8.02.2018

10. "Nie ufasz mi"


Drzwi otwierają się przede mną z rozmachem, jakby właściciel domu co najmniej czekał na kogoś. Unoszę wzrok spod czarnego kaptura zakrywającego moją twarz. Czuję się w nim bezpiecznie, nikt mnie nie rozpoznaje. Tak jest lepiej. Postanawiam jednak ściągnąć go odrobinę z twarzy, by ujrzeć kogoś, kto mógłby mnie przyjąć chociaż na chwilę.
Moim oczom ukazuje się chłopak wyglądający na osiemnastolatka. Ma brązowe włosy i zielone oczy, które wpatrują się we mnie z zafascynowaniem, jakiego dawno nie doświadczyłam. Onieśmiela mnie. Mam wrażenie, że jednym spojrzeniem potrafi przeczytać każde zdanie wyryte na mojej duszy. Sprawia, że się boję, mam ochotę zamknąć się w sobie i nie wychodzić przez kolejne kilka dni.
Może to nie był dobry pomysł, by tu przychodzić?
Może powinnam zawrócić?
Powiem mu, że to pomyłka. Tak, gdybym jeszcze mogła coś z siebie wydusić, to byłoby przemiło. A wiem, że stoję i patrzę na niego jak głupia.
- Hey – odzywa się pierwszy, uśmiecha się. Ten uśmiech, nie ufam mu w żadnym stopniu. – Szukasz kogoś? Kim jesteś?
Mam ochotę uciec, zawrócić. Źle zrobiłam. Czuję się obdarta ze wszystkich tajemnic, bezbronna i naga. Teraz jestem tylko sierotą i przybłędą, która kradnie, by przeżyć kolejny dzień i jest mi z tym dobrze, ale nie mam gdzie spać, a noce robią się chłodne. Muszę go okłamać, jeśli chcę, by mnie przyjął.
- Ja… przepraszam, muszę iść.
Odwracam się i odchodzę, ale on wybiega za mną. Staje przede mną i zmusza, bym się zatrzymała, co niestety robię i niemalże na niego wpadam. Kolejnym, co na mnie wymusza, jest spojrzenie na niego. Jednak jego mina świadczy o tym, że coś zrozumiał. Coś do niego dotarło. Widywałam tę twarz kilka razy.
- Szukasz schronienia – mówi, jakby to było oczywiste, chociaż to wcale nie musiała być prawda. Ale on jest tego pewien. Jak się domyślił? Widać to po mnie? – Jak masz na imię?
- Sophia – wyduszam z siebie nerwowo.
- Nie musisz się bać, Sophia. Nie jestem mordercą, da się ze mną wytrzymać. – Jego uśmiech podbudowuje moją nadzieję na lepsze jutro. – Chodź, znajdzie się dla ciebie miejsce. Mieszkam tu z kuzynem i koleżanką. Kuzyn wyjechał, ale Robin jest i siedzi w książkach całe życie, oprócz tego robi niezły bałagan. Polubicie się.
- Nie znasz mnie – stwierdzam, zanim chłopak wprowadzi mnie do domu. – Dlaczego to robisz?
- Dżentelmeni nie odmawiają kobietom w potrzebie.
- Masz się za dżentelmena? – dziwię się.
- Mężczyzna może być albo dżentelmenem, albo ostatnim chamem, a ja wolę pierwszą opcję. Nie bój się, nie gryzę. – Kładzie rękę na moich ramionach od pleców i prowadzi mnie w stronę drzwi. Jest dziwnie pewny siebie i… sympatyczny. Ja zamknęłabym komuś takiemu drzwi przed nosem, ale on tego nie robi, prawie wpycha mnie do środka i zamyka za nami drzwi na zamek.
Zza ściany zagląda na nas jakaś dziewczyna. Ona też ma brązowe włosy ale jaśniejsze, prawie blond. Zdziwione spojrzenie jednak nie wybija mnie z pantałyku, sama nie wiem, co tu właściwie robię, ani dlaczego zapukałam do tych cholernych drzwi.
Nieswojo. Chyba właśnie tak się teraz czuję.
- Jacob, kim jest ta dziewczyna?
- Robin, poznaj Sophię. Zamieszka z nami przez jakiś czas, nie masz nic przeciwko?
Dziewczyna wzrusza ramionami.
- Mamy wolne pokoje, a przyda ci się jakaś dusza towarzystwa. W końcu przestaniesz marudzić, że nie masz z kim rozmawiać i nie przeszkadzaj mi jak pracuję. – Potem zwraca się do mnie. Uśmiechnięta. Ma ładny uśmiech, taki… dziewczęcy. – Miło mi cię poznać, Sophia. Możesz ściągnąć kaptur, tutaj jest cieplej niż na zewnątrz.
Grzecznie wykonuję prośbę Robin i zsuwam materiał z głowy. Fala ciemnobrązowych włosów wyłania się spod czerni, a ja już wiem, że przez to spojrzenie, jakie doświadczam ze strony Jacoba, przyniesie mi sporo kłopotów. Wciąż nie wierzę, że zrobił to bezinteresownie. Nie mógłby.
- Czuj się jak u siebie – mówi, jak gdyby nigdy nic. – Później pokażę ci pokój. Jesteś głodna?
Wylądowałam w dziwnym miejscu…


teraźniejszość


- Robin.
Dziewczyna przytula mnie na powitanie, a ja czuję ogromną ulgę. Tak bardzo bałam się, że będzie wściekła za to, że ich opuściłam, kiedy życie tutaj stało się trudniejsze. Kiedy zaczęły się napady… to jest jak najbardziej zrozumiałe, ale mimo to, bałam się. Tej reakcji. A teraz czuję, jakby ktoś zabrał w moich barków niewyobrażalny ciężar. Poczucie winy. Chyba tak to się nazywa. Tego od zawsze unikam jak ognia.
- Tak się cieszę, że cię widzę – mówi, odsuwając się ode mnie. – Myślałam, że nie żyjesz. Bałam się, że cię złapali, kiedy wracałaś do domu. Znasz mnie, zawsze mam te najczarniejsze wizje rzeczywistości.
Kręcę głową z dezaprobatą.
- Ani trochę się nie zmieniłaś.
- Za to ty owszem – zauważa natychmiast.
- Później porozmawiamy. A ja nie jestem sama… Wiem, że nie mam żadnego prawa prosić cię o cokolwiek, ale nie mamy się gdzie zatrzymać, a pobędziemy przez jakiś czas w mieście.
Znów czuję się w ten sposób. Kiedy Jacob zaprosił mnie do domu, dał mi wszystko, czego potrzebowałam. Zaufał mi, chociaż mogłam być mordercą. Na ustach Robin pojawia się znany mi uśmiech, ten sam, którym mnie obdarowała na naszym pierwszym spotkaniu, dokładnie w tym samym miejscu. Tylko, że teraz już nie jestem tą samą osobą co wtedy.
- Oczywiście. Jak mogłaś wątpić w moje dobre serce?
Już dawno zwątpiłam w swoje.
- Wchodźcie – mówię do czwórki czekającej na mój ruch. – Szybko, nie możemy wzbudzać sensacji.
- Spokojnie, te tereny są chyba najspokojniejsze w całym mieście. Straż się tu praktycznie nie zapuszcza, może raz w miesiącu na kontrolę – zapewnia Robin, zamykając za nimi drzwi.
- Na kontrolę? – dziwię się. – A kiedy to wypada?
- Wczoraj byli, spokojnie, wariatko.
Oddycham z ulgą.
- Przepraszam. Robin, poznaj Veronicę, Dominica oraz braci Black – Setha i Shane’a. Wy natomiast poznajcie Robin Fare, moją przyjaciółkę. Zatrzymamy się tutaj na kilka dni, do czasu, aż nie wyjaśnimy sprawy.
- Miło mi cię poznać, Robin – odzywa się Vera, jako pierwsza i wyciąga dłoń do nowej znajomej.
Kiedy wszyscy się zapoznali i rozgościli, zabrałam Robin do kuchni. Momentalnie zauważyłam, że w domu brakuje kilku rzeczy Jake’a. Jego zdjęć, pamiątek z naszych spacerów. Wszystko przepadło. Musiałam się dowiedzieć dlaczego, więc zabrałam ją tam, gdzie na pewno nikt nie będzie podsłuchiwał, to najbardziej wyobcowane miejsce w domu. Chociaż mi wystarczy, że pokoje są na górze, a salon po drugiej stronie budynku.
- Gdzie one są? – pytam zbyt ostrym tonem. Jednak szybko się uspokajam, muszę panować nad emocjami. – Gdzie są rzeczy Jake’a, Robin?
Czekam na odpowiedź, ale ona milczy. Spuszcza wzrok i milczy. Zawsze tak robiła, kiedy miała coś do ukrycia, albo gdy nie chciała mi czegoś powiedzieć. Nie jestem pesymistką, nie przewiduję najgorszego. Nie sądziłam, że może być coś gorszego, niż jego reakcja na mój powrót. I jestem niesamowicie zawiedziona, ponieważ zdecydowanie gorsza od tego, iż zobaczyłabym ten ból w jego oczach jest świadomość, że jego tu wcale nie ma. Nie sprawdzałam jego pokoju. Doskonale wiem, że to bez sensu. Jake już dawno byłby na dole, gdyby tylko usłyszał jakiś obcy głos. Wstawał z łóżka, nawet kiedy mu się nie chciało. Miał tyle energii.
- Nie ma go.
Trzy słowa.
Te trzy słowa dudnią w mojej głowie, niczym krzyk w bezdennej studni.
- Co to znaczy? – pytam półgłosem, opierając się o ścianę. – Wyjechał? Uciekł?
- Nie ma go, Sophia – powtarza dziewczyna bardziej dobitnie, niż bym się spodziewała. – On nigdy… - Głos jej grzęźnie w gardle. Odsuwa się ode mnie. Opada na blat kuchenny i osuwa się po nim, aż nie dotknie zimnej podłogi. Jeszcze tego nie usłyszałam, ale wiem, co powie i nie mogę oddychać. – On nigdy nie wróci.
Studnia bez dna.
Wspomniałam.
Tak właśnie się czuję.
- Kiedy zdecydowałam się na powrót – szepczę – bałam się tylko tego, jak Jake zareaguje na mój widok. Zostawiłam go i wiem, że nawet jeśli mnie namawiał do powrotu do rodziny, wcale tego nie chciał. – Słowa drapią mnie po gardle jak grabie zakończone igłami nasączonymi trucizną. Wlewa się do gardła i nigdy nie wypłynie. Zatrzyma moje myśli, wstrzyma świat. Sprawi, że przestanę odczuwać czas. Słowa bolą. Sama nawet nie wiem, dlaczego wciąż mówię. Dlaczego chcę to robić. – Jak to się stało? Jak… zmarł?
Nie wierzę, że przechodzi mi to przez usta. Teraz pamiętam tylko te, które mnie całowały. Które chciały więcej i więcej, a ja… byłam zbyt głupia, by pozwolić nam się cieszyć sobą chociaż przez moment. I pamiętam, uświadamiam sobie w każdej kolejnej sekundzie, że już nigdy tego nie poczuję. Mam wrażenie, jakby ta wiadomość odebrała mi kolejną część mnie.
- Pewnego dnia po prostu wyszedł z domu. Zostawił mi list. Opowiedział mi historię, której wcześniej nikomu nie wyjawił. Został porzucony przez rodziców, gdy był małym chłopcem. I kilka dni przed tym, jak wyszedł, dowiedział się, że oni żyją, że Daniel ich znalazł. Więc mały chłopiec zapragnął mieć rodzinę. Zaledwie dwadzieścia cztery godziny później dowiedziałam się, że gwardia go dopadła. Trwały napady, wzięli go za poszukiwanego uciekiniera i nikt się nie wahał. – Widzę ten ból w jej oczach. W tych samych, w których kiedyś była tylko radość i nadzieja. Nagle Robin chwyta mnie za dłoń. Jest ciepła, jak zawsze. – Wiem, że to roli, ale już dawno pogodziłaś się z jego utratą. Straciłaś go już w momencie, kiedy postanowiłaś wrócić do domu. Teraz tylko wiesz, że widziałaś go ostatni raz.
- To nie jest najlepsze pocieszenie, Robin – wyznaję bezradnie.
Ktoś znowu kruszy grunt pod moimi nogami. Miałam się przed tym bronić.
- Wiesz, że nie umiem pocieszać ludzi. Jake nie chciałby, żebyś cały czas użalała się nad nim i odpychała od siebie ludzi jeszcze bardziej. Dawno temu, wybudowałaś wokół siebie barierę, której nie mogliśmy złamać. Nawet jemu się to nie udało. Chociaż się starał. Nie chciałby, żeby ta bariera stała się mocniejsza, przez to… Chciał ją zniszczyć, ale byłaś taka przestraszona i zamknięta w sobie. Teraz też jesteś.
Wzdycham cicho.
- Moja mama nie żyje – rzucam bez powodu.
Robin sztywnieje.
- Przykro mi. A co z Lucasem?
- Wszystko z nim w porządku. Jest w zamku.
- W zamku? – dziwi się dziewczyna.
Uśmiecham się ironicznie. To popieprzone.
- Tam teraz mieszkam. To trochę dziwne, ale… Da się żyć. Jest lepiej niż tutaj, w mieście, przy strażnikach. Słuchaj, przykro mi, że musiałaś radzić sobie z jego śmiercią sama. Nie miałam pojęcia.
Autentycznie, jest mi przykro, czuję się winna.
- Nie zjada mnie żal i gniew – zapewnia. – Jake poprosił mnie w liście, żebym nie czuła się samotna i żebym cieszyła się życiem, nawet jeśli on już nie wróci albo coś mu się stanie. I kazał mi przekazać, że będzie bardzo za nami tęsknił, a tobie, jeśli kiedykolwiek wrócisz, że ma nadzieję, że odnalazłaś to, czego szukałaś. Miał nadzieję, że odnalazłaś wszystko, czego on nie potrafił ci podarować, chociaż bardzo chciał.
- Faktycznie, w tej chwili nie jest to takie dobijające – przyznaję, co budzi uśmiech u Robin.
- Był wspaniałym człowiekiem, Sophia.
- Dżentelmenem.
Sama uśmiecham się na to wspomnienie.
- Może go tu nie ma, ale jest z nami. Wiem, że jest – stwierdza brunetka z nadzieją. I po dłuższej ciszy dodaje: - Obiecaj mi, że nie zamkniesz się w sobie na nowo. On by tego nie chciał.
Kiwam głową, zgadzając się z jej słowami.
- Obiecuję.
Robin ma przyjazną naturę. Od samego początku była wspaniałą osobą i przyjaciółką, chociaż nie chciałam z nią rozmawiać, starała się z całych sił. Współczuła mi, chociaż wiedziała, że to ostatnie, czego chcę. Teraz nie pozwalała mi czuć gniewu, ani żalu. Ma rację. Jake jest teraz w lepszym miejscu, niż to. Może kiedyś odnajdzie rodziców. Może kiedyś wszyscy się odnajdziemy, a wtedy mu podziękuję, za wszystko.
- A teraz, opowiedz mi o Blackach. – Unoszę brew ze zdziwienia, przez co Fare tylko bardziej się emocjonuje. Zawsze odnajduje radość w momentach, kiedy powinno się płakać. Jest moim światłem. Moim cudownym, magicznym przeciwieństwem. Kiedy ja pragnę zemsty, ona pokoju. Do tej pory nie wiem, jak z nią wytrzymałam ponad rok.
- Nie ma o czym rozmawiać. – Seth by się obraził w tym miejscu. Jestem tego pewna. – Sama ich poznasz i zobaczysz. Zostaniemy kilka dni. A teraz muszę odpocząć, jeśli pozwolisz.
Wstajemy z podłogi, Robin pomaga mi się podnieść.
- Kilka dni zajęło mi w ogóle nawiązanie z tobą konwersacji, a co dopiero poznanie.
- Oni nie są mną – zapewniam ją. – Seth jest miły, sympatyczny, polubisz go i da się z nim rozmawiać. Shane natomiast… wciąż jest dla mnie zagadką.
Wzdycha cicho.
- Tajemniczy, co? Zauważyłam już na wejściu.
- Do jutra, Robin.
Rozstajemy się przed moim dawnym pokojem.
- Dobrej nocy.
Wchodzę do środka, jak gdyby nigdy nic. Zostawiłam go praktycznie tak, jak był, gdy jeszcze tu mieszkałam. To nie te same wygody co w zamku, ale da się znieść. Odpalam lampkę nocną i przestaję oddychać, gdy na fotelu w kącie zauważam Shane’a. Niestety w tym momencie jestem tak rozbrojona nerwowo, że nie mam siły nawet na niego solidnie nawrzeszczeć, co bym chętnie zrobiła.
A on tylko siedzi i mnie obserwuje.
Podchodzę do lustra przy ścianie i przeczesuję dłonią swoje włosy w niezłym nieładzie. Są długie, nie do końca proste i nie do końca kręcone. Jak nigdy, podobają mi się w tym stanie. Chociaż żyją własnym życiem, chyba jak każde, tej nocy mogę je znieść.
- Będziesz udawać, że mnie nie widzisz? – słyszę za plecami.
Wywracam oczami.
- Nie mam ochoty na ciebie krzyczeć, ani z tobą rozmawiać. Pomyślałam, że jeśli cię zignoruję, to może magicznie wyparujesz.
- Nie tym razem, ale ciekawy pomysł.
Podnosi się z fotela i podchodzi do mnie. Nie mam sił się bronić, więc pozwalam mu się zbliżyć.
- Czego chcesz, Shane? – syczę.
- Jesteś wykończona.
- Wow, zauważyłeś. W takim razie, wypad.
- I jesteś wkurzona – dodaje już ciszej. Każde jego słowo jest pewne, każdy jego ruch… jest pewny. Jakby był planowany pięć minut wcześniej. W tym różni się od Jacoba. On zawsze robił wszystko spontanicznie, ostrożnie i czasami nachalnie. Shane jest cierpliwy – do czasu, kiedy czegoś chce – bierze to, ale z rozwagą, zastanawia się nad każdą decyzją. – Musimy porozmawiać.
Mrużę oczy.
- Nie mam ochoty na rozmowę.
- Widzę.
- Więc co tu, do cholery, jeszcze robisz?
Szatyn łapie moje nadgarstki, trzyma je przy sobie i patrzy mi w oczy, jakby chciał w nich zobaczyć całą duszę, ale ja buduję ten mur od wielu lat i nikt jeszcze go nie zburzył. Staje się mocniejszy z dnia na dzień, więc odpuść, Black.
Przełykam ślinę.
- Chcę przeprosić.
Mówi szczerze. Łatwo wyczuwam kłamstwo, kryje się w każdym ruchu ciała, w każdym spojrzeniu. A jego nie zawahało się, kiedy to powiedział. Ludzie odchodzą wzrokiem, spuszczają głowę, jakoś reagują, gdy zmuszają się do zrobienia czegoś, co ich zdaniem jest złe. On albo perfekcyjnie udaje, albo naprawdę zmusza się do prawdziwych przeprosin.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek to usłyszę od ciebie.
- Jestem porywczy.
- Oh, wiem to, Shane – wyrzucam z siebie cicho, by nie pobudzić reszty. Te ściany są dosyć, cienkie, a ludzie tutaj mają swoje umiejętności. To nie jest zamek, w którym praktycznie nikt się nie interesuje tym, co kto robi. – Wiedziałam to w momencie, w którym cię pierwszy raz zobaczyłam i już wtedy zalazłeś mi za skórę.
- Dobrze wiedzieć.
- Shane, jestem zmęczona – przypominam mu, by przyspieszyć wszystko, co ma do powiedzenia.
Wzdycha. Wiem, że to dla niego trudne. Dla każdego, kto musi być dumny i pewny siebie, to jest trudne.
- Przepraszam, za wszystko. – Bierze oddech, ja marszczę brwi. – Nie potrafię sobie z tobą poradzić, więc mówię i robię rzeczy, które technicznie powinny zmusić cię chociażby do tego, żebyś mnie przez chwilę posłuchała, ale kiedy to robię, ty wyskakujesz mi z kolejną niespodzianką i nie wiem, co mam z tobą zrobić. Sądziłem, że jeżeli zagrożę ci, że będziesz pod moją kontrolą, nie będziesz starać się niczego utrudniać.
 - Dlaczego miałabym to robić?
Wzrusza ramionami.
- Nie wiem. – Puszcza moje nadgarstki, odsuwa się. – Nie mam pojęcia co zrobisz i to jest dla mnie nowość. Jesteś niemożliwa. Jesteś zamknięta w sobie, pewna wszystkiego, co robisz i nieprzewidywalna. Jesteś inna niż cała reszta i dlatego mam z tobą problem.
Śmieję się cicho.
- Co cię bawi? – pyta Black.
- Ty.
- Co?
- Nie pomyślałeś, że może lepiej zaproponować pokój, niż rzucać groźby w moją stronę? – rzucam tak, dla swojej własnej satysfakcji. – To zdecydowanie łatwiejsze.
Shane przeczesuje włosy dłonią. Niebieskie oczy wpijają światło księżyca.
- Nic nie jest i nie będzie łatwiejsze. – Unoszę brew. Nie rozumiem go. – Nie ufasz mi.
- A ty mi ufasz? – pytam, chociaż znam odpowiedź.
W mroku widzę cień tego niemalże niewinnego uśmiechu.
- Zaufanie nie jest czymś, co się dostaje w prezencie, Shane. Na zaufanie trzeba sobie zapracować. Przychodzi z czasem, jak wszystko z resztą.
Opieram się o ścianę, bo nie wiem, czy jestem w stanie jeszcze stać na nogach. Jestem tak zmęczona i zagubiona we własnych myślach, uczuciach. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Czuję się koszmarnie i w dodatku ogromnie osłabiona. Shane – jak zawsze z resztą – szybko to zauważa. Już wcześniej zauważył.
- Powinienem iść, musisz się przespać.
- Spostrzegawczy jesteś.
Nawet w tym stanie cisną mi się na język wredne odzywki. Cała ja…
- A ty zawsze wredna.
Czuję jak osuwam się po chłodnej ścianie, lecz zanim moje nogi całkowicie dotkną podłogi, w talii chwytają mnie silne dłonie. Shane pachnie jak las i świeże, wiosenne powietrze. Głupio mi samej przed sobą to przyznawać, ale pachnie cudownie. Podnosi mnie na rękach i niesie w stronę łóżka. Po chwili ląduję na miękkiej pościeli, lecz mam jeszcze siły, by na niego spojrzeć. Nachyla się ku mnie z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Przykro mi z powodu twojego chłopaka.
Słyszał.
No jasne, nadnaturalny słuch…
- Nie byliśmy razem.
- Zależało ci na nim – stwierdza szatyn z pewnością, jakiej nie jestem w stanie podważyć.
- Kochałam go, Shane – szepczę ledwo łapiąc się rzeczywistości. – Mi też jest przykro, że już go nie ma.
- Śpij. Zobaczymy się rano.
Słyszę tylko jak wychodzi z pokoju i odpływam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonany przez Mrs Black dla Wioski Szablonów | Credit: X