27.09.2017

01. Przeciwieństwa



Przebudziwszy się nagle w ciemnej, chłodnej i wilgotnej celi, czuję suchość w gardle i okropny ból głowy. Nie do końca pamiętam co się stało. W pierwszych sekundach staram się przypomnieć sobie jak mocno musiałam mieć przewalone żeby tu wylądować. Przez malutkie okno w ścianie naprzeciw żelaznych drzwi przebijają się promienie słońca. Dygoczę z zima, otulam dłońmi kolana i przyciągam je jak najbliżej do klatki piersiowej. Przez podarte spodnie czuję na nagiej skórze swoje lodowate palce. Zamykam oczy, po czym oddycham głębiej. To zawsze pomagało mi się uspokoić.
Nagle przypominam sobie o moim bracie. Strzelaninie. Wpadam w panikę, gdy pojawia się wspomnienie o umierającej rodzicielce. Nigdy w życiu nie zamażę tego obrazu. Czegoś takiego nie da się kompletnie zapomnieć. Pamiętam, ktoś nawoływał moje nazwisko. Przeskoczyłam, z bratem. A później? No właśnie… Co później. Ciemność. Tyle pamiętam.
Gdzie jest mój brat? Co zrobili z biednym Lucasem, jeśli ja jestem tutaj?
Miesiąc temu gdzieś miałam brata. Uciekłam i wcale nie miałam zamiaru wracać – dopóki nie zaczęły się oblężenia na małe miasteczka.
Ogarnia mnie panika. Obiecałam mamie, że zaopiekuję się młodszym bratem. Jestem jej to winna za wszystko co zrobiłam. Jestem jej to cholernie winna… i jemu.
Zanim jednak zdążę pomyśleć, jak wydostać się z tej pieprzonej celi i znaleźć prawdopodobnie ostatniego żyjącego członka mojej rodziny – metal uderza o metal i dudni echem w uszach. Otwierają się zamki, a zaraz po tym żelazne drzwi. Ktoś wydaje rozkazy, ktoś je wykonuje. Do środka wchodzi wysoki szatyn o jasnych niebieskich oczach. Ma surowe spojrzenie i co najbardziej rzuca się w oczy – ubiera się na czarno. Pewnie jakiś tępy burak, który jest tu tylko pionkiem a potem i tak wyląduje na stryczku. Jak wszyscy.
Zatrzymuje się jakiś metr przede mną, gdy zauważa, że odwracam wzrok.
- Sophia Varray.
Pieprz się.
Słyszę jak bierze głęboki oddech. Uduś się, sukinsynie.
- Jeśli nie będziesz z nami rozmawiać, nie dowiesz się dlaczego tu jesteś.
Po głosie wywnioskowałam, że wyprowadzam go z równowagi, ale wciąż trzymał fason. Może jak pomilczę jeszcze chwilę to trafi go szlag i sobie stąd pójdzie w cholerę. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, z nikim współpracować, a tym bardziej z nim. Pewny siebie egoista. Chciałam tylko wrócić czas i stanąć przed mamą gdy kula leciała w jej stronę. Wolałabym zginąć za nią. Lucas przynajmniej byłby bezpieczniejszy i mniej by cierpiał.
Kij mu w oko.
- Gdzie jest Lucas?
Zmusiłam się, by spojrzeć na szatyna. Na jego ustach igrał cień zwycięskiego, egoistycznego uśmiechu. Ugh, zapragnęłam zedrzeć mu go z twarzy. Spojrzałam w stronę drzwi, gdzie stali dwaj ochroniarze. Założę się, że bym ich powaliła… gdyby tylko udało mi się zebrać siły i przeskoczyć chociaż kilka metrów. Przejście nie było nazbyt wąskie, a i tak mogłam przenikać ściany podczas skoku. Niebieskooki coś do mnie mówił, ale go nie słuchałam. Byłam nazbyt skupiona opracowywaniem ucieczki. Nie miałam czasu by się targować, chciałam zabrać stąd Lucasa i uciec – zakładając, że gdzieś tu był. Ryzykowałam jednak schwytanie pomiędzy przeskokami i nie wiedziałam, czy mam na tyle siły, żeby użyć mocy tak wiele razy.
Kalkulując: próba ucieczki to pomysł iście samobójczy. Mogłabym narobić sobie problemów.
Raz się żyje.
- Wykonasz moją prośbę i będziesz grzeczna, a odpowiem na wszystkie pytania. Traktuję cię łagodnie, nie spieprz tego. Potrafię być nieprzyjemny. – Jego oczy ciemnieją.
Postanowiłam podnieść się na równe nogi. Poza tym staram się również unikać kontaktu wzrokowego, to zawsze wpędza mnie w kłopoty.
Kiwam głową.
I… Dam radę.
Skaczę.
Sekunda i ląduję gdzieś na korytarzu, którego w ogóle nie kojarzę. Przez chwilę zastanawiam się w którą stronę powinnam iść, ale w sumie i tak nie wiem gdzie, do cholery, jestem więc to nie ma większego znaczenia w którą stronę się udam. Chciałabym jednak zobaczyć minę tego chłopaka, gdy zniknęłam mu sprzed oczu.
Skaczę drugi raz. Dalej korytarz. Czuję, że się męczę. Nic nie jadłam ani nie piłam od wielu godzin, ale pieprzyć to. Jeśli stąd ucieknę, wybiorę się z Jacobem na mega obiad. Jeśli się stąd wydostanę. Jeśli – to bardzo mocne słowo, kiedy nie ma się pewności. Rozglądam się ostrożnie, słyszę czyjeś głosy. Ktoś krzyczy, ktoś biegnie. Chowam się we wnęce ściennej, staram się nie oddychać, nie wydawać żadnego dźwięku. Nagle zauważam tego Palanta, który przyszedł do mojej celi. Od razu mnie zauważa i pewnie domyśla się, że się boję. Staram się tego nie okazywać, ale oczy zwykle nie zdradzają w takich sytuacjach.
Podbiega do niego dwóch strażników. Domyślam się, że to strażnicy, ponieważ mają broń i są ubrani na czarno. Słyszę jak ciężko oddychają, ale mimo wszystko chyba starają się mieć wytężone zmysły. Wyglądają na takich, którzy są mu posłuszni. Nie do końca to wszystko rozumiem. On jest tylko jakimś cwaniakiem, który myśli, że może mnie zaszczuć i sprawić, że będę potulna jak baranek.
- Więzień nie sprawia problemów? Słyszeliśmy gwałtowne odruchy – odzywa się jeden z czarnych, podczas gdy drugi kątem oka się rozgląda. I zastanawiam się, czy on nie jest czasem ślepy, bo skoro ten, do którego się zwracają, zauważył mnie od razu, dlaczego nie oni? Mają prawie takie samo pole widzenia.
- Wszystko pod kontrolą. Wracajcie na północne skrzydło i nie chcę was tu więcej widzieć, zrozumiano? Tam trzymamy więźniów, tutaj jedną dziewczynę. Czy to jest dla was różnica?
- Dziewczyna jest niebezpieczna – dorzuca drugi.
Szatyn zerka na mnie kątem oka.
O czym myśli?
- Nie dla mnie.
- Tak jest – mówią na równi strażnicy, odwracają się plecami do Palanta i odchodzą bez słowa.
On odprowadza ich wzrokiem, po czym jakby zażenowany zaistniałą sytuacją idzie w moją stronę, zatrzymuje się jakiś metr przede mną, co pozwala mi bacznie obserwować odruchy jego ciała. Ale najbardziej zastanawia mnie, kim on jest i dlaczego ludzie są wobec niego posłuszni.
- Wystarczy, Seth. Dziękuję.
Dopiero teraz obok mnie pojawia się sylwetka chłopaka, chyba w równym wieku co ten drugi. Zdałam sobie sprawę, że był niewidzialny. Na powitanie posyła mi łobuzerski uśmiech, pełen dumy i zadowolenia. Teraz rozumiem – ja również byłam niewidzialna. Dlatego strażnicy mnie nie zauważyli.
Dlaczego mnie ukryli, zamiast pozwolić strażnikom się mną zająć?
- Dalej masz zamiar uciekać, czy już ci się znudziło, księżniczko? – zapytał szatyn.
Zacisnęłam dłonie. Wiedział, że jestem już słaba i szydził ze mnie, bo starałam się uciec. Czułam się bezsilna już dobrą chwilę. Opuściła mnie większość energii, całe szczęście, że trzymałam się na nogach. To był plus, ponieważ autentycznie ledwo stałam, czułam głód i pragnienie, ale postanowiłam się nie skarżyć. Chciałam tylko zobaczyć Lucasa i mieć pewność, że nie spieprzyłam tego całkiem.
- Nie bój się, on tylko wygląda na takiego strasznego. – Ten, który sprawił, że stałam się niewidzialna, wyciągnął do mnie dłoń z delikatnym uśmiechem na twarzy. – Jestem Seth, jego brat i wierny pomocnik. Jesteś w bazie OLU. Ochrona ludzi uzdolnionych. I jesteś bezpieczna, nie zamierzamy zrobić ci krzywdy; chcemy tylko, żebyś z nami współpracowała. Dlatego cię ukryłem, żeby wzbudzić w tobie chociaż cień zaufania. Udało mi się?
Ani drgnęłam.
Seth wydawał się taki spokojny, ludzki i przyjacielski, w kompletnym przeciwieństwie do jego dumnego brata. Chciałam w to uwierzyć i pozwolić sobie na spokój, ale nie potrafiłam. Zamknęli mnie w zimnej, ciemnej celi i domagali się zaufania – śmieszne.
- Chcę zobaczyć Lucasa – zakomunikowałam bez ogródek.
- Kim jest Lucas? – spytał Seth, a we mnie krew zawrzała.
Na szczęście Palant zabrał głos.
- Jej brat. Ruth i Dominic się nim opiekują. Chcesz go zobaczyć? – Złapał moje spojrzenie. – To bądź grzeczna i nie uciekaj, nie mam czasu ani ochoty za tobą biegać, dotarło?
Kiwam głową.
Mija mnie i Setha, po czym wolnym, władczym krokiem porusza się w stronę północnego korytarza. Seth kiwa do mnie, żebym się ruszyła, zanim jego brat całkowicie zniknie z naszego pola widzenia. Szybko się domyślam, że czekać na mnie nie miał zamiaru. Korytarz był długi, ciemny i chłodny. Pokryty szarością, świeciły tylko jakieś pojedyncze lampki w kątach. Przeraża mnie to miejsce, nawet jeśli Seth twierdzi, że jestem bezpieczna. Weszliśmy na schody do góry. Tam jest już jaśniej i przyjemniej, ale wciąż szaro. Staram się nie rozglądać zbyt dużo, nie przyglądać się mijającym nas ludziom. Skręcamy w prawo i kilka metrów dalej szatyn otwiera duże, drewniane drzwi. Sam nie wchodzi do środka, czeka na mnie, jak mniemam.
Pozwala mi pierwszej przekroczyć próg dużego pomieszczenia, w którym zauważam jasnowłosą dziewczynę, obok niej siedzącego chłopaka o brązowych włosach i przede wszystkim mojego młodszego brata. Ulga przychodzi łatwiej niż się tego spodziewałam.
- Shane. – Dziewczyna i chłopak wstają na widok stojącego za moimi plecami Palanta.
Czyli Palant ma na imię Shane. Dobrze wiedzieć.
- Sophia! – krzyczy Lucas, wstaje na równe nogi i biegnie do mnie. Kucam, po czym przyjmuję na siebie to, jak jego małe ciało wbiega i wtula się w moje. Obejmuję go mocno, gdy opadam na kolana. Czuję taką ulgę, że był bezpieczny przez ten cały czas. Za jego plecami zauważam jakieś klocki, zabawki. Bawił się tym zanim przyszłam.
- Nic ci nie jest? – pytam półgłosem.
- Wszystko dobrze, nie martw się. Ruth dała mi zabawki i dobre jedzenie.
Rzucam dziewczynie, Ruth, jak mniemam, wdzięczne spojrzenie. Blondynka uśmiecha się łagodnie. Ma anielski uśmiech, w sumie cała wygląda jak anioł. Nie dość, że miała długie blond włosy, to jeszcze ubranie w kolorze bieli.
- A z tobą dobrze?
Kiwam głową, by nie martwić dziecka.
- Wyglądasz, jakby cię coś bolało. Boli cię coś? Jesteś zmęczona? Ruth ci pomoże, prawda?
- Oczywiście – zgodziła się dziewczyna, ale ja się nie zgadzam.
Całuję braciszka w czoło i chudymi palcami gładzę po ramionach.
- Dlaczego jesteś smutna?
Dobijają mnie te pytania. Nie mogę na nie odpowiadać, nie potrafię.
- Muszę już iść – mówię spokojnie. – Zobaczymy się później, dobrze? Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze.
Mały Lucas kiwa niepewnie głową, po czym spuszcza wzrok.
Wstaję na równe nogi i patrzę na dwójkę ludzi, którzy są w moim bratem. Jestem im wdzięczna za to wszystko.
- Dziękuję.
- Cała przyjemność po naszej stronie, Sophio.
- Zgłoś się później do mnie, Dominic. Mamy parę spraw do omówienia.
Nie rozumiem, dlaczego wszyscy okazują takie posłuszeństwo wobec Shane’a. Był w ich wieku, jeśli się nie myliłam. Fakt, zachowywał się dumnie, władczo, jakby wszystko miało zależeć od niego. Ale czułam, że kryje się za tym coś więcej. Po tym, jak Dominic gestykulacją zgadza się z szatynem, wychodzę jako pierwsza. Zaraz za mną podąża (niedaleko, bo zatrzymuję się zaraz na korytarzu) Shane, jego brat zamyka za nami drzwi. Staram się zachować spokój; marmurową twarz; nie okazywać uczuć. Od małego uczono mnie, że to jest najbardziej pewna pozycja – najbezpieczniejsza.
- Teraz mi ufasz? – pyta Seth.
- To, że okazaliście mi odrobinę łaski pozwalając mi zobaczyć się z bratem wcale nie znaczy, że za godzinę nie skończę martwa gdzieś w lochach.
Shane unosi brew.
- Nie jestem aż takim potworem i nie odbiorę chłopcu jedynej rodziny – mówi twardo Shane, a jego oczy ciemnieją z każdym słowem. - Mylisz to miejsce z Gwardią Rayisa. Tam z pewnością nie trudziliby się, żeby zaciągnąć cię tutaj i ścigać się z tobą po korytarzach, tylko od razu uśmiercili, więc doceń to, że jeszcze żyjesz. Mogłabyś też zacząć współpracować, to na pewno nie utrudni ci życia tutaj.
Przełykam gorzką ślinę.
Zerkam na Setha, a jego spojrzenie nakazuje mi posłuszność. Nie podoba mi się to, nie jestem do tego przyzwyczajona. Nie po to uciekałam z domu, żeby teraz musieć wypełniać jakieś rozkazy od jakiegoś pajaca. Mimo wszystko wybieram skruchę.
- Czego ode mnie chcesz?
Twarz Shane’a łagodnieje, lecz wciąż podpowiada, że powinnam się bać.
- Poddasz się testom. Później Izaak wszystko ci wyjaśni. Chodź za mną i nie uciekaj, dobrze ci radzę. Następnym razem nie będę taki miły.
Shane rusza przed siebie, podczas gdy ja i Seth idziemy za nim bez słowa. Mijamy przeróżnych ludzi, głównie młodych, ale widzę też tych starszych. Wszyscy wydają się wiedzieć co mają robić i w jaki sposób. Na drewnianej ławce na korytarzu siedzi dziewczyna wyglądająca na pielęgniarkę (miała na sobie typowy strój). I chyba nawet nią jest ponieważ trzyma dłoń jakiegoś dziecka i śpiewa cicho, a pod jej dłońmi zauważam krew. Zakrywa nimi całą ranę, ale krew akurat była dla mnie bardzo specyficzna. Potrafiłam nawet dokładnie wyczuć jej zapach.
Cóż, dziewczyna przypomina anioła, jest bardzo podobna do Ruth. Ale Ruth nie była ubrana jak typowa pielęgniarka i nie śpiewała, trzymając w dłoniach otworzoną ranę.
- To nasze uzdrowicielki – oznajmia Seth, nachylając się w moją stronę.
- Co ona robiła?
- Uzdrawiała – odpowiada, jakby to było oczywiste. Dla niego może było.
Marszczę brwi, na co jego zielone oczy tańczą z radości. Pewnie czuje się lepiej z tym, że on wie wszystko, a mnie wszystko dziwi.
- Ty nie masz o niczym pojęcia – myśli na głos.
- No zdaje się, że nie.
- Alice posiadła moc uzdrowicielską – tłumaczy, skupiając na mnie uwagę. Skręcamy w prawo, wciąż podążamy za Shane’em. – Jest kilka typów takiej mocy, dlatego uzdrowicielek mamy kilka. Ona leczy akurat przez dotyk i swój głos, śpiew, jako nieprzerywalny ciąg dźwięku jej głosu, działa najlepiej i najszybciej, a także jest najbardziej skuteczny. Ruth, jej siostra – na pewno zauważyłaś podobieństwo – również jest uzdrowicielką, ale w innym sensie. Ona leczy bardziej psychicznie, w przeciwieństwie do swojej siostry.
- To znaczy?
- Ruth przenika zmysły i dociera do źródła twoich emocji – wyjaśnia. Nie mogę wyjść z podziwu, w sumie bardziej ze zdziwienia. – Twój brat, gdy go zabraliśmy od ciebie, był przerażony, nie potrafił się uspokoić i za żadne skarby nie chciał cię opuszczać, ale musieliśmy go zabrać. O powód nie pytaj mnie, ja tylko dostałem rozkaz… Poszliśmy we trójkę. Ja, Dom i Ruth. Wcześniej Veronica cię uspała, również śpiewem. – Ten śpiew akurat pamiętam. Usłyszałam go jeszcze na poddaszu młyna, a potem wszystko zniknęło. Zapadłam w tak głęboki sen jak jeszcze nigdy. Kompletnie nic nie czułam… mogli robić ze mną wszystko, co chcieli. Patrząc na to z tej strony, było to raczej niebezpieczne. – Lucas siedział przy tobie i płakał, więc Ruth podeszła do niego, objęła policzki dłońmi i patrząc mu w oczy powiedziała, że musi cię zostawić, ale oboje będziecie bezpieczni, zapanowała nad jego strachem i obawą o twoje bezpieczeństwo. Inaczej musielibyśmy się z nim chwilę męczyć.
- Rozumiem… Skoro wy wszyscy jesteście tacy uzdolnieni, co ja tutaj robię? – pytam.
Zatrzymujemy się przed szarymi, metalowymi drzwiami.
- Każdy jest uzdolniony w inny sposób, nie ma dwóch takich samych osób z takimi samymi umiejętnościami. Ty, tak jak ja, Dom, Ruth i Shane… posiadasz swoje indywidualne.
Shane odwraca się do nas twarzą. Wertuje mnie błękitnymi oczyma na wskroś, protekcjonalnie, wręcz niebezpiecznie.
- Jak będziesz grzeczna, dowiemy się czym ty nas zaskoczysz. Wiemy już, że lubisz i potrafisz się skakać na duże odległości – stwierdza Shane, krzywiąc się. Wyraża swoje niezadowolenie, ale w sumie do twarzy mu w tym. Pasuje do niego ta mina protekcjonalnego, dumnego i zbyt pewnego siebie dupka.
Unoszę brew, z zaciekawieniem przyglądając się metalowym drzwiom.
Uciekł strach, w jego miejsce pojawiło się zaintrygowanie. Podniecała mnie myśl, że mogę być tak niezwykła jak oni. Przerażała mnie myśl, że za ta niezwykłością kryje się jakieś zło, bo zawsze tak było. Tym złem mogła być Gwardia, mogła być chęć wykorzystania mnie i innych dla własnych celów. Mogło być wszystko, nie zaprzeczając wszelkim faktom o byciu bezpiecznym w tym miejscu.
Shane przykłada dłoń do szarego pulpitu. Urządzenie skanuje jego rysy dłoni i pulpit staje się zielony. Drzwi się otwierają.
- Wejdź. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X