5.02.2018

08. Egoistyczny, protekcjonalny drań


- Myślisz, że ja będę miał jakieś umiejętności? – pyta Lucas, kiedy przeglądam obok niego pamiętnik Rei.
Zerkam zdziwiona na brata. Tayrin zasnęła jakąś godzinę temu, a on wciąż upiera się przy swoim i nie chce spać. Siedzimy u mnie w pokoju odkąd wrócił od niej. Chyba się polubili. W każdym razie, teraz siedzi na dywanie i przegląda książkę, którą mu dałam. Może niepotrzebnie dałam mu coś, co opisuje umiejętności nadprzyrodzone? On ich jeszcze nie ma. Nigdy się nie zastanawiałam, kiedy u mnie się pojawiły. To był szok w moim życiu, niekoniecznie chciałam zapamiętywać wszystko. Raczej starałam się zapomnieć. Ale jego ciekawskie oczy wpatrzone we mnie, budzą niepewność i chęć przypomnienia sobie. Nawet, jeśli to przykre wspomnienia. Niestety niewiele pamiętam z przeszłości i ta myśl bywa dla mnie zbawienna, pełna spokoju.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – przyznaję ze szczerością. – A chciałbyś?
- Ty nie chciałaś?
No tak. Nie mam pojęcia, czy wtedy już istniał, czy był w łonie matki, czy grał mi na nerwach swoim nocnym krzykiem. Zwyczajnie nie pamiętam, kiedy to się pojawiło. Zawsze się tego wypierałam, chciałam usunąć tę część mnie. Tę, która czyniła mnie dziwną, odosobnioną od świata. Chociaż Elizabeth zawsze uważała to za dar losu. Tak, jak każde swoje dziecko.
- Ja byłam inna niż ty – zapewniam go ze stoickim spokojem. – W twoim wieku jeszcze z pewnością nie miałam umiejętności, nawet o nich nie wiedziałam. Ale kiedy się obudziły, byłam zła na siebie, na mamę i tatę. Za to, że taka się urodziłam. Nie chciałam tego, bo uważałam to za coś złego. Pragnęłam być normalna, jak wszystkie dzieci w moim wieku. One były normalne, a mi było przykro, że nie mogę taka być.
- Dlaczego tak się bałaś tych mocy? Coś się stało?
Wzdycham.
- Miałam trzynaście lat i mniej więcej wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. No… można tak powiedzieć, że wiedziałam. Mama mi dużo tłumaczyła. Ale pewnego dnia wyszłam na podwórko ze znajomymi. Mój kolega zaproponował, że pobawimy się w berka. Ja miałam łapać… Na początku wszystko było super. Potem dołączył do nas jakiś chłopak, śmiał się ze mnie, że na pewno go nie złapię, że jestem zdecydowanie za wolna i niezdarna.
Lucas mi przerywa:
- Wkurzyłaś się na niego, prawda?
Uśmiecham się.
- Bardzo. A kiedy się wkurzyłam, stało się coś dziwnego ze mną. Poczułam się silna i wolna. Zaczęłam go gonić, a skoro był szybki, ja też musiałam przyspieszyć. Słyszałam bicie swojego serca do momentu, kiedy chciałam przeskoczyć przez taką belkę, która leżała na trawie. Szybko się okazało, że skoczyłam zdecydowanie dalej, niż miałam prawo jako człowiek. Wpadłam na tego chłopaka, przewróciliśmy się, a on wpadł do stawu. – Mam przed oczami obraz niemalże tonącego chłopca, który patrzył mi w oczy z takim przerażeniem i złością. – Bał się mnie, bo był zdecydowanie za daleko, żebym mogła go złapać. Gdyby nie to, że był tam ktoś dorosły, kto to zauważył i go uratował, pewnie by się utopił. Ja byłam zbyt sparaliżowana, żeby cokolwiek zrobić, a reszta się bała mnie i tego, że mogą się utopić. – Przełykam ślinę. – Kiedy mama się dowiedziała, zamknęła mnie w domu na bardzo długi czas. Tamte dzieci miały mnie za potwora. Tego dnia znienawidziłam te moce i uśpiłam tak głęboko, jak mogłam. Nie używałam ich przez wiele lat, do czasu, kiedy wróciłam do domu, a mamę zabiła gwardia.
Lucas wygląda na zmartwionego. Patrzy na mnie dużymi, niebieskimi oczyma, które uwielbiała nasza matka.
- Myślisz, że jesteś potworem? – pyta po dłuższej chwili.
Tak, jestem.
- Nie – kłamię. – Myślę, że to już przeszłość i czas o tym zapomnieć. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem, czy będziesz miał jakieś umiejętności, Lucas. Jeśli tego chcesz i będziesz się z nich cieszył, to życzę ci tego, ale jeśli poczujesz się przez nie gorzej, to nie powinieneś się martwic, jeżeli się nie obudzą.
Chciałabym, żeby ich nie miał. Byłby bezpieczny, szczęśliwy. Tak, jak ja tego chciałam od tamtego momentu. Później nikt z moich przyjaciół nie spojrzał na mnie tak, jak wcześniej. Nikt sobie nie wyobraża, jak bardzo to bolało. Mieli mnie za kogoś, kim nie byłam. Za potwora. I wypierałam się tego, dopóki nie zaczęłam w to wierzyć. Więc musiałam uciec, bo tam nie byłam chciana. Elizabeth nie zasłużyła na wychowywanie potwora, który zniszczy jej reputację.
Ale Lucas jest inny. Niewinny.
Chciałabym, aby taki pozostał.
- Sophia?
- Hmm? – Unoszę brew.
- A jeśli ja bym nie miał tych mocy, to byłabyś zła, gdyby Shane uczył mnie walczyć?
To pytanie wybija moje myśli poza granice. Patrzę na brata zdziwiona i przerażona zarazem. Staram się nie okazywać emocji, tego się nauczyłam, ale w tym momencie poczułam się tak, jakby ktoś podmienił mi brata. Rozwiewa moje przekonania o niewinności.
- Chcesz wzbudzać strach?
To pierwsze, co przychodzi mi do głowy.
- Chcę umieć się bronić. Wiem, teraz jestem trochę za mały, ale chyba mogę powoli uczyć się podstaw, nie? Ty potrafisz walczyć. Kiedyś obronię ciebie, tak, jak ty mnie bronisz.
Po raz pierwszy widzę w nim… siebie. Przeraża mnie to. Też kiedyś byłam zdeterminowanym dzieciakiem, który chciał podbić świat i pokazać wszystkim, że potrafi być samodzielny. Gdy straciliśmy Matkę, a Lucasa nawiedzały koszmary, bałam się, że już nigdy z tego nie wyjdzie, że zawsze będzie go to nawiedzać. Bałam się, że się podda okrucieństwu śmierci i tego świata. Tymczasem ten siedmioletni chłopiec pragnie walczyć. Ani razu nie przemknęło mi to przez myśl w czasie ostatnich dwóch miesięcy.
Chciałabym, żeby mama tu była. Tak, w tym momencie tego właśnie chcę. Powiedziałaby mi, co mam robić. Co zrobić, żeby wychować go na odpowiedzialnego mężczyznę, skoro mi samej wiele brakuje do miana „odpowiedzialnej”. Co zrobić, żeby nie zatracił się w tym, czego pragnie. By nie pogrążył go mrok, chęć władzy. Wiedziałaby, co robić.
A ja nigdy nie będę nią.
Tak niewiele się od niej nauczyłam.
- To jest to, czego chcesz? Na pewno?
- Wiem, że się o mnie boisz, ale jesteśmy bezpieczni. Nie musisz się już bać. – Wstaje z podłogi, podchodzi do mnie i obejmuje mnie pochylając się nad fotelem, na którym siedzę. – Wybaczam ci, że odeszłaś. Chciałaś dobrze, Sophia.
Nigdy nie sądziłam, że jest taki mądry i dorosły, jak na swój wiek. Cóż, ta rzeczywistość zmusza do bycia dorosłym, nawet w wieku siedmiu lat. Przytulam mocniej Lucasa. Nie płaczę, ale czuję ulgę. Potrzebowałam tego, chociaż nie miałam o tym pojęcia.
- Posłuchaj, młody. Shane prosił mnie, żebym pomogła w pewnej… misji. Musimy udać się do miasta i dowiedzieć kilku rzeczy. Nie będzie mnie kilka dni. Dasz sobie radę?
Kamień spada mi z serca, widząc pojawiający się uśmiech.
- No jasne. Ty też dasz sobie radę, wierzę w ciebie.
- Oh, chyba nikt nie wierzy, tak jak ty. – Wzdycham zmęczona. – Porozmawiam z Shane’em i powiem ci jutro, czy się zgadzam, dobrze?
Kiwa energicznie głową.
- Ale teraz idziesz już spać. Jest późno.
Nagle słyszymy pukanie do drzwi, otwierają się powoli, za progiem pojawia się sylwetka wcześniej wspomnianego faceta. Nie przekracza progu, z zamyślonym wyrazem twarzy obserwuje moją reakcję – całkowicie naturalną. Młody niezmiernie cieszy się na widok Palanta, ja niekoniecznie.
- Shane – wyduszam z siebie. – Wejdź.
Czarnowłosy wykonuje moje polecenie bez słowa.
- Cześć młody – mówi do Lucasa po zamknięciu za sobą drzwi.
- Właśnie rozmawiałem z siostrą o mojej nauce walki.
- I co ona na to?
Shane marszczy brwi.
Lucas spogląda na mnie niezbyt zadowolony.
- Powiedziała, że z tobą porozmawia na ten temat.
Irytuję się.
- Wciąż tu jestem – zaznaczam twardo. – Lucas, trafisz do swojego pokoju?
- Nie ma potrzeby – wtrąca Black z wyrysowaną dominacją. – Ruth czeka na niego na korytarzu.
Kucam przy siedmiolatku, który przytula mnie mocno na dobranoc. Uwielbiam ten gest. Jest taki prawdziwy, pełen energii, zaufania i miłości.
- Widzimy się rano. – Całuję go w czoło. – Dobranoc.
- Dobranoc. Do jutra, Shane.
- Śpij dobrze – rzuca Black.
Lucas wychodzi, a za drzwiami czeka na niego blond anioł. Posyłam jej uśmiech w ramach podziękowania.
Sięgam po pamiętnik Rei, podchodzę do biurka i chowam go w jednej z szuflad. Shane uważnie rozgląda się po mojej sypialni. Ubrany jak zawsze na czarno, niemalże wtapia się w mrok. Już dawno zaszło słońce.
- Po co przyszedłeś, Black?
Demoniczny uśmiech.
- Po to co zawsze, Varray. Powkurzać cię trochę.
- A tak serio? – Krzyżuję ręce na piersi, gdy uśmiech znika z jego ust.
- Zdecydowałaś się?
- Na wyjazd, czy na lekcje walki?
- Jedno i drugie.
Przełykam ślinę.
- Wyjadę, a co do drugiego, to jeszcze się zastanowię. Jesteś dla niego kiepskim przykładem.
Shane się śmieje, jakbym opowiedziała mu dobry żart. Jak ten facet mnie irytuje, przysięgam, zamorduję go podczas tego wyjazdu.
- Mówisz tak, jakby siostra, która go zostawiła samego na parę lat, miałaby być odpowiednim przykładem. Uciekłaś, a to nie jest coś, co należy powtarzać. Chyba nie chcesz, żeby zrobił tak tobie, za jakiś czas?
Przegina.
- Wyjdź.
Przekręca głowę.
- Nie tocz ze mną walki, księżniczko, bo przegrasz. Myślisz, że jesteś taka odpowiedzialna i pewna siebie, ale za tą maską jest dziewczyna, która boi się spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nienawidzi tego, kim jest, boi się sama siebie i nie potrafi radzić sobie z tym, że zamknięto ją w jakimś durnym zamku dla jej własnego bezpieczeństwa. Zawsze będziesz tylko dziewczyną, która uciekła, bo nie potrafiła sobie poradzić z tym, jaki dar od losu dostała. Więc nie mów mi, że to ja jestem kiepskim przykładem dla tego chłopca.
Auć
Mój czuły punkt.
- Słuchaj, nie wiem, kto nadepnął ci dzisiaj na odcisk, ale nie zamierzam się teraz z tobą kłócić. Lucas mnie kocha, wybaczył mi. Już mnie to nie boli – kłamię, ale on tego nie zauważa. Co dzieje się w jego głowie? Chciałabym wiedzieć. Najmroczniejsze zakamarki tego umysłu mogłyby mnie przerazić, ale ten wzrok, który we mnie ostro wbija nakreśla u mnie tysiąc pytań. Wie, że kłamię? Wie, że dotarł do sedna? – To nie ja staram się do ciebie zbliżyć i to nie ja staram się o twoje zaufanie. Podobno ty byłeś tym, którego miałam nie osądzać, któremu miałam dać szansę.
Podchodzi do mnie powoli.
- Wiem, że nigdy tego nie zrobisz – odpowiada.
- Nigdy to bardzo długo. Myślisz, że wytrzymasz tyle z twarzą egoistycznego, protekcjonalnego drania? – pytam kąśliwie. Wiem, że do niego wszystko – każde moje słowo – dociera. Każde ma swoje znaczenie, nawet jeśli on się do tego nie przyznaje.
Shane patrzy na mnie zachowując dystans pomiędzy nami, ten zwany „bezpiecznym”. Jednakże widzę w jego oczach ból. Momentalnie zastanawiam się, czy to ja go zraniłam, czy powinnam się czuć winna. I także momentalnie to od siebie odrzucam. Tak, jak on emocje. Ja odrzucam żal, winę i ból. Tak jest łatwiej. A w jego oczach, tam kryje się tyle tajemnic, tyle odwagi ile słabości. Podwójna dawka mroku. Utonął w nim już dawno.
Tyle mamy wspólnego.
Nasze słabości.
Nasza ciemność.
Ale i pewność siebie.
Black nie odpowiada, więc korzystam z tego.
- Nigdy więcej. – Łamię granicę i dotykam palcami jego klatki piersiowej. Pali go to. pali go mój dotyk, może nie fizycznie, ale na pewno psychicznie. – Nigdy więcej nie staniesz mi na drodze, nie będziesz mi dyktował kim jestem i co może się stać Lucasowi przeze mnie. I wierz mi, że nic nie przegram, bo z tobą nie mam o co walczyć. Już wiesz za kogo cię uważam.
- Nie wiem, kto cię tak bardzo zranił, że jesteś taka zamknięta i ostra – mówi ochrypłym głosem, nie patrzę na niego. Podłoga w tym wypadku wydaje się bardzo interesująca. – Ale to nie byłem ja.
- Nie tylko ja jestem zamknięta, Shane. To jest ta rzecz, w której jesteśmy do siebie podobni, dlatego doskonale wiesz, że nie odpuszczę, jeśli spróbujesz stanąć mi na drodze – zapewniam go, po czym się odsuwam. – A teraz wyjdź.
- Sophia…
- Wyjdź, powiedziałam.


Następnego dnia wychodzę z zamku wcześniej niż inni. Za chwilę rozpoczną się przygotowania do wyjazdu, ponieważ chcą jak najszybciej wyjechać, by jak najszybciej wrócić. Nie wiem dlaczego czuję, że to będzie cholernie zły pomysł. Na pewno nie pójdzie wszystko tak, jak to sobie zaplanowali. Nie w tamtym miejscu. Spędziłam tam zbyt wiele czasu, by wiedzieć, że każde plany zbyt szybko tracą na wartości.
 Rozpoczynam bieg poprzez las. W mojej głowie gości tysiąc myśli. Obawy, przekonania, obietnice. Przeskakuję kamienie i gałęzie drzew. Staram się kierować zasadami, które powiedział Izaak. Skacz wysoko, uginaj kolana, uważaj jak lecisz, wyznacz w głowie miejsce lądowania. Niby banalne. Gorsze do wykonania, kiedy buzują emocje i chcę po prostu uciec. Ogarnia mnie zieleń liści i las, który zawsze był dla mnie zagadką. Mieszkając w mieście, nie czułam potrzeby zagłębiania się w spokojniejsze tereny. Nie czułabym się tu bezpiecznie. Przynajmniej wtedy tak sądziłam. Teraz jest to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi.
Biegnąc, nie zauważam urwiska i ledwo zatrzymuję się przed końcem drogi. Głęboko oddycham. Gdybym spadła, byłoby po mnie. W momencie zastanawiam się, jak przyjąłby to Lucas. Wypędzam z głowy tę myśl. To okropne. Nie mogłabym skazać brata na życie bez żadnej rodziny. Każdy na jakąś zasługuje. Rozglądam się na boki i widzę most niedaleko ścieżki, którą oczywiście nie biegłam. Ale ten most, nie wydaje się zbyt bezpieczny.
Szum wody mnie uspokaja. Wodospad wydaje się jedną ogromną chmurą wodną. Jest piękny. Jednak nic nie może trwać wiecznie. W ciszy dobiega do mnie głos Setha i Dominica. Rozmawiają o pakowaniu się, zastanawiają, gdzie jestem. Muszę wracać, jeśli chcę ominąć kolejną kłótnię z nadętym Palantem.
Postanawiam poskakać. Czuję się wtedy wolna. I dosłownie minutę później ląduję na gałęzi niemalże nad chłopakami. Konie stojące nieopodal szybko się płoszą. Seth natychmiast wypatruje zagrożenia, lecz go nie dostrzega. Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Spokojnie, to tylko ja – mówię z wysokości, a oni szybko wyłapują mój głos i patrzą w górę.
- Bawisz się w małpę? – pyta Seth. – Złaź na dół. Zaraz wyruszamy.
Dziwię się. Kiedy on się zgodził?
- Jednak jedziesz?
Zeskakuję ostrożnie.
Black uśmiecha się promiennie.
- Jestem potrzebny.
- Ja wolałabym nie być…
Opieram dłonie na biodrach, przyglądam się koniom i zapasom, jakie pakują kucharki do torb. Za kilka minut widzę, jak Veronica w towarzystwie Shane’a opuszcza zamek, kierują się w naszą stronę. Przebiega po mnie dziwny dreszcz. Nie sądziłam, że tak zareaguję na wczorajsze słowa starszego Blacka. Nikt wcześniej nie miał odwagi mi tego powiedzieć. Powiedzieć mi prawdy. Zaciskam dłonie.
Seth nachyla się ku mnie.
- Wszystko w porządku?
- Nie martw się.
Skina grzecznie głową i już o nic nie pyta.
Veronica ma promienny nastrój. Pociesza mnie to.
- Sophia! Jak miło cię widzieć. – Przytula mnie na powitanie. Shane spuszcza wzrok. – Cieszę się, że jedziesz.
- Ja też. A teraz wybaczcie, ale znajdę brata.
Odchodzę z nadzieją, że Shane nie będzie chciał rozmawiać i na szczęście tak się dzieje. Ale czuję jego spojrzenie. Ostatnio nie zauważam, że moje skoki robią się spontaniczne. W jednym momencie idę, biegnę, stoję w miejscu, a w następnym znikam w powietrzu i już ląduję w innym miejscu. Wyskakuję spokojnie na najwyższe piętro i zerkam z barierki na dół. Obserwują mnie. Biorę głęboki oddech i zeskakuję z barierki. Znikam z ich pola widzenia i idę do pokoju siedmiolatka.
Lucas siedzi na podłodze z Tayrin, bawią się zabawkami.
- Cześć – witam się, a mina Lucasa diametralnie się zmienia.
- Już jedziesz?
Kiwam głową.
- Przyszłam się pożegnać. Mam parę minut.
Młody wstaje i przychodzi mnie przytulić. Kucam, zanim wszystko się dzieje.
- Uważaj na siebie, dobrze? Nie chcę, żeby ci się coś stało.
Te słowa łamią mi serce.
- Wszystko będzie dobrze.
- Obiecujesz?
- Tak. Opiekuj się Tayrin. – Uśmiecham się do dziewczynki, a ona odwzajemnia gest. Niewinny gest. – I bądźcie grzeczni.
- Bądź ostrożna, Sophia – mówi dziewczynka.
- Będę. A teraz muszę już iść. – Zerkam na Ruth, która siedzi w kącie i czyta książkę. – Dziękuję jeszcze raz.
- Nie przesadzaj – śmieje się. – Dziękowałaś mi tyle razy, a to mój obowiązek i przyjemność zarazem. Udanej podróży.
- Dzięki.
Wychodzę z pokoju młodszego brata i wracam dokładnie tak, jak weszłam.
Zeskakuję z balkonu.
Ląduję obok Setha i Very.
- Gotowa? – pyta Black.
- A mam jakiś wybór?
- Raczej nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X