Przebudziwszy
się nagle w ciemnej, chłodnej i wilgotnej celi, czuję suchość w gardle i
okropny ból głowy. Nie do końca pamiętam co się stało. W pierwszych sekundach
staram się przypomnieć sobie jak mocno musiałam mieć przewalone żeby tu
wylądować. Przez malutkie okno w ścianie naprzeciw żelaznych drzwi przebijają
się promienie słońca. Dygoczę z zima, otulam dłońmi kolana i przyciągam je jak
najbliżej do klatki piersiowej. Przez podarte spodnie czuję na nagiej skórze
swoje lodowate palce. Zamykam oczy, po czym oddycham głębiej. To zawsze
pomagało mi się uspokoić.
Nagle
przypominam sobie o moim bracie. Strzelaninie. Wpadam w panikę, gdy pojawia się
wspomnienie o umierającej rodzicielce. Nigdy w życiu nie zamażę tego obrazu.
Czegoś takiego nie da się kompletnie zapomnieć. Pamiętam, ktoś nawoływał moje
nazwisko. Przeskoczyłam, z bratem. A później? No właśnie… Co później. Ciemność.
Tyle pamiętam.
Gdzie
jest mój brat? Co zrobili z biednym Lucasem, jeśli ja jestem tutaj?
Miesiąc temu gdzieś
miałam brata. Uciekłam i wcale nie miałam zamiaru wracać – dopóki nie zaczęły
się oblężenia na małe miasteczka.
Zanim
jednak zdążę pomyśleć, jak wydostać się z tej pieprzonej celi i znaleźć
prawdopodobnie ostatniego żyjącego członka mojej rodziny – metal uderza o metal
i dudni echem w uszach. Otwierają się zamki, a zaraz po tym żelazne drzwi. Ktoś
wydaje rozkazy, ktoś je wykonuje. Do środka wchodzi wysoki szatyn o jasnych
niebieskich oczach. Ma surowe spojrzenie i co najbardziej rzuca się w oczy –
ubiera się na czarno. Pewnie jakiś tępy burak, który jest tu tylko pionkiem a
potem i tak wyląduje na stryczku. Jak wszyscy.
Zatrzymuje
się jakiś metr przede mną, gdy zauważa, że odwracam wzrok.
-
Sophia Varray.
Pieprz się.
Słyszę
jak bierze głęboki oddech. Uduś się,
sukinsynie.
-
Jeśli nie będziesz z nami rozmawiać, nie dowiesz się dlaczego tu jesteś.
Po
głosie wywnioskowałam, że wyprowadzam go z równowagi, ale wciąż trzymał fason.
Może jak pomilczę jeszcze chwilę to trafi go szlag i sobie stąd pójdzie w
cholerę. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, z nikim współpracować, a tym
bardziej z nim. Pewny siebie egoista. Chciałam tylko wrócić czas i stanąć przed
mamą gdy kula leciała w jej stronę. Wolałabym zginąć za nią. Lucas przynajmniej
byłby bezpieczniejszy i mniej by cierpiał.
Kij
mu w oko.
-
Gdzie jest Lucas?
Zmusiłam
się, by spojrzeć na szatyna. Na jego ustach igrał cień zwycięskiego,
egoistycznego uśmiechu. Ugh, zapragnęłam zedrzeć mu go z twarzy. Spojrzałam w
stronę drzwi, gdzie stali dwaj ochroniarze. Założę się, że bym ich powaliła…
gdyby tylko udało mi się zebrać siły i przeskoczyć chociaż kilka metrów.
Przejście nie było nazbyt wąskie, a i tak mogłam przenikać ściany podczas
skoku. Niebieskooki coś do mnie mówił, ale go nie słuchałam. Byłam nazbyt
skupiona opracowywaniem ucieczki. Nie miałam czasu by się targować, chciałam
zabrać stąd Lucasa i uciec – zakładając, że gdzieś tu był. Ryzykowałam jednak
schwytanie pomiędzy przeskokami i nie wiedziałam, czy mam na tyle siły, żeby
użyć mocy tak wiele razy.
Kalkulując:
próba ucieczki to pomysł iście samobójczy. Mogłabym narobić sobie problemów.
Raz się żyje.
-
Wykonasz moją prośbę i będziesz grzeczna, a odpowiem na wszystkie pytania.
Traktuję cię łagodnie, nie spieprz tego. Potrafię być nieprzyjemny. – Jego oczy
ciemnieją.
Postanowiłam
podnieść się na równe nogi. Poza tym staram się również unikać kontaktu
wzrokowego, to zawsze wpędza mnie w kłopoty.
Kiwam
głową.
I…
Dam radę.
Skaczę.
Sekunda
i ląduję gdzieś na korytarzu, którego w ogóle nie kojarzę. Przez chwilę
zastanawiam się w którą stronę powinnam iść, ale w sumie i tak nie wiem gdzie,
do cholery, jestem więc to nie ma większego znaczenia w którą stronę się udam.
Chciałabym jednak zobaczyć minę tego chłopaka, gdy zniknęłam mu sprzed oczu.
Skaczę
drugi raz. Dalej korytarz. Czuję, że się męczę. Nic nie jadłam ani nie piłam od
wielu godzin, ale pieprzyć to. Jeśli stąd ucieknę, wybiorę się z Jacobem na
mega obiad. Jeśli się stąd wydostanę. Jeśli – to bardzo mocne słowo, kiedy nie
ma się pewności. Rozglądam się ostrożnie, słyszę czyjeś głosy. Ktoś krzyczy,
ktoś biegnie. Chowam się we wnęce ściennej, staram się nie oddychać, nie
wydawać żadnego dźwięku. Nagle zauważam tego Palanta, który przyszedł do mojej
celi. Od razu mnie zauważa i pewnie domyśla się, że się boję. Staram się tego
nie okazywać, ale oczy zwykle nie zdradzają w takich sytuacjach.
Podbiega
do niego dwóch strażników. Domyślam się, że to strażnicy, ponieważ mają broń i
są ubrani na czarno. Słyszę jak ciężko oddychają, ale mimo wszystko chyba
starają się mieć wytężone zmysły. Wyglądają na takich, którzy są mu posłuszni.
Nie do końca to wszystko rozumiem. On jest tylko jakimś cwaniakiem, który
myśli, że może mnie zaszczuć i sprawić, że będę potulna jak baranek.
-
Więzień nie sprawia problemów? Słyszeliśmy gwałtowne odruchy – odzywa się jeden
z czarnych, podczas gdy drugi kątem oka się rozgląda. I zastanawiam się, czy on
nie jest czasem ślepy, bo skoro ten, do którego się zwracają, zauważył mnie od
razu, dlaczego nie oni? Mają prawie takie samo pole widzenia.
-
Wszystko pod kontrolą. Wracajcie na północne skrzydło i nie chcę was tu więcej
widzieć, zrozumiano? Tam trzymamy więźniów, tutaj jedną dziewczynę. Czy to jest
dla was różnica?
-
Dziewczyna jest niebezpieczna – dorzuca drugi.
Szatyn
zerka na mnie kątem oka.
O czym myśli?
-
Nie dla mnie.
-
Tak jest – mówią na równi strażnicy, odwracają się plecami do Palanta i
odchodzą bez słowa.
On
odprowadza ich wzrokiem, po czym jakby zażenowany zaistniałą sytuacją idzie w
moją stronę, zatrzymuje się jakiś metr przede mną, co pozwala mi bacznie
obserwować odruchy jego ciała. Ale najbardziej zastanawia mnie, kim on jest i
dlaczego ludzie są wobec niego posłuszni.
-
Wystarczy, Seth. Dziękuję.
Dopiero
teraz obok mnie pojawia się sylwetka chłopaka, chyba w równym wieku co ten
drugi. Zdałam sobie sprawę, że był niewidzialny. Na powitanie posyła mi
łobuzerski uśmiech, pełen dumy i zadowolenia. Teraz rozumiem – ja również byłam
niewidzialna. Dlatego strażnicy mnie nie zauważyli.
Dlaczego mnie
ukryli, zamiast pozwolić strażnikom się mną zająć?
-
Dalej masz zamiar uciekać, czy już ci się znudziło, księżniczko? – zapytał
szatyn.
Zacisnęłam
dłonie. Wiedział, że jestem już słaba i szydził ze mnie, bo starałam się uciec.
Czułam się bezsilna już dobrą chwilę. Opuściła mnie większość energii, całe
szczęście, że trzymałam się na nogach. To był plus, ponieważ autentycznie ledwo
stałam, czułam głód i pragnienie, ale postanowiłam się nie skarżyć. Chciałam
tylko zobaczyć Lucasa i mieć pewność, że nie spieprzyłam tego całkiem.
-
Nie bój się, on tylko wygląda na takiego strasznego. – Ten, który sprawił, że
stałam się niewidzialna, wyciągnął do mnie dłoń z delikatnym uśmiechem na
twarzy. – Jestem Seth, jego brat i wierny pomocnik. Jesteś w bazie OLU. Ochrona
ludzi uzdolnionych. I jesteś bezpieczna, nie zamierzamy zrobić ci krzywdy;
chcemy tylko, żebyś z nami współpracowała. Dlatego cię ukryłem, żeby wzbudzić w
tobie chociaż cień zaufania. Udało mi się?
Ani
drgnęłam.
Seth
wydawał się taki spokojny, ludzki i przyjacielski, w kompletnym przeciwieństwie
do jego dumnego brata. Chciałam w to uwierzyć i pozwolić sobie na spokój, ale
nie potrafiłam. Zamknęli mnie w zimnej, ciemnej celi i domagali się zaufania –
śmieszne.
-
Chcę zobaczyć Lucasa – zakomunikowałam bez ogródek.
-
Kim jest Lucas? – spytał Seth, a we mnie krew zawrzała.
Na
szczęście Palant zabrał głos.
-
Jej brat. Ruth i Dominic się nim opiekują. Chcesz go zobaczyć? – Złapał moje
spojrzenie. – To bądź grzeczna i nie uciekaj, nie mam czasu ani ochoty za tobą
biegać, dotarło?
Kiwam
głową.
Mija
mnie i Setha, po czym wolnym, władczym krokiem porusza się w stronę północnego
korytarza. Seth kiwa do mnie, żebym się ruszyła, zanim jego brat całkowicie
zniknie z naszego pola widzenia. Szybko się domyślam, że czekać na mnie nie
miał zamiaru. Korytarz był długi, ciemny i chłodny. Pokryty szarością, świeciły
tylko jakieś pojedyncze lampki w kątach. Przeraża mnie to miejsce, nawet jeśli
Seth twierdzi, że jestem bezpieczna. Weszliśmy na schody do góry. Tam jest już
jaśniej i przyjemniej, ale wciąż szaro. Staram się nie rozglądać zbyt dużo, nie
przyglądać się mijającym nas ludziom. Skręcamy w prawo i kilka metrów dalej
szatyn otwiera duże, drewniane drzwi. Sam nie wchodzi do środka, czeka na mnie,
jak mniemam.
Pozwala
mi pierwszej przekroczyć próg dużego pomieszczenia, w którym zauważam
jasnowłosą dziewczynę, obok niej siedzącego chłopaka o brązowych włosach i
przede wszystkim mojego młodszego brata. Ulga przychodzi łatwiej niż się tego
spodziewałam.
-
Shane. – Dziewczyna i chłopak wstają na widok stojącego za moimi plecami
Palanta.
Czyli
Palant ma na imię Shane. Dobrze wiedzieć.
-
Sophia! – krzyczy Lucas, wstaje na równe nogi i biegnie do mnie. Kucam, po czym
przyjmuję na siebie to, jak jego małe ciało wbiega i wtula się w moje. Obejmuję
go mocno, gdy opadam na kolana. Czuję taką ulgę, że był bezpieczny przez ten
cały czas. Za jego plecami zauważam jakieś klocki, zabawki. Bawił się tym zanim
przyszłam.
-
Nic ci nie jest? – pytam półgłosem.
-
Wszystko dobrze, nie martw się. Ruth dała mi zabawki i dobre jedzenie.
Rzucam
dziewczynie, Ruth, jak mniemam, wdzięczne spojrzenie. Blondynka uśmiecha się
łagodnie. Ma anielski uśmiech, w sumie cała wygląda jak anioł. Nie dość, że
miała długie blond włosy, to jeszcze ubranie w kolorze bieli.
-
A z tobą dobrze?
Kiwam
głową, by nie martwić dziecka.
-
Wyglądasz, jakby cię coś bolało. Boli cię coś? Jesteś zmęczona? Ruth ci pomoże,
prawda?
-
Oczywiście – zgodziła się dziewczyna, ale ja się nie zgadzam.
Całuję
braciszka w czoło i chudymi palcami gładzę po ramionach.
-
Dlaczego jesteś smutna?
Dobijają
mnie te pytania. Nie mogę na nie odpowiadać, nie potrafię.
-
Muszę już iść – mówię spokojnie. – Zobaczymy się później, dobrze? Nie martw się
o mnie. Wszystko będzie dobrze.
Mały
Lucas kiwa niepewnie głową, po czym spuszcza wzrok.
Wstaję
na równe nogi i patrzę na dwójkę ludzi, którzy są w moim bratem. Jestem im
wdzięczna za to wszystko.
-
Dziękuję.
-
Cała przyjemność po naszej stronie, Sophio.
-
Zgłoś się później do mnie, Dominic. Mamy parę spraw do omówienia.
Nie
rozumiem, dlaczego wszyscy okazują takie posłuszeństwo wobec Shane’a. Był w ich
wieku, jeśli się nie myliłam. Fakt, zachowywał się dumnie, władczo, jakby
wszystko miało zależeć od niego. Ale czułam, że kryje się za tym coś więcej. Po
tym, jak Dominic gestykulacją zgadza się z szatynem, wychodzę jako pierwsza. Zaraz
za mną podąża (niedaleko, bo zatrzymuję się zaraz na korytarzu) Shane, jego
brat zamyka za nami drzwi. Staram się zachować spokój; marmurową twarz; nie okazywać
uczuć. Od małego uczono mnie, że to jest najbardziej pewna pozycja –
najbezpieczniejsza.
-
Teraz mi ufasz? – pyta Seth.
-
To, że okazaliście mi odrobinę łaski pozwalając mi zobaczyć się z bratem wcale
nie znaczy, że za godzinę nie skończę martwa gdzieś w lochach.
Shane
unosi brew.
-
Nie jestem aż takim potworem i nie odbiorę chłopcu jedynej rodziny – mówi twardo
Shane, a jego oczy ciemnieją z każdym słowem. - Mylisz to miejsce z Gwardią
Rayisa. Tam z pewnością nie trudziliby się, żeby zaciągnąć cię tutaj i ścigać
się z tobą po korytarzach, tylko od razu uśmiercili, więc doceń to, że jeszcze
żyjesz. Mogłabyś też zacząć współpracować, to na pewno nie utrudni ci życia
tutaj.
Przełykam
gorzką ślinę.
Zerkam
na Setha, a jego spojrzenie nakazuje mi posłuszność. Nie podoba mi się to, nie
jestem do tego przyzwyczajona. Nie po to uciekałam z domu, żeby teraz musieć
wypełniać jakieś rozkazy od jakiegoś pajaca. Mimo wszystko wybieram skruchę.
-
Czego ode mnie chcesz?
Twarz
Shane’a łagodnieje, lecz wciąż podpowiada, że powinnam się bać.
-
Poddasz się testom. Później Izaak wszystko ci wyjaśni. Chodź za mną i nie
uciekaj, dobrze ci radzę. Następnym razem nie będę taki miły.
Shane
rusza przed siebie, podczas gdy ja i Seth idziemy za nim bez słowa. Mijamy przeróżnych
ludzi, głównie młodych, ale widzę też tych starszych. Wszyscy wydają się
wiedzieć co mają robić i w jaki sposób. Na drewnianej ławce na korytarzu siedzi
dziewczyna wyglądająca na pielęgniarkę (miała na sobie typowy strój). I chyba
nawet nią jest ponieważ trzyma dłoń jakiegoś dziecka i śpiewa cicho, a pod jej
dłońmi zauważam krew. Zakrywa nimi całą ranę, ale krew akurat była dla mnie
bardzo specyficzna. Potrafiłam nawet dokładnie wyczuć jej zapach.
Cóż,
dziewczyna przypomina anioła, jest bardzo podobna do Ruth. Ale Ruth nie była
ubrana jak typowa pielęgniarka i nie śpiewała, trzymając w dłoniach otworzoną
ranę.
-
To nasze uzdrowicielki – oznajmia Seth, nachylając się w moją stronę.
-
Co ona robiła?
-
Uzdrawiała – odpowiada, jakby to było oczywiste. Dla niego może było.
Marszczę
brwi, na co jego zielone oczy tańczą z radości. Pewnie czuje się lepiej z tym,
że on wie wszystko, a mnie wszystko dziwi.
-
Ty nie masz o niczym pojęcia – myśli na głos.
-
No zdaje się, że nie.
-
Alice posiadła moc uzdrowicielską – tłumaczy, skupiając na mnie uwagę. Skręcamy
w prawo, wciąż podążamy za Shane’em. – Jest kilka typów takiej mocy, dlatego
uzdrowicielek mamy kilka. Ona leczy akurat przez dotyk i swój głos, śpiew, jako
nieprzerywalny ciąg dźwięku jej głosu, działa najlepiej i najszybciej, a także
jest najbardziej skuteczny. Ruth, jej siostra – na pewno zauważyłaś
podobieństwo – również jest uzdrowicielką, ale w innym sensie. Ona leczy
bardziej psychicznie, w przeciwieństwie do swojej siostry.
-
To znaczy?
-
Ruth przenika zmysły i dociera do źródła twoich emocji – wyjaśnia. Nie mogę
wyjść z podziwu, w sumie bardziej ze zdziwienia. – Twój brat, gdy go zabraliśmy
od ciebie, był przerażony, nie potrafił się uspokoić i za żadne skarby nie
chciał cię opuszczać, ale musieliśmy go zabrać. O powód nie pytaj mnie, ja
tylko dostałem rozkaz… Poszliśmy we trójkę. Ja, Dom i Ruth. Wcześniej Veronica
cię uspała, również śpiewem. – Ten śpiew akurat pamiętam. Usłyszałam go jeszcze
na poddaszu młyna, a potem wszystko zniknęło. Zapadłam w tak głęboki sen jak
jeszcze nigdy. Kompletnie nic nie czułam… mogli robić ze mną wszystko, co
chcieli. Patrząc na to z tej strony, było to raczej niebezpieczne. – Lucas siedział
przy tobie i płakał, więc Ruth podeszła do niego, objęła policzki dłońmi i
patrząc mu w oczy powiedziała, że musi cię zostawić, ale oboje będziecie
bezpieczni, zapanowała nad jego strachem i obawą o twoje bezpieczeństwo. Inaczej
musielibyśmy się z nim chwilę męczyć.
-
Rozumiem… Skoro wy wszyscy jesteście tacy uzdolnieni, co ja tutaj robię? –
pytam.
Zatrzymujemy
się przed szarymi, metalowymi drzwiami.
-
Każdy jest uzdolniony w inny sposób, nie ma dwóch takich samych osób z takimi
samymi umiejętnościami. Ty, tak jak ja, Dom, Ruth i Shane… posiadasz swoje
indywidualne.
Shane
odwraca się do nas twarzą. Wertuje mnie błękitnymi oczyma na wskroś,
protekcjonalnie, wręcz niebezpiecznie.
-
Jak będziesz grzeczna, dowiemy się czym ty nas zaskoczysz. Wiemy już, że lubisz
i potrafisz się skakać na duże odległości – stwierdza Shane, krzywiąc się. Wyraża
swoje niezadowolenie, ale w sumie do twarzy mu w tym. Pasuje do niego ta mina
protekcjonalnego, dumnego i zbyt pewnego siebie dupka.
Unoszę
brew, z zaciekawieniem przyglądając się metalowym drzwiom.
Uciekł
strach, w jego miejsce pojawiło się zaintrygowanie. Podniecała mnie myśl, że mogę
być tak niezwykła jak oni. Przerażała mnie myśl, że za ta niezwykłością kryje
się jakieś zło, bo zawsze tak było. Tym złem mogła być Gwardia, mogła być chęć
wykorzystania mnie i innych dla własnych celów. Mogło być wszystko, nie
zaprzeczając wszelkim faktom o byciu bezpiecznym w tym miejscu.
Shane
przykłada dłoń do szarego pulpitu. Urządzenie skanuje jego rysy dłoni i pulpit
staje się zielony. Drzwi się otwierają.
-
Wejdź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz