę.
- Nie zbliżaj się do mnie – warczę, więc przestaje.
- Brak zaufania. Rozumiem. – Wzdycha. – Wiedziałem, że to się stanie i wiedziałem, że pewnie będziesz wściekła, ale sądziłem, że będę miał nad tym trochę więcej kontroli. Jesteś córką Elizabeth i Garetha, pisane ci było stać się kimś więcej. Ty jedyna pragnęłaś usunąć umiejętności, ale ty jedyna – chociaż, może nie jedyna – masz większe możliwości. Podarowałem ci pamiętnik Rei. – Skinam głową. Zerkam przelotnie na Shane’a, ale jego spojrzenie nakazuje mi cierpliwość. – Pomimo, iż sądzili, że są jedynymi pierwszymi, nie byli. Nie powiedziałem wam tego wcześniej, bo to nie miało znaczenia, dopóki nie pojawiłaś się ty. Dowodem na to jest chociażby małżeństwo Rei z Marcusem, który również był uzdolniony i ich dalecy potomkowie, Shane i Seth. Khalius zostawił siostrę i z tego, co wiem, nie miał rodziny, ale w jednym dokumencie opisuje, jak spotyka pewną kobietę, niezwykle piękną i równie niezwykle uzdolnioną. Dorównywała mu niemalże we wszystkim, ale miała swój sekret. Była w ciąży z potępionym.
Nie mam pojęcia, czy w to wierzyć.
- Kim byli potępieni, w czasach Khaliusa? – pyta jednak Shane i patrzy na mnie, jakby zapewniał, że chce go sprawdzić. Postanawiam zaufać mu ten jeden raz, w końcu uratował mi życie. – Można ich teraz spotkać?
- Potępieni w tamtych czasach byli ludźmi dotkniętymi przez demona. Jeśli ten człowiek był w tym samym czasie uzdolnionym, był bardzo niebezpieczny. Dlatego zaledwie kilka lat po tym incydencie, zabito ich wszystkich i dopilnowano, by więcej nikt taki się nie narodził. Kobieta jednak nie wyjawiła nikomu, poza Khaliusem swojego sekretu, a dziecko się narodziło. Warunkiem zachowania czystości dziecka, było usunięcie możliwości wybudzenia umiejętności nadprzyrodzonych. Więc kobieta to zrobiła, ale nigdy nie wyjawiła swojego imienia. Przepowiedziała, że za kilka pokoleń urodzi się ktoś, kto złamie zasady. Ktoś, kto mimo wszystko znajdzie sposób, by obudzić swoją nadnaturalność. Khalius był jednak uparty i jakimś cudem dowiedział się, jak brzmiało jej nazwisko. – Izaak patrzy na mnie badawczo, nie wiem, jak powinnam się czuć. Nie wiem nawet, czy to do mnie w jakikolwiek sposób przemawia. Shane jest jednak opanowany, bardziej niż ja. – Nazywała się Salvae. Jej dziecko to Zafrina Salvae. Umarła po skończeniu czterdziestu lat, jako zwykła kobieta. Nie znała prawdy o sobie, ponieważ jej matka zmarła po jej narodzinach.
Mrużę oczy.
- Jaki ja mam związek z tą kobietą?
Tutaj Izaak przez chwilę się zastanawia, jakby nie chciał wyjawić nam prawdy.
W końcu bierze głęboki oddech i zerka na mnie.
- Zafrina jest pra pra babką Elizabeth, twojej matki. – To zdanie wybija mnie z pantałyku. Czy to znaczy, że ja jestem tym pokoleniem? Jestem potworem, który miał zostać uwięziony? Zabity? To nie może być prawda. Kręcę odruchowo głową, chcąc odeprzeć od siebie informacje. – Możecie mi nie wierzyć, ale Elizabeth wiedziała, że to będziesz ty. Chciała cię chronić, ale nie pozwoliłaś jej na to. jesteś inna, nikomu nie pozwolisz.
Shane krzyżuje ręce na klatce piersiowej, zanim się odezwie:
- Dlaczego coś chciało, aby popełniła samobójstwo? Dlaczego coś może mieć nad nią kontrolę, Moon?
Izaak wzrusza ramionami.
- Pierwsze dziecko Elizabeth nigdy nie będzie bezpieczne. Postaram się ustalić więcej szczegółów, ale na tę chwilę, to wszystko, co powinniście wiedzieć. Tak czy inaczej, ktoś powinien mieć oko na Sophię. – Unoszę podbródek. Nie pozwolę się bezsensu pilnować.
- Nic mi nie jest – syczę szybko, czując przypływ złości. – To była tylko iluzja.
- W którą uwierzyłaś – zauważa momentalnie Black. – W jakim niebezpieczeństwie jest?
- Póki co, powinna mieć spokój. Ktoś próbował ją zabić, ale nie sądzę, aby powtórzyło się to w najbliższym czasie, a jeżeli tak – musisz być silniejsza, niż wszystko, co zobaczysz w swojej głowie lub usłyszysz. Zafrina była niezwykle silną i odważną kobietą, a ty, gdzieś w sobie, masz jej krew. Jesteś zdolna do wszystkiego.
Chwila, czegoś jeszcze nie rozumiem.
- Moje umiejętności – wspominam.
- Co z nimi?
- Obudziły się przez potępienie? Następna umiejętność, dlaczego się pojawiła? – pytam niepewnie.
- Nikt do końca nie odkrył możliwości potępionego, ani tego skutków. Zbyt szybko się ich pozbyto z tego świata, a zwłaszcza uzdolnionego potępionego. Ale może wcale nie musisz się martwić. Żaden demon nie może mieć nad tobą kontroli, bo w tym świecie po prostu nie mają prawa istnieć. Już nie.
Shane prycha pogardliwie, więc rzucam mu zaciekawione, zmartwione jednocześnie spojrzenie.
- Jeżeli ona może słyszeć i widzieć coś, czego nie ma i to coś może zmusić ją do próby samobójstwa, to demony mają prawo tutaj żyć.
Profesor kręci głową niezadowolony z przebiegu sytuacji.
- Nie pchajcie się w to. Te moce… mroczne, nie powinny istnieć w tym świecie. Nie dostaną się do zamku, tu jesteście bezpieczni. – Spogląda na mnie. – Ty jesteś bezpieczna.
Coś do mnie dociera. Jakby mnie oświeciło.
- Czyli to prawda… Magia istnieje.
- Kto wam tak powiedział?
Shane wygląda, jakby chciał przytoczyć sprawę.
Pozwalam mu na to.



1 komentarz:

  1. Hej, kochana!
    Po prostu wow, nie mam słów, żeby opisać to jak spodobały mi się poprzednie dwa rozdziały. A pro po. Nie pozwoliłaś mi napisać komentarza do poprzedniego, ach. Ale mimo to bardzo cieszę się, że mogę czytać kolejny rozdział 🌸.
    Widzę, że historia porządnie się rozkręca! Mam tyle pytań! O co naprawdę chodzi z Sophią? Naprawdę jest jedną z potępionych? Jakoś nie chce mi się wierzyć Izaakowi. To na pewno kłamca, który ma w tym jakoś swój cel. Taki Ala czarny charakter, czy coś.
    Może to dziwne, ale uważam, że Diana też jest tym złym charakterem. Haha, teraz wysnuwaj jakieś chore teorie, a prawda jest taka, że się teraz ze mnie śmiejesz.
    Wracając. Ta sytuacja z Sophią i dziwnym głosem i jest naprawdę tajemnicza. Kto mógłby wejść do jej głowy? Czyżby ktoś kto był wtedy z nimi? Może Arthur? Ech, szukam igły w stogu siana! Chyba nie zostaje mi nic więcej jak poczekać na rozwój akcji.
    Życzę ci miłego dnia i weny do pisania.
    Tulę,
    Shoshano aka MAŁPA

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X