2.10.2017

03. "Jesteś dobra"


Kiedy tylko Lucas wskakuje do łóżka i przykrywa się ciepłą, białą jak śnieg kołdrą, siadam na krańcu łóżka i przyglądam mu się ze spokojem. Chłopiec wygląda tak niewinnie, ale jednocześnie wygląda na wyczerpanego. Zastanawiam się, jakim cudem taki młody chłopczyk tak dobrze znosi śmierć matki, a potem przypominam sobie, że przecież Ruth majstrowała w jego podświadomości. To przykre, ponieważ to czyste kłamstwo, a ja nie chciałam okłamywać jedyne członka rodziny, który mi pozostał, ale nie chciałam też wybudzać go ze słodkiej nierealnej wizji, którą przytoczyła mu Ruth. Tak było lepiej. Kiedy dorośnie, będzie mógł opłakiwać matkę i znęcać się nade mną, za oszukiwanie go, ale wtedy to zniosę – nie teraz.
Jednak Ruth przecież nie mogła wymazywać przeszłości. Ruth może panować nad emocjami, nad tym, co dzieje się w naszej głowie, ale wspomnień przecież nie usuwa ani nie zmienia.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz? – pyta siedmiolatek, więc uśmiecham się łagodnie, nie chcąc wzbudzić w nim niepokoju. Ostatnio i tak wiele musiał znieść. Już nie musi i nie będzie cierpiał z mojego powodu.
- Jesteś moim młodszym braciszkiem i cię kocham, więc chyba mam prawo chwilę na ciebie popatrzeć zanim zaśniesz.
Lucas podnosi się z uśmiechem, obejmuje moją szyję i mocno się we mnie wtula. Lubię, gdy tak robi. Lubię, jak małe ciałko mojego brata usiłuje mnie udusić, tylko, że on robi to nieświadomie, w przeciwieństwie do innych ludzi. Tulę go mocno. Brakowało mi go podczas bycia poza domem. Był światełkiem w tunelu mamy, teraz jest moim.
- Ja ciebie też kocham, Sophia.
Kładę go na zagłówku.
- Co dzisiaj robiłeś?
- Bawiłem się z Domem i Ruth, byłem na obiedzie i potem wróciłem tutaj z Ruth i bawiłem się dalej. Fajna z niej dziewczyna, nauczyła mnie nowej zabawy i rozmawiała ze mną o mamie.
- O mamie? – Dziwię się. – A co ci powiedziała?
Wzrusza ramionami.
- Powiedziała, że nie muszę być smutny, bo mama jest teraz w lepszym miejscu i ciągle nade mną czuwa, wiesz? Nad tobą też. A jeśli mama jest szczęśliwa i mam ciebie, to nie muszę być smutny, prawda? Ty mnie już nie zostawisz?
Uśmiechnęłam się smutno.
- Nie, kochanie. Nie zostawię cię, już nigdy więcej – przyrzekam.
- To fajnie – rzuca lekko. Ziewa. – A wieczorem przyszedł do mnie taki wysoki chłopak, chyba Shane miał na imię. Z nim też chwilę rozmawiałem. Mówił, że ty teraz ćwiczysz i przyjdziesz do mnie w nocy, jak będę szedł spać. Myślałem, że kłamie, ale miał rację.
Shane odwiedził mojego brata. Podejrzane. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie chciało mi się ufać temu facetowi… był tajemniczy i niebezpieczny. Jednak postanowiłam nic nie mówić, bo przecież Lucasowi nic się nie stało i mam nadzieję, jest na tyle ludzki, aby być miłym dla siedmiolatka. Dla mnie nie musiał.
- I w co się z nim bawiłeś? – pytam zaciekawiona.
- Z nim się nie bawiłem. Rozmawialiśmy i obiecał, że zabierze mnie na strzelnicę i nauczy strzelać z łuku.
Ten facet pcha się w gips.
- A po co ty miałbyś umieć strzelać? Jesteś jeszcze dzieckiem.
- Shane powiedział, że im szybciej tym lepiej.
- I ty go słuchasz? – Unoszę brwi.
Lucas wzrusza ramionami, więc rezygnuję. Nie chcę słyszeć odpowiedzi.
- A miałeś zamiar spytać mnie, czy możesz iść?
- No. Ale jutro dopiero.
- Dobra. – Całkiem przykrywam go kołdrą i patrzę jak przeciera oczka małymi rączkami. – To zapytaj mnie jutro. A teraz śpij, to był długi dzień.
- Sophia?
- Tak?
- Przyjdziesz do mnie rano? – pyta, jakby się bał.
- Przyjdę.
Lucas obraca się na bok, podciąga kołdrę aż po brodę i powoli zasypia. Siedzę przy nim i obserwuję, jak cicho bierze kolejne oddechy. Przez okno widać, jak gwiazdy spowiły niebo swoim blaskiem. Zawsze lubiłam na nie patrzeć. Kiedy uciekłam, a również jako dziecko siadałam gdzieś na dachu jakiegoś domu, albo na trawie i potrafiłam całą noc leżeć i patrzeć na nie. Obserwować jak wschodzą i znikają na ciemnym hipnotyzującym tle.
Już mam gasić lampkę nocną, kiedy drzwi do pokoju Lucasa się otwierają, a do środka nieśmiało wchodzi Ruth. Nawet w nocy wygląda jak anioł, tyle, że bez skrzydeł. Zupełne odzwierciedlenie mnie. Cieszę się, że właśnie pod jej opieką znajduje się Lucas.
- Wybacz, przyszłam tylko sprawdzić, czy Lucas już śpi. Miałam przyjść wcześniej, ale Seth powiedział, że u niego jesteś, więc nie chciałam przeszkadzać – tłumaczy dziewczyna.
- Wejdź.
Zamyka za sobą drzwi.
- Jak się u nas czujesz? – pyta, uśmiechając się przyjaźnie i siada obok mnie na długiej kanapie pod ogromnym oknem. Długie jasne włosy opadają jej falami na ramiona.
Wzdycham.
- Sama nie wiem. Chyba dobrze… Nawet nie wiem, gdzie ja właściwie jestem.
- Widzę, że jesteś zagubiona. Pozwól, że ci wyjaśnię. Tak właściwie, to jesteś w zamku. Technicznie rzecz biorąc, ktoś, kto założył tą Organizację Ochrony Ludzi Uzdolnionych musiał przejąć od kogoś ten zamek i wybudować w nim kwatery dla nas. Sama dokładnie nie wiem, kto to był, ale tak nam powiedziano, gdy się tu dostaliśmy. I jesteś tu jak najbardziej bezpieczna, ponieważ zamek z każdej strony otaczają kilometry lasu Yarin. Nie pytaj, jakim cudem bierze się tu tyle jedzenia – Izaak zatrudnił od tego ludzi ze zdolnościami teleportacji. Wcześniej wszystkim tym rządził ojciec Shane’a i Setha, ale kiedy zmarł rok temu, władze objął starszy syn, czyli Shane, ale on wcale tego nie chciał, więc większość obowiązków oddał Izaakowi i Derekowi, bo oni są tutaj najstarsi.
Teraz rozumiem, dlaczego Shane czuje się taki władczy i pewny siebie. Wszystko należy do niego i jego brata i pewnie to nie ma znaczenia, że oddał władzę, jego słowo wciąż się liczy. Jednak nie rozumiem jednego:
- W porządku, że chcieli chronić nadnaturalnych, ale po co? I skąd wiedzieliście, że ja też jestem inna?
- Nadnaturalni nigdy nie byli bezpieczni w ludzkim świecie. Gwardia, jak dobrze kojarzysz, nienawidzi takich jak my – uzdolnionych. Uważają nas za lepszych, a wcale tacy nie jesteśmy. Dlatego chcą nas tępić i zabijać. Oprócz tego władze Gwardii pragną całkowitego przejęcia i kontroli nad ludźmi. jeśli nas złapią, będą wyzyskiwać i kontrolować, a wtedy przyczynimy się tylko do zła… Natomiast poszukiwanie ciebie nie było naszym planem, to znaczy wiedzieliśmy, że musimy cię znaleźć bo należysz do nas i jesteś wyjątkowa, ale była to głównie prośba Elizabeth.
Dużo informacji na raz. Muszę wszystko przetrawić. Albo nie, zacznę się przejmować, kiedy będzie się czym przejmować. Jeśli Ruth myśli, że ja i Lucas jesteśmy tu bezpieczni, a Gwardia (tak jak zawsze) po ostatnim ataku zrobi sobie kilkumiesięczną przerwę z oczekiwaniem na efekty siania postrachu, to nie będę się tym martwić, bo już nie mam sił. Za dużo na głowie, by dokładać sobie zmartwień na przyszłość.
- Moja mama wszystko sobie jak zawsze zaplanowała… Słuchaj, dziękuję za wszystko i przede wszystkim za opiekę nad moim bratem.
Ruth uśmiecha się łagodnie.
- Nie ma za co. To bardzo miłe doświadczenie, bo jak zauważyłaś, nie mamy tu zbyt wiele dzieci, a jak już to mają opiekę, albo kręcą się po swoich pokojach. Bardzo miło się z nim rozmawia i bawi, a Izaak ani Shane nie mają dla mnie innych zajęć.
- I dziękuję za tą rozmowę o śmierci mamy. Myślałam, że ja będę musiała ją odbyć, a tak naprawdę to nie miałam zielonego pojęcia, jak miałabym to zrobić. Sama nie potrafię się pogodzić z tym, że to ona umarła, a nie ja. Nie wiem co miałabym powiedzieć małemu chłopcu, któremu ta noc będzie się śniła w najgorszych koszmarach…
Ruth się zmartwiła.
- Obwiniasz się o jej śmierć?
Kiwam głową.
- Niepotrzebnie. Nic nie dzieje się przypadkiem, wiesz? – Łapie mnie delikatnie za dłoń i ściska. Doceniam jej wysiłki i to, że potrafi zrozumieć. – Może twoja mama musiała umrzeć, żebyś ty mogła się tu znaleźć.
- Ona by się wam bardziej przydała, niż ja – stwierdzam.
- Wręcz przeciwnie. Po czasie sama zobaczysz i uwierzysz w to, że jesteś przydatna, cenna i ważna przede wszystkim. Niczym się nie martw.
- Dziękuję za wsparcie. Ale nie majstruj przy moich uczuciach, proszę. Muszę jeszcze trochę pocierpieć, potem mi przejdzie – zapewniam ją.
Skina głową z cieniem uśmiechu.
- Dobrze, będę w nich majstrować tylko na twoją wyraźną prośbę.
- Pójdę się przejść – mówię, wstając z kanapy. – Przyjdziesz tu rano? – Zerkam na młodszego brata. – Do niego. Polubił cię.
- Oczywiście, że tak. Takie mam teraz obowiązki.
- Do jutra, Ruth. Zostajesz tutaj?
Kiwa głową.
- Przez chwilę, przypilnuję, żeby się nie budził w nocy.
Wychodzę z pokoju młodszego brata i zamykam za sobą drzwi, po czym idę schodami w dół (jego pokój znajduje się na poddaszu zamkowym, które jest podzielone; druga i jednocześnie większa połowa należy do mnie, nie licząc szerokiego, dzielącego je korytarza). Znajdując się na korytarzu nie słyszę już szeptów i stukania butami o podłogę, a ciszę. Kojącą moje rany ciszę. Jest na tyle późno, że wszyscy poszli już spać. No, prawie wszyscy.
W nocy, kiedy robi się już cicho i ciemno, moje zmysły automatycznie się wyostrzają. Wtedy to już nie jest zależne ode mnie, to sobie wypracowałam. W nocy trzeba być bardziej czujnym niż zwykle, a ja nauczyłam się tego bardzo dawno temu. Ściślej mówiąc: stojąc na korytarzu, słyszę jak zaostrzony koniec drewnianej strzały wbija się w niewinnie rosnące drzewo kilkanaście metrów od zamku. Słyszę oddech, miarowy i spokojny. Zaciekawiona, czyją obecność mój słuch wyłapał, idę cicho korytarzem prosto, aż wychodzę na marmurowy balkon. Nachylam się ku drzewom i widzę, jak Seth albo Shane – są tacy podobni, a ja widzę tylko czarne włosy – naciąga cięciwę łuku i sprawnie wypuszcza morderczą strzałę w las. Później biednie po nią, a bardziej szczegółowo: pojawia się i znika, dzięki czemu wiem już na pewno, że to starszy brat. Seth wspominał, że on jest szybki i to naprawdę widać, ledwo wyłapuję jego ruch.
I kiedy naprawdę mam wrażenie, że mogę go bezczelnie obserwować i zachwycać się jednocześnie gwiazdami, bo kocham tę porę dnia – noc, słyszę jego głos, cichy głos:
- Będziesz tam tak stać, czy zejdziesz na dół?
Krzywię się, patrząc na ogromną odległość balkonu od ziemi. Normalny człowiek pewnie by się połamał, albo zginął na miejscu, gdyby odważył się skoczyć w dół. Mnie niegdyś zdarzało się skakać z takich, bądź troszkę mniejszych odległości. W nocy ciężko tak naprawdę określić jak wiele brakuje nam do dna. Ale ja przecież (mimo wszelkich chęci i zaangażowania) nie jestem normalna, więc postanawiam skoczyć. Wspinam się na marmurową barierkę i czuję, jak wiatr mocniej tańczy między moimi długimi, brązowymi włosami. Wypatruję sobie miejsce, w którym chcę wylądować. Wierzę w to, że uda mi się tam skoczyć, a potem czuję tylko ekstazyjny przypływ energii i rzucam się w wiatr. Nie mija sekunda, a ja czuję grunt pod nogami, ląduję na ziemi jak kot.
Gdy unoszę głowę, Shane celuje we mnie strzałą. Prostuję się z gracją i zanim wystrzeli, przeskakuję za jego plecy. Oczywiście strzelił, ale zdołałam uciec.
Próba morderstwa?  
On naprawdę pcha się w gips.
- Kazałeś mi zejść tylko po to, żeby spróbować mnie zabić?
Odwraca się twarzą do mnie, rzucając łukiem na ziemię. Strzały lądują zaraz obok niego, a Shane przygląda mi się z zaciekawieniem i intrygą w oczach.
- Gdybym chciał cię zabić, nie stałabyś tu. Nawet nie fatygowałbym się, żeby wyciągać cię z tej zapchlonej celi. Zostałabyś tam do końca jako trup, a Lucasowi wmówiłbym, że sama się zabiłaś.
On jest nienormalny. Dlaczego taki wariat ma prawo rządzić w tym miejscu?
- Trzymaj się od niego z daleka – ostrzegam. – Wiem, że byłeś dzisiaj u niego po tym, jak wyszedłeś z pracowni Izaaka. Powiedział mi, że chcesz go nauczyć strzelać. Czy ciebie do końca pogrzało?
Zauważam ten egoistyczny, lisi uśmiech na jego twarzy.
- Co jest złego w umiejętności obrony?
- To, że strzelanie z łuku to nie obrona, a zabijanie.
- Twój brat to mądry dzieciak, szybko się nauczy – zapewnia mnie, mimo zakazu. – I gdybym nie wiedział, że zdołasz uciec, nie strzeliłbym w ciebie. Masz potencjał i umiejętności, bo wierz mi lub nie, ale nikt tak szybko nie opanował swojej umiejętności aż do tego stopnia, by móc uciec przed lecącą strzałą, a już na pewno nie ktoś, kto te umiejętności usiłował zabić. Bo Izaak o tym nie wspomniał ze strachu przed tym, że na to pójdziesz, ale unicestwienie umiejętności jest możliwe.
Unoszę brwi.
Powinien mi powiedzieć…
- Jak to zrobić? – rzucam bezmyślnie.
- Jak wspomniałem: masz potencjał i umiejętności, nie rezygnuj z tego, bo będzie to największy błąd jaki popełnisz w swoim życiu i będziesz tego długo żałować.
- A od kiedy to obchodzi cię co zrobię ze swoim życiem? – pytam zdziwiona, bo wcześniej wykazywał tylko arogancję i obojętność.
Wzrusza ramionami.
- Od kiedy polubiłem twojego brata i nie chcę, żeby został tu całkiem sam. Poza tym, jesteś dobra, a nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć. – Świdruje mnie niebieskimi oczami, gdy unoszę podbródek. – Niektórzy swoje umiejętności zaledwie budzą, przez parę lat. No i Seth cię polubił, a skoro Diany i tak nienawidzi, to miła odskocznia dla niego.
Ignoruję wzmiankę o moim bracie, jak i Sethu i tym, że niby jestem dobra. Ściślej mówiąc ignoruję całą wypowiedź szatyna. W mojej głowie pląta się tylko myśl, że można zabić swoje umiejętności, a czy nie do tego dążyłam przez cały ten czas? Zawsze chciałam z nich zrezygnować, ale Shane ma rację w jednym – nie mogę zostawić tutaj Lucasa samego, a Izaak zapewniał, że jeśli opanuję w pełni swoje umiejętności, będę mogła go bronić na własną rękę.
- Słyszałem, że mam być od jutra obecny na twoich treningach.
Cholera…
- Na pewno masz bardziej interesujące zajęcia – zaznaczam twardo, przyglądając się zamkowi, który jak w środku nie wydawał się taki duży, z zewnątrz jest ogromny. Nawet nie chcę wiedzieć ile ludzi w nim mieszka, a ile wolnego miejsca jeszcze zostało, nie licząc pomieszczeń pod ziemią. – Seth mi wystarczy.
- Tak się składa, że nie mam, a Seth nie jest cię w stanie wytrenować pod kątem, pod którym powinnaś być trenowana – mówi protekcjonalnie. – Co z tego, że jest niewidzialny i nie możesz zauważyć, gdzie się przemieszcza, skoro go słyszysz i jesteś w stanie się przygotować psychicznie na miejsce, w którym musisz wylądować?
- Wiesz o moich zmysłach. – To raczej stwierdzenie niż pytanie.
Shane kiwa głową.
Nagle jego wzrok biegnie w stronę drzwi wyjściowych, zdaje się, że nie tylko ja słyszę kroki.
- To Diana, skacz na drzewo. – Unoszę brwi ze zdziwienia, bo nie rozumiem po co mam się chować. To tylko zwykła dziewczyna. – Ona nie ma nadzwyczajnych zmysłów, nie usłyszy cię, jeśli nie spadniesz. Już, lepiej, żeby cię ze mną nie widziała, bo i tak jest wrażliwa na twoim punkcie.
Śmiać mi się chce.
- Zazdrosna? – Uśmiecham się zwycięsko, a gdy Shane odpowiada jadowitym, ale w sumie zadowolonym spojrzeniem, dosłownie dwie sekundy przed tym, jak Vitarei otwiera drzwi, wskakuję na najgrubszą i najwyższą gałąź drzewa.
Dziewczyna podbiega do chłopaka w szybkim tempie.
- Co tu robisz o tej porze? Sam jesteś? – pyta z irytującą ciekawością.
- Powinnaś spać, jutro rano masz trening. Tak, jestem sam – kłamie jak z nut.
Kręcę głową.
- Właśnie przyszłam po ciebie.
- Po co?
- Chciałam spędzić z tobą chwilę czasu, nie zjedliśmy razem obiadu ani kolacji. Już dawno tak nie było, więc się martwię, że może ta nowa zaczęła ci mieszać w głowie.
Shane milczy.
- Nie martw się o to. Nawet gdyby chciała, nie ma z tobą szans. A teraz już do łóżka. Zobaczymy się rano, ja jeszcze poćwiczę.
Diana patrzy z nieufnością na leżący na ziemi łuk, po czym całuje Shane’a w policzek i tanecznym krokiem odchodzi do zamku. Gdy zamyka za sobą drzwi tak chce mi się śmiać, że kiedy już całkiem się zatrzaskają, nie panuję nad równowagą i tracę gałąź pod nogami. I mając już przed oczami swój upadek, czekając na twardą ziemię, w którą miałam uderzyć, Shane łapie mnie zanim się to stanie.
Niebieskie tęczówki mienią się w księżycu, wertują mnie na wskroś. To zdecydowanie nie powinno się stać. Kolejny powód, abym stąd odeszła. Shane stawia mnie na równe nogi, a ja odsuwam się do bezpiecznej odległości.
W głowie słyszę jego głos:
­- Powinnaś popracować nad opanowaniem śmiechu i koncentracją.
Bezdźwięcznie pytam: jak?
Wzrusza ramionami i w następnej sekundzie już go nie ma. Domyślam się, że to było właśnie pożegnanie. Kręcę głową, niedowierzając, jaka ze mnie łajza. 

1 komentarz:

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X