5.07.2017

00. Prolog


Świat się zatrzymał.
Odwracam wzrok.
Mój Boże. Gdybyś istniał i miał coś do gadania, pozwoliłbyś na to?
Zaciskam pięści i czuję dokładnie swoje suche palce, brud na nich. Krew jest w zestawie z niespodzianką. Kolejny wybuch. Słyszę strzały i błądzę skupionym spojrzeniem wokół siebie. Jest ciemno, wieje i co jakiś czas przed oczami wybucha mi kolejna sterta ziemi.
Nigdy nie było gorzej, to wyrok śmierci.
Poradzę sobie. A raczej poradzimy, nie mogę zostawić Lucasa.
Z bólem przenoszę całą swoją uwagę na młodszego brata żegnającego się z naszą matką. Klęczy nad nią, zalewa brudne policzki gorzkimi łzami i łka, podczas gdy ona szepcze niewyraźnie jakieś słowa pocieszenia. Wciąż mam przed oczami tą kulę, która trafiła w jej bok, a której ja nie potrafiłam zatrzymać. Poczucie winy i ból wyżera mnie od środka. Czuję jak kostki bieleją mi od zaciskania pięści. Robię wszystko, co tylko mogę, żeby się nie rozkleić. Jeśli ja się rozpadnę, Lucasowi nie pozostanie żadna szansa, nie wiem, czy zdołam się podnieść. Już dawno czułam się złamana, nie mogę teraz ulec emocjom.
To twoja matka, Sophia.
Na wojnie nikogo nie obchodzi kto jest czyją matką. Muszę ratować brata.
Tylko jeszcze nie wiem jak to zrobić.
- Sophia – mówi do mnie Lucas, zaglądając przez ramię. Jego szklące oczy wpatrzone we mnie z nadzieją łamią mi serce i z całych sił staram się tego nie okazywać. Sprawdzam, czy jesteśmy bezpieczni nasłuchuję, po czym pochylam się, opierając dłonie o kolana. – Mama chce z tobą porozmawiać.

Natychmiast patrzę na umierającą rodzicielkę. Nie mogę oddychać, gdy widzę jak uciska swoją ranę i próbuje do mnie mówić. Chylę głowę. Trzymaj się, dziewczyno. To boli. Łapię ją za dłoń i z całych sił powstrzymuję łzy. Zrobiłabym wszystko, żeby stanąć przed nią, ale było za późno. Ja byłam zbyt wolna. Zawiodłam. Lucas obserwuje mnie ale nic nie mówi, chyba on też ma dość tego wszystkiego.
Kolejny dzień; kolejne straty.
- Córeczko – dyszy matka.
- Nie męcz się. Wszystko będzie dobrze. – Gładzę ją po długich jasnych włosach. Ból zabiera mi oddech. Muszę być silna. Dla niego, muszę. – Tylko oddychaj, proszę. Wszystko będzie dobrze, mamo…
Resztkami sił kręci głową.
- Płynie w tobie krew Varray’ów… Poradzisz sobie, kochanie, zaopiekujesz się swoim młodszym bratem i zrobisz to lepiej, niż ja czy Gareth. Przepraszam za wszystko, co zrobiłam źle…
- Przestań, mamo.
Pręży się, by dotknąć mojej twarzy. Jej dłonie są chłodne, słabe. Przytrzymuję delikatnie jej dotyk, chociaż widzę jak bledną jej oczy i rozrywa mnie to na strzępy. Oddałabym wszystko, by utrzymać ją przy życiu. Oddałabym wszystko, by miała rację odnośnie Lucasa.
- Wierzę w ciebie, Sophia. Kocham was tak ba…bardzo.
Blada dłoń opada bezwładnie na ziemię. Niemalże słyszę to uderzenie i dudni echem w mojej głowie. Zagłusza bezustanne strzały i wybuchy. Zamykam oczy, a po chwili uderza we mnie ciało chłopca i wtula się we mnie, więc obejmuję go z całych sił i ze łzami na policzkach, całuję delikatnie w czubek głowy. Słyszę jego szloch i wiem doskonale, że również cierpi.
Pozbieraj się. Wstań i przeżyj.
Nie czas na żałobę. Gdzieś w oddali cichną wystrzały, zbierają się krzyki. Wytężam słuch i skupiam się na tym, żeby wyłapać jak najwięcej. Ktoś krzyczy o zmianie kierunku przemarszu, ktoś inny wywołuje żołnierzy do strzelaniny – do rzezi prowadzonej przez miasteczko. A właściwie jego ruiny. Potem, gładząc dłońmi zimne ciałko braciszka, dobiega do mnie nasze nazwisko.
Varray.
Ktoś nas szuka.
Podnoszę się na równe nogi, strasząc przy tym Lucasa, co widzę po jego minie. Rozglądam się na wszystkie strony, ale widzę tylko sterty kurzu, jasno świecący księżyc i zniszczenie, które rozsiała gwardia królewska. Uparli się, żeby zniszczyć ludziom życia. I za co? Za marne wywołanie strachu, sprawienie sobie większej władzy? Nie mogę myśleć. Wiem, że muszę nas uratować. Muszę coś zrobić, ale cholera, nie wiem co. Coraz bardziej zniecierpliwiona wyszukuję wzrokiem miejsca możliwego do ukrycia.
Jest.
Stary młyn. Jeszcze nie do końca zniszczony… To niedaleko, może uda nam się dobiec.
- Posłuchaj mnie Lucas. – Nachylam się do niego i łapię za obie dłonie. Wiem, że mnie wysłucha. Zostaliśmy sami na tym nędznym świecie i nawet jeśli nie chce mnie widzieć, nie ma pieprzonego wyjścia. – Jesteśmy poszukiwani, musimy uciekać. Rób co mówię i nie oglądaj się za siebie, dobrze? – Kiwa głową. – Nie pozwolę im cię skrzywdzić, obiecuję.
Krzyki zbierają na sile. Mam coraz mniej czasu, zanim ktokolwiek nas zauważy. Lucas trzyma się kurczowo mojej dłoni. Boi się. Dopiero co stracił matkę i został powierzony nieodpowiedzialnej siostrze, nie dziwię się. Ja byłabym przerażona. Zawiodłam go raz. Nie zrobię tego ponownie… Biegniemy. Przedzieramy się przez chmary dymu i wszystkie pagórki utworzone przez mini bomby, mające jedynie wzburzać chaos i zamieszanie.
Już niedaleko do młyna.
- To ona! I ten chłopak…!
Głos słychać jak przez mgłę, z daleka. Ogarnia mnie fala paniki i zdezorientowania. Lucas nie ma pojęcia co się dzieje, a ja zastanawiam się tylko, czy mam wystarczająco sił. Ostatnio byłam wyczerpana, a żal i zagubienie nie wspomagają mocy. Wcześniejsze próby poszły na marne. Teraz musi się udać.
W panice szukam jakiegoś bezpiecznego miejsca, w które można skoczyć i przy okazji nie wywołać zawrotów głowy. Zatrzymujemy się z Lucasem, i choć wiem, że uporczywie goni mnie czas, kucam przy nim i staram się wywołać odrobinę zaufania.
- Wiesz, co ja potrafię?
Kiwa głową.
- Potrafisz pojawiać się i znikać.
Uśmiecham się blado na to określenie. Nie ważne jak on to nazwie, w jego ustach brzmi beztrosko. W moich – jak przekleństwo. W każdym razie to przekleństwo albo uratuje nam życie, a przynajmniej jemu, albo oboje zginiemy. Preferuję pierwszą opcję.
Wszystko mnie boli, jestem zmęczona i skończona psychicznie. To może się nie udać.
- Musisz mi zaufać, inaczej nas znajdą i zabiją. – Nie stać mnie na delikatniejsze określenie słowa „śmierć”. To wojna i nawet dziecko jak on musi to zrozumieć. Być albo nie być, żyjemy z potworami, trzeba mieć swoje sposoby na przeżycie. – Ufasz mi?
- Dlaczego oni nas szukają?
Chciałabym wiedzieć. Zabili naszą matkę, a później usłyszawszy swoje nazwisko nie miałam nawet sił się zastanawiać. Teraz nie mam na to czasu. W głowie tkwi mi tylko jedna myśl „uratować Lucasa, nie zawieść jego i rodziców”.
Jestem im to winna.
- Nie wiem. Złap się mnie mocno i pod żadnym pozorem nie puszczaj, okey?
- Spróbuję – odpowiada i obejmuje rękami moją szyję.
Dociskam go do swojego ciała i skupiam wszystkie zmysły na tym, by udać się w inne miejsce. Wcześniej to była tylko rozrywka, coś niemożliwego danego mi od niebios. Dzięki tej umiejętności mogłam wymykać się z domu i nikt o tym nie wiedział, bo nikt nie mógł tego usłyszeć ani poczuć. Dzięki niej uciekłam z domu i uwolniłam się od rodziny, której teraz mi brakuje. Dasz radę, Sophia, udawało się wcześniej. Wcześniej nie miałam bagażu na klatce piersiowej. Nic się nie dzieje, a ja nie mogę tak bezczynnie stać z bratem i czekać, aż nas zabiją. Zaczynam biec, jestem cholernie zła.
Byle dotrzeć do młyna.
I nagle setnymi sekundy wiem, że mknę przez powietrze. Przez moje ciało przechodzą przyjemne wibracje. Jestem silniejsza, czuję się silniejsza i pewniejsza, chociaż wiem, że udało się przez daremny przypadek. Stoję twardo na drewnianej podłodze, za sobą mam ścianę, przed sobą schody a po bokach dwa okrągłe okna. Poddasze w młynie. Jeszcze nie zniszczone. Zerkam na wtulonego we mnie młodszego brata i nie mam pojęcia jak mogłam nie czuć tak mocnego uścisku podczas przeskakiwania. Teraz, gdy dociera do mnie rzeczywistość i strach powoli zastępuje euforię, zdaję sobie sprawę jak wystraszony jest Lucas i jakim oparciem muszę dla niego być.
Ma tylko mnie.
- Lucas, zejdź. Już dobrze. – Unosi głowę i puszcza mnie powoli. Biorę go pod ręce i opuszczam delikatnie na podłogę. Deski skrzypią pod naszym ciężarem. To nie wróży dobrze. – Stój spokojnie i nic nie rób, proszę.
Nie słysząc sprzeciwu, podchodzę do najbliższego okna i obserwuję masakrę z góry. Dopiero teraz dostrzegam wszystko, co gwardia zrobiła z Montiar. Ludzie w panice biegną przed siebie, szukają schronienia, a gwardia jak czarne, mordercze mrówki wyłapuje i zabija. Po kolei, jak leci. Najbardziej żal mi dzieci, które musiały na to patrzeć, które nie przeżyły, albo tak jak Lucas – będą musiały z tym żyć. W moim dzieciństwie też nie było kolorowo, ale matka nie umarła na moich oczach w wieku siedmiu lat. Przebiega przeze mnie chłodny dreszcz. Nie chcę pamiętać tego dnia, a jemu będzie się to pojawiało w najgorszych koszmarach. I nic nie będę mogła na to poradzić. Jedna kobieta biegnie i upada. Na jej plecach widać czerwoną plamę.
Jest tak wysoko, dlaczego tak wyraźnie to widzę?
Wszystko jedno. To nie ma znaczenia. I tak nie mogę na to patrzeć.
Jednak zanim zdążę odwrócić się i spojrzeć na brata, słyszę tylko jego krzyk, moje imię. Panikę i strach w dziecięcym, rozbitym z bólu głosie. Czarny, lniany worek na głowie. Czyiś głos, nieznajomy, śpiew. Czuję jak tracę kontrolę nad swoim ciałem. Nie mogę… nie da się nad nim panować.
Lucas.
Tracę przytomność. 

2 komentarze:

  1. Cześć, kochana ❤. (Mam nadzieję, że tym razem komentarz się doda ;-;.)
    Wow, to kolejna historia twojego autorstwa która jest niesamowita! Tak samo jak główna bohaterka - Sophie.
    Już po prologu jestem w stanie stwierdzić, że zostanę tutaj na dłużej. To naprawdę wciągająca opowieść, a jest tutaj dopiero prolog xD.
    Czekam niecierpliwie i życzę weny i w ogóle 😘.
    Tulę,
    Shoshano 🙌
    Ps. Mogłabyś wejść na GG, dawno cię nie było ^^

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X