14.10.2017

04. "Postawiła ci się"


Ranek nadchodzi szybko, niespodziewanie. Ledwie zamknęłam oczy, a już muszę je otworzyć i zaczynać nowy dzień w nowym dla mnie świecie. W świecie, do którego nie chciałam należeć, ale chyba czas pogodzić się z rzeczywistością. Tak jest lepiej dla Lucasa. Bezpieczniej przede wszystkim, a nic nie liczy się bardziej, niż jego bezpieczeństwo po śmierci Elizabeth.
Podnoszę się z wygodnego materaca i idę prosto do oddzielonej łukiem ściennym łazienki. Biorę szybką kąpiel, rozczesuję burzę falistych włosów, zakładam na siebie czarny podkoszulek i spodnie tego samego koloru. Czeka mnie ciężki dzień. Wzdycham przed lustrem. Postanawiam nie użalać się nad sobą i pójść zobaczyć co u Lucasa, ale gdy otwieram drzwi do jego pokoju i nie zastaję tam ani jego, ani Ruth, zaczynam się martwić. Schodzę na dół i wybiegam na balkon, gdzie wczorajszej nocy spotkałam Shane’a, z nadzieją, że może tam będzie, ale nadzieja szybko zamienia się w zażenowanie całą sytuacją. Wiem, że jest bezpieczny i na pewno nic złego mu się nie dzieje, ale muszę go zobaczyć, tak na wszelki wypadek. Uruchomił się we mnie pewien instynkt… rodzicielski. Schodzę więc piętro niżej i mijając ludzi, których właściwie nie znam, zauważam na końcu korytarza Ruth rozmawiającą ze swoją siostrą.
Czy ona nie powinna pilnować mojego brata?
Podchodzę do nich szybkim krokiem.
- Sophia. – Pierwsza zauważa mnie Alice, zaraz po niej jej siostra. – Jestem Alice, miło mi cię poznać.
- Mi również. – Moje imię już zna, więc nie ma żadnego sensu się przedstawiać. Nie, żebym panikowała, ale tutaj chyba każdy znał moje imię, wcale mnie to nie przerażało… Zwracam się do drugiej siostry: - Ruth, wiesz może gdzie jest Lucas? Nie mogę go znaleźć.
Dziewczyna dziwi się, słysząc moje pytanie.
- Teraz Dominic się nim zajmuje. Myślałam, że wiesz. Chyba poszli z Shane’em do podziemi. Twierdzili, że o wszystkim wiesz i że się zgodziłaś, więc nie chciałam zawracać ci głowy. I tak już masz dużo zmartwień. Ohh… nie wiedziałaś, prawda?
Kiwam głową potwierdzając jej słowa.
- Nie martw się – odzywa się Alice, uśmiechając się promiennie. – Z Shane’em i Domem, Lucas jest całkowicie bezpieczny. Shane jest czasem lekkomyślny i porywczy, ale sądzę, że potrafi myśleć racjonalnie, kiedy chodzi o młodego chłopca.
No nie byłabym tego taka pewna.
- Postaram się go nie zabić. Jeszcze raz, gdzie oni są?
- Kilka pięter w dół, będziesz wiedziała gdzie ich szukać – odpowiada Ruth.
- Dzięki.
Odwracam się na pięcie i idę w kierunku schodów w dół. Ten zamek jest ogromny, a ja gubię się w nim jak małe dziecko. Na szczęście za czwartym razem, po dłuższej chwili szukania odnajduję kolejne schody w dół. Na (mam nadzieję) przedostatnim piętrze nie ma już ludzi. Jest tylko pusty, prosty korytarz, bez żadnych zakrętów i szerokich schodów w dół. A całe pomieszczenie prowadzi do jednych drzwi. Zatrzymuję się na chwilę, studiując ciemnobrązowe ściany i powieszone na suficie lampy. Skupiam się na słuchu i po niecałej minucie słyszę rozmowy, śmiech dziecka – mojego brata.
Kręcę głową z irytacją, myśląc w jaki sposób Shane mógłby zginąć, po czym zamykam za sobą drzwi i cóż… kolejne schody. To mnie kiedyś wykończy. Tym razem nie idę już szybko, a wolno. Po pierwsze, już mi się znudziło gonienie za tymi durniami, a po drugie i tak już widzę Lucasa z łukiem w ręku, a obok niego stojących Dominica i Shane’a.
Lucas nawet mnie nie zauważa, gdy stara się wcelować strzałą w czerwony punkt na kole. Nie słyszy moich cichych kroków, ale Black już dawno wyczuł moją obecność i obserwuje mnie, odkąd weszłam na drewniane schodki. Dominic spuszcza i unosi głowę w dół w moim kierunku, to chyba było przywitanie, a więc odpowiadam mu tym samym. Shane nie wykazuje tego szacunku wobec mnie w ten sposób, on po prostu świdruje mnie wzrokiem od stóp do głów, ale nie wprowadza mnie w zakłopotanie – wręcz przeciwnie. Czuję się bardziej pewna siebie i swojego ciała. Ponadto wygląda zabójczo w miarę dobrze w tej czarnej koszulce, czego wcale nie pomyślałam.
Siedmiolatek w końcu wypuszcza strzałę z łuku, a ta wbija się kilka centymetrów poniżej czerwonego punktu. Nie wykazuje zbytniego zadowolenia, ale chyba jest z siebie dumny.
- Jak mi poszło? – zagaja Shane’a, który spogląda na niego z aprobatą. – Chyba lepiej niż wcześniej.
 Też jestem tego zdania, widząc te wszystkie drewniane strzały wetknięte w najróżniejsze miejsca na kole. Mimo to jednak wciąż nie jestem za tym, aby młody uczył się zabijania, to jeszcze nie na jego lata. Powinien się bawić i uczyć myśleć, a nie techniki strzeleckiej.
- Spytaj siostry – instruuje czarnowłosy.
W tym samym momencie Lucas odwraca się do mnie twarzą, rzuca łuk na bok i biegnie do mnie. Kucam, by go przytulić, a gdy się ode mnie odsuwa, wbija we mnie duże, niebieskie oczy. Tańczy w nich radość, jakaś duma z siebie. Byle tylko nie zachowywał się jak Shane, bo chyba się powieszę.
- Jesteś na mnie zła? – pyta siedmiolatek ze skruchą w głosie. – Obiecałem ci wczoraj, że sam się zapytam czy mogę iść postrzelać, ale spałaś i Shane powiedział, żebym cię nie budził i że wczoraj cię zapytał o zgodę.
Zerkam ze złością na czarnowłosego, podczas gdy na jego twarzy pląta się cień lisiego uśmiechu.
- Tak? I powiedział ci, że się zgodziłam?
- Nie zgodziłaś się? – dziwi się niebieskooki chłopiec.
Klękam na jedno kolano i łapię go za ręce.
- Jeśli mi obiecasz, że nie zrobisz sobie krzywdy i nie będziesz potem strzelał do niewinnych zwierząt, to możesz dalej się uczyć pod okiem Dominica i Shane’a. Jadłeś śniadanie? Jest jeszcze wcześnie.
Lucas kręci głową.
- Jak skończymy ćwiczyć – tłumaczy Dom – to Ruth go zabierze na śniadanie. Ona wie, kiedy ma przyjść.
- Dobrze.
- To mogę iść dalej strzelać?
Uśmiecham się łagodnie, po czym gestem dłoni zgadzam się na dalszy trening.
Dominic pomaga Lucasowi odpowiednio trzymać łuk i podaje mu strzałę, by ten mógł samodzielnie wycelować, napiąć cięciwę i strzelić. W tym samym czasie wolnym krokiem zbliża się do mnie Shane. Wie, że znowu wygrał i znowu mu to odpuściłam, ale on nie może decydować o tym, co potrafi i kim stanie się mój brat za dziesięć lat. Jeśli kiedykolwiek przez swoje umiejętności zrani kogoś, nigdy sobie tego nie wybaczę. Nie wybaczę sobie, że mu na to pozwoliłam.
Krzyżuję ręce na piersi.
- Jesteś zła – zauważa czarnowłosy, zerkając na mnie w przerwach na obserwowanie poczynań siedmiolatka z łukiem w ręce. – Sophia.
Biorę głęboki oddech.
- Nie zezwoliłam na te nauki. Może mu się coś stać.
- Od tego jestem ja. Jeśli zapomniałaś o jednym fakcie: jestem szybszy niż strzała z drewna, która nawet nie ma precyzyjnie zakończonego końca.
Spuszczam wzrok.
- Nie chcę, żeby był taki jak ty – mruczę pod nosem, po czym spoglądam na Shane’a. nie wydaje się być zaskoczony moją wypowiedzią. – Jeśli już w wieku siedmiu lat będzie potrafił posługiwać się łukiem, co będzie potrafił za dziesięć? Kim wtedy się stanie? Nie tego chciała moja matka.
- Nie wiesz, czego tak naprawdę chciała twoja matka. Nikt tego nie wie.
- Chciała dla niego dobrego życia – wspominam.
Lucasowi brakło już mniej do czerwonego punktu, skacze z radości, a gdy patrzy na mnie, posyłam mu pełne dumy spojrzenie. Wcale nie jestem z tego dumna. Jestem wyśmienitym kłamcą.
- To jest dobre życie.
- Nie. I nigdy nie będzie. – Wzdycham, widząc szczęście na twarzy brata i to, jak śmieje się z Domem, bo prawie trafił. To już trzecie „prawie”, ale za to jakie wesołe. – To już nie ma znaczenia. – Przenoszę swoją uwagę na Shane’a, a on cierpliwie słucha. – Nie odbiorę mu tego, co już mu dałeś. Nie jestem takim potworem, by odebrać dziecku coś, co daje mu radość i wywołuje u niego uśmiech.
Zgadza się ze mną.
- Więc w czym problem?
Mrużę oczy.
- W tym, że za nic masz moje słowa. Zabroniłam ci, a jednak zrobiłeś co chciałeś zrobić, nie zważając na moje zdanie w tej kwestii. Może potrafisz i lubisz rządzić w tym instytucie, czy jak wy to nazywacie… ale nie będziesz i nie masz prawa decydować kim będzie w przyszłości Lucas i co będzie potrafił. Nie bez mojej zgody. To nie ty jesteś za niego odpowiedzialny, ja jestem. I jeżeli jemu coś się stanie wina spadnie na ciebie, a gdy już przestanę złościć się na ciebie, zacznę na siebie.
Black obserwuje mnie i słucha, a gdy na niego spoglądam zręcznie łapie mój zawiedziony wzrok. Bo tak właśnie się czuję – zdradzona i zawiedziona, no i zła, tak do kompletu. Wiem, że rozumie i dotarło do niego to, co powiedziałam, bo głupi nie jest, tylko dumny i protekcjonalny, a przy tym cholernie przystojny nieodpowiedzialny. I szybko się domyśliłam, że mimo cienia skruchy w jego oczach, który dostrzegam, nie usłyszę słowa „przepraszam”.
- Nie zrobiłem ci tego na złość – oznajmia półgłosem. – Jesteś dobrą siostrą, Elizabeth byłaby z ciebie dumna, ale nie waż się podważać mojej władzy. Może nie jestem w pełni odpowiedzialny za Lucasa, ale jestem za ciebie, od kiedy jesteś w tym zamku.
Śmiać mi się chce, znowu.
- A twoja odpowiedzialność sięga tego, by celować we mnie z broni? – pytam sarkastycznie.
- Już ci tłumaczyłem jaki był tego powód.
- Co nie znaczy, że o tym zapomniałam. – Obracam się twarzą do szatyna i nie zwracając uwagi na to, że jest ode mnie troszkę wyższy, wyginam usta w ironicznym, pewnym siebie uśmiechu. Skoro on może się zachowywać jak paw, ja też mogę pokazać odrobinkę pewności siebie. – To, że Diana słucha każdego twojego słowa i nie pyskuje, to nie znaczy, że każdy będzie się zachowywał tak jak ona. Z mojej strony na pewno na to nie licz… Idę na trening. – Macham Lucasowi. – Przyjdę do ciebie wieczorem, dobrze?
- Dobrze! – krzyczy chłopiec na pożegnanie.
Mijam Shane’a w drodze, rzucając tylko obojętne spojrzenie i swobodnym krokiem wychodzę, czując na sobie jego palącą obserwację. Wychodzę i zamykam za sobą drzwi, po czym specjalnie wytężam słuch. Słyszę jak Dominic podchodzi do Blacka, niemalże czuję jak stoją obok siebie, ale jeszcze nie rozmawiają.
- Postawiła ci się – zauważa od razu Dom, w jego głosie słychać rozbawienie. – To chyba nowość. Jak to znosisz?
Nie wiem dlaczego, ale odczułam jakby Doma bawiła ta sytuacja.
- Jest władcza i pewna siebie, ale musi się jeszcze trochę nauczyć.
Znalazł się ekspert od władzy.
- Według mnie ona nie musi się uczyć, a mieć pole do popisu. Ma charakter, którego tu nie spotkasz, jest niebezpieczna i seksowna.
- Podoba ci się, że tak o niej mówisz?
Dom się śmieje.
- Nie mi – podkreśla. – Tobie.
- Jeśli powiesz to przy Dianie to przysięgam, że urwę ci łeb. Sophia jest nowa, a wygląd to nie wszystko… zobaczymy na co ją stać. Zaraz przyjdzie Ruth, idź z nią i Lucasem na śniadanie, ja zjem później.



- Skup się, Sophia! – powtarza chyba po raz dziesiąty Izaak.
Od godziny wałkujemy jedno i to samo zadanie. Mam skoczyć od jednego punktu do drugiego. Shane jednak nie jest potrzebny na ćwiczeniach, bo dopisuje pogoda i odbywają się one w lesie. Seth jednak przyszedł popatrzeć i pośmiać się ze mnie, co uskutecznia odkąd cały trening się rozpoczął. Potem mu nakopię. Dlaczego Izaak na mnie krzyczy? Za każdym razem, gdy usiłuję skoczyć dosłownie w miejsce, w którym powinnam teoretycznie się zatrzymać – pojawiam się przed nim, za nim, albo obok niego. Raz udało mi się trafić. Byłam z siebie niesamowicie dumna.
Mam dość. Potrzebuję powietrza. Skakanie męczy.
- Przerwa – zarządzam ściszonym głosem.
- Odpuść jej trochę – mówi Seth, po czym podaje mi butelkę wody, którą chwytam z wdzięcznym spojrzeniem. – I tak jest niezła, a ma sporo czasu, żeby się nauczyć.
- Dzięki Seth, ale nie potrzebuję rzecznika.
- Wiem. – Uśmiecha się. Opieram się plecami o najbliższe drzewo. – Ale mogłabyś trochę docenić moje starania. W końcu przestałem się z ciebie śmiać.
Kręcę głową z irytacją, kiedy Izaak notuje kolejne uwagi w swoim notesie. Nie wygląda na niezadowolonego ani zmęczonego, raczej jakby nad czymś mocno kontemplował. Oddycham głęboko i miarowo, nie wiedziałam, że godzina treningu aż tak męczy.
- Sophia, wiesz, czym różni się skakanie od biegania?
- Potrafię to odróżnić, jeśli o to ci chodzi – odpowiadam z lekka zmieszana zadanym pytaniem.
- Widzisz, w tym świecie te dwie rzeczy są do siebie bardzo podobne, niemalże identyczne, dopóki skoczek nie wzbije się w powietrze. Zajmuje to więcej czasu podczas przemieszczania się z punktu do punktu, ale jest to podstawowa cecha różniąca te dwie umiejętności. Ktoś, kto narodził się z umiejętnością szybkiego biegania nie może wzbić się w powietrze i technicznie powinien sobie lepiej radzić na równej powierzchni, a także z przeszkodami na drodze. – Skinam głową, by podpowiedzieć, że rozumiem słowa profesora. – Ty natomiast, jako ktoś z umiejętnościami, dzięki którym możesz wzbić się w powietrze i praktycznie latać, nie musisz uważać aż tak, że wbiegniesz w drzewo. Rozumiesz? Nie skupiaj się na przeszkodach. Skupiaj się na miejscu docelowym. Tak naprawdę skoczek na bardzo zaawansowanym poziomie potrafi się dematerializować podczas skoku tak, że nikt nie może go zobaczyć i materializować się dopiero przy lądowaniu. Biegacz w zaawansowanym poziomie jest szybki, ale ktoś z tak wyostrzonymi zmysłami jak Twoje i Shane’a jest w stanie go dostrzec.
- Łatwe – podsumowuje Seth.
- Nie do zrobienia – dodaje profesor, starając się znaleźć we mnie cień zrozumienia.
- Co mam robić?
I tak oto życzliwy uśmiech powraca na twarz Izaaka, gdy odbijam się od drzewa i prostuję.
- Nic, czego nie kazałem ci robić wcześniej. Skup się na tym, by w jak najszybszym czasie dotrzeć z punktu A do punktu B. Albo nie, nie skupiaj się na szybkości. Tym się zajmiemy, jak będziesz na bardziej zaawansowanym poziomie. Wzbij się w powietrze, skacz.
Przeczesuję włosy dłonią.
- Dlaczego to, czy wyląduję obok docelowego miejsca czy na nim ma tak wielkie znaczenie?
- Ponieważ, gdy przyjdzie ci skoczyć na drzewo i wylądujesz nie tam, gdzie chcesz, możesz się nieźle połamać. Dotarło?
- Yup.
Wzbić się w powietrze i wylądować. Wydaje się proste, a jednak trudne. Kiedy już lecę, nie kontroluję tego gdzie się zatrzymam. Potrafię sobie to zwizualizować, ale niekoniecznie wykonać. Lepiej mi wychodzi jak tak nad tym intensywnie nie myślę. Gdy robię to instynktownie, wiem gdzie i kiedy muszę się zatrzymać.
- No dobra, spróbujmy.
Biorę głęboki oddech, wzbijam się w powietrze i ląduję, miękko, jak kot. Gdy prostuję się w nogach, na moją twarz mimowolnie wskakuje uśmiech zwycięstwa. W końcu…
- Brawo.
- Stać cię na więcej, kangurze – śmieje się Seth.

1 komentarz:

  1. Cześć kochana!
    Wiem, okropna jestem ;-;.
    Miałam wrócić pod poprzednim rozdziałem a tutaj co?
    Naprawdę cię za to przepraszam...
    Co ty ze mną robisz, hm? To co piszesz jest tak wspaniałe, że aż nie mogę wyjść z podziwu. A to jak piszesz to już lepiej nie piszę, bo to coś cudownego. Weź oddaj troszkę talentu, co? :D
    Rozdział wyszedł ci niezwykle dobrze, a opowiadanie jest mega intrygujące i ciekawe! <3
    Czekam na następny rozdział <3.
    Tulę,
    Shoshano ;*

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X