Pokój
Shane’a jest chyba najbardziej wysuniętym na południe miejscem w zamku, co
znaczy, że praktycznie nikt oprócz niego się tam nie zapuszcza. Ten teren jest
po prostu… niemalże pusty. Chwilę mi zajmuje odnalezienie tej akurat sypialni,
ale udaje mi się. Drzwi są otwarte więc bez zastanowienia zatrzymuję się w
progu, gdy zauważam go obok łóżka, przebierającego koszulkę. Powinnam poczuć
się inaczej, niż normalnie? Cóż, może powinno to wzbudzać we mnie trochę
zakłopotania? Wtargnęłam tu podczas jego przebierania. Ale muszę przyznać,
widok jest niecodzienny, chyba przyjemny.
Zauważa
mnie, gdy mu się przyglądam w ciszy, zachowując przy tym kamienny wyraz twarzy.
Przynajmniej mam nadzieję, że udaje mi się go zachować.
-
Sophia – wymawia to unosząc brew, jakby kompletnie się mnie nie spodziewał.
Może faktycznie… nie sposób przewidzieć, co akurat wpadnie mi do głowy.
Krzyżuję
ręce na klatce piersiowej.
-
Przeszkadzam?
Wzrusza
ramionami, po czym zakłada na siebie czarną koszulkę.
Wychodzi
gdzieś? Trwa noc. Noc zaćmienia.
-
Zależy czego chcesz.
-
Pogadać – mruczę pod nosem, ale pewna siebie. – Chyba, że…
-
Nie, nie – oponuje, widząc moje zawahanie. – W porządku. Znajdę chwilę.